Fear Street – omówienie serii
24 lipca 2021Nazwisko R. L. Stine’a w Polsce jest znane głównie jako twórcę serii grozy dla młodzieży “Gęsia Skórka”. Ale w Stanach Zjednoczonych bardziej jest znany jako autor serii “Fear Street”, która sprzedała się w ponad 80 milionach egzemplarzy. Netflix postanowił przełożyć poczytną książkę na język filmu w formie trylogii, której kolejne części pojawiały się na tej platformie tydzień po tygodniu.
Omówienie Fear Street obejrzysz także na Youtube
Rok 1994. Miasteczko Shadyside to amerykańska stolica zbrodni. Od setek lat co jakiś czas dawniej prawy obywatel popełnia niezrozumiałe i krwawe morderstwa. Tym razem jest podobnie. Ekspedientka w centrum handlowym zostaje pozbawiona życia. Kolejna zbrodnia nikogo nie dziwi, ale po miasteczku krążą plotki o klątwie rzuconej przed laty przez wiedźmę Sarah Fier.
I w tym miejscu poznajemy głównych bohaterów horroru. Są nimi czarnoskóra Deena, która przeżywa rozstanie ze swoją dziewczyną Sam, jej nerdowaty brat John, oraz dwójka przyjaciół ze szkoły Simon i Kate.
Los bohaterów przypadkowo łączy się z losem wspomnianej wiedźmy dzięki odnalezieniu jej szczątków w lesie i zaczynają ścigać ich żywe trupy wszystkich morderców jacy grasowali przez lata w Shadyside.
Film jest kolejnym dość generycznym teen slasherem mocno wzorowany na “krzyku” Wesa Cravena z dołożonymi wątkami paranormalnymi. Młodzi bohaterowie muszą rozwikłać zagadkę wiedźmy Fier, oraz znaleźć sposób na pokonanie ścigających ich zabójców.
“Fear Street” sfilmowane jest bardzo Netflixowo jeśli wiecie, co mam na myśli. Ładne kadry, płynna praca kamer, bardzo żywa kolorystyka pełna neonowego światła, dzięki, czemu produkcja przypomina serial “Stranger Things”, oraz liczne nawiązania do lat 90tych. W końcu podtytuł pierwszej części to 1994. Zobaczymy tu więc ubiory i gadżety rodem z lat 90tych, a akcji przygrywać będą młodzieżowe hity z tego okresu.
Zabójcy wyglądają całkiem fajnie i różnorodnie. Mamy i nożownika w stroju kościotrupa z pierwszej sceny zabójstwa w centrum handlowym, nucącą pod nosem brzytwiarkę, czy osiłka z workiem na głowie i wielką siekierą w rękach. Zabójstw, a co za tym idzie scen gore nie ma dużo, jednak nie jest tu tak grzecznie jak chociażby w nieco podobnych “Upiornych opowieściach po zmroku”. Parę razy jucha tryśnie, a nawet głowa jednego z bohaterek zostanie pocięta w krajalnicy do chleba, co jest ponoć hołdem dla podobnej sceny z “Intrudera” z 1989 roku.
Dobór aktorów jest małym plusem. Nie pokazują, co prawda nie wiadomo jakiego kunsztu aktorskiego, ich postaci są nieco przeszarżowane, zapewne, żeby bardziej spodobać się widzowi w wieku gimnazjalnym, ale idzie ich po prostu polubić. Prym tu wiedzie główna bohaterka Deena, odgrywana przez Kianę Madeira, która jest silną nastolatką z typowymi problemami osobistymi musząca stawić czoło także nadnaturalnemu zagrożeniu.
Brzmi to wszystko nieźle, ale film ma wiele minusów, przede wszystkim scenariuszowych. Jak wspominałem “Fear Street” czerpie garściami z klasyków takich jak “Krzyk”, ale jest od nich mniej świeży, czy błyskotliwy.
Ta sama konwencja nawet ze zmianami fabularnymi i dodanymi nadnaturalnymi fajerwerkami nakręcona w XXI wieku po prostu nuży. Fabuła jest zbyt wtórna, zbyt toporna, zbyt dosłowna. Nie angażuje tak jak powinna. Męczy też czas trwania wynoszący ponad 100 minut.
“Ulica Strachu: 1994” miała potencjał, ale film mnie osobiście nie wciągnął i zmęczył.
Zupełnie nie miałem ochoty na część drugą, ale kierowany nieco ciekawością, że ta rozgrywa się na początku złotego okresu slasherów, czyli w 1978 roku ostatecznie sięgnąłem także po nią.
“Ulica Strachu: 1978” przenosi miejsce akcji na letni obóz kempingowy Nightwing leżący nieopodal miasteczka Shadyside. Tam poznajemy nastoletnich bohaterów filmu, na których składają się opiekunowie, oraz przebywający na obozie wczasowicze. Są to m.in. Cindy – wyważona i ułożona nastolatka będąca opiekunką obozu, oraz rudowłosa Ziggy – wybuchowa i sprawiająca problemy outsiderka. Obóz Nightwing zaczyna nawiedzać seria morderstw, a bohaterowie będą musieli rozwikłać ich zagadkę, za którą oczywiście czai się dawno zmarła wiedźma Fier.
Pierwsza część “Ulicy Strachu” była chołdem dla najtisowych teen slasherów z “Krzykiem” na czele. Dwójka to już ukłon w stronę klasyki obozowych slasherów z “Piątkiem 13go”, “Sleepaway Camp”, czy “The Burning” na czele.
Wygląd obozu został wykonany wzorowo: małe domki letniskowe dla obozowiczów, krzątający się opiekunowie, zabawne stroje, latryny, stołówka. Wszystko to przywodzi na myśl uwielbiane przez nas wszystkich retrohorrory.
Postacie też są tu jakoś bardziej wiarygodne niż w jedynce no i bardziej zróżnicowane. Żaden z nich nie jest idealny, ma swoje wady i problemy. Prócz archetypu dziewicy i buntowniczki, jest tez obowiązkowy geek, czy pary lekkomyślnych opiekunów, których interesuje tylko seks i używki. Dodać należy, że w postać Ziggy wcieliła się znana z serialu “Stranger Things” Sadie Sink.
O ile w jedynce było sporo różnorodnych zabójców to dwójka skupia się przede wszystkim na historii jednego: killera w worku na głowie dzierżącego siekierę.
Dzięki temu zabiegowi 1978 bardziej przypomina klasyczny slasher z lat 80tych, gdzie przecież morderca był zwykle jeden. Film ten też jest zdecydowanie krwawszy, pada więcej trupów, a sztuczna jucha chętniej tryska na ekran.
Fabularnie produkcja ta rozwija historię wiedźmy Saryh Fier, pokazuje sposoby walki zarówno z nią, jak i z jej wysłannikami i rzuca nieco światła na postaci z jedynki. W końcu młodzi obozowicze to dorośli już bohaterowie części rozgrywającej się 1994 roku.
Niestety część ta cierpi na podobne wady jak jedynka, choć jest nieco lepiej. Scenariusz również nie wciąga jak powinien, zbyt długi metraż męczy, a wiele scen jest niepotrzebnie przedłużonych. Znów zerkałem na zegarek podczas seansu nie mogąc doczekać się końca.
Na trzecią część o podtytule 1666 jednak o dziwo czekałem. Bardzo lubię horrory rozgrywające się w średniowieczu, czy czasach pierwszych amerykańskich osadników. A jak dorzucimy do tego wiedźmy, a wiecie jak wtedy wiedźmy się traktowało w tamtych czasach to wychodzi dla mnie obowiązkowy must see.
Akcja filmu przenosi się do wspomnianego roku 1666 ponownie w znane nam rejony do małej osady zamieszkałej przez grupę bogobojnych osadników. Fabuła skupia się na nastolatce Sarze Fier i jej zakazanej miłości do koleżanki. Pewnego dnia w wiosce zaczynają dziać się przerażające rzeczy: jedzenie się psuje, zwierzęta szaleją, a miejscowy pastor popełnia straszną zbrodnię. Rozwścieczeni mieszkańcy oskarżają o spowodowanie nieszczęść Sarę Fier.
Wspomniana fabuła jest bardzo autentyczna.
Takie historie wydarzały się w całej Europie i terenach Nowej Anglii na przestrzeni kilkuset lat. Wystarczyły małe niepowodzenia, susza, czy skwaśniałe mleko, aby sąsiad oskarżał o czary sąsiada. A najłatwiej jest oskarżyć outsidera – kogoś kto nie przystaje do obrazu prawego, bogobojnego człowieka.
W tej części ponownie postarano się o klimat epoki i dekoracje. Mała osada z surowymi, drewnianymi domami, studnią pośrodku i błotnistymi ścieżkami budują atmosferę biednej, siedemnastowiecznej wioski, gdzie wystarczy iskra, by doszło do samosądów. Gdybym miał ją do czegoś porównać byłoby to “The VVitch” Eggersa.
W wiele postaci w tym epizodzie wcielili się aktorzy z poprzednich części i tak Sarę Fier odgrywa główna bohaterka jedynki Kiana Madeira i muszę przyznać, że rozwinęła tu skrzydła i skradła cały show. Odnajdziemy tu także jej geekowatego brata, jej kochankę, szeryfa Goodie, o którym jeszcze nie wspominałem, ale jest ważną postacią dla serii i wielu innych.
Ten fragment filmu jest dobrze rozpisany i wyreżyserowany. Nie ma miejsca na znane z poprzednich części nudę i brak zaangażowania w wydarzenia. Ogląda się go z zainteresowaniem i napięciem i sprawdza się nawet jako całkowicie autonomiczny film.
Po godzinie trwania fabuła wraca do roku 1994. Gdy bohaterowie znają już prawdę o przeszłości mogą skutecznie zacząć walczyć z wciąż ścigającymi ich nadnaturalnymi zabójcami.
Trzecia część stanowi solidne zwieńczenie historii. Nie ma przestojów akcji, wątki zostają podomykane, a sama fabuła stara się być czymś więcej niż prostą rozrywką znaną z poprzedników.
Trylogia “Fear Street” jest filmem dość kuriozalnym. Zaczęła się od niespecjalnej części pierwszej, by poprawić się nieco w sequelu i stać się filmem po prostu dobrym w trzeciej części.
Mimo wszystko według mnie jako całość wypada po prostu średnio, a sądząc po opiniach w sieci myśli tak również większość widzów, choć zdążają się pojedyncze bardzo pozytywne oceny. Nie uważam jednak czasu spędzonego przy horrorze Leigh Janiak za stracony.
Z perspektywy czasu momenty znużenia pierwszą i drugą częścią pójdą w niepamięć, a pozostanie dobre wrażenie jakie pozostawiła po sobie część trzecia.