Serial o zombie, który wkurwił wszystkich – recenzja Resident Evil Remedium
11 sierpnia 2022Słyszałem wiele opinii, że serial “Resident Evil: Remedium” to najgorsze syf jaki może być.
Tymczasem po seansie stwierdzam, że produkcja Netflixa może nie zabija, ale nie jest tak zła jak ludzie by chcieli.
W niniejszym omówieniu postaram się wyjaśnić moją opinię.
Tą recenzję obejrzysz także na Youtube:
Nowe Raccoon City to miasto wybudowane przez firmę farmaceutyczną Umrella Corporation w RPA. Wprowadza się do niego nowa rodzina. Albert Wesker wraz z córkami Jade i Billie. Pewnego dnia dziewczynki włamują się do siedziby Umbrelli w wyniku czego jedna z nich zostaje ugryziona przez zakażone zwierzę. Infekcja się rozprzestrzenia po ciele ugryzionej. Siostry postanawiają sprawdzić mroczną stronę megakorporacji.
“Resident Evil: Remedium” to netflixowy serial osadzony w uniwersum gry “Resident Evil”. Do tej pory ta kultowa gra nie miała szczęścia do ekranizacji. O ile pierwszą część z Millą Jovovich da się jeszcze oglądać to każda kolejna część puka w dno od spodu. Także ekranizacja z 2021 roku o podtytule “Witajcie w Raccoon City” pozostawia wiele do życzenia.
Czy fani gry w końcu doczekali się dobrego filmu opartego o grę? I tak i nie, ale o tym zaraz.
Fabuła opowiada o losach rodziny Weskerów. Ojciec jest ważnym pracownikiem Umbrella Corporation. Musiał się więc przeprowadzić w pobliże nowej placówki firmy.
Nowe Raccoon City to miasto jak z utopii. Sterylne, jednakowo wyglądające białe domy stojące rzędami przypominają bardziej placówkę laboratoryjną niż osiedle mieszkaniowe. Dwie czternastoletnie dziewczyny muszą odnaleźć się w nowym środowisku. Poznać nowych przyjaciół, zapisać się do nowej szkoły. Jak to zwykle bywa początki nie są łatwe, szczególnie dla Billie, która jest tą mniej otwartą i bardziej wrażliwą. Już pierwszego dnia w szkole staje się celem ataku rówieśniczki i pośmiewiskiem całej placówki. Jej siotra Jade stara się pomóc wyjść jej z opresji.
Punktem wyjścia jest decyzja sióstr o zinfiltrowaniu budynku Umbrella Corporation. Pod osłoną nocy włamują się do niego, aby zdobyć dowody, że firma testuje swe produkty na zwierzętach. Tam przypadkowo uwalniają zainfekowanego psa, który gryzie w bark Billie. Od tej pory dziewczyna zaczyna mieć gorączkę, omamy, a w końcu staje się agresywna.
Dojść do prawdy i rzeczywistych zamiarów firmy pomaga im szkolny kolega, komputerowy geniusz.
Ale to tylko połowa fabuły.
Nie powiedziałem Wam bowiem, że serial podzielony jest na dwie linie czasowe, które się ze sobą przeplatają.
Druga oś fabuły rozgrywa się już po apokalipsie. Większość ludzkości wymarła z nieznanego powodu, a reszta przemieniła się w rządne ludzkiego mięsa zombie. Miasta upadły, a ludzie zgrupowali się w małe społeczności.
W tej linii czasowej śledzimy losy dorosłej już Jade, która samotnie prowadzi badania nad żywymi trupami. Uważa ona, że musi istnieć sposób, aby je kontrolować. Jade nie będzie miała jednak łatwego zadania, gdyż z uporem maniaka poluje na nią korporacja Umbrella, której struktury przetrwały zagładę. Pościgiem dowodzi Richard Baxter – grubszy jegomość, który nie zna litości i będzie tropił dziewczynę za wszelką cenę.
Jade w swej podróży trafi zatem i do osady złomiarzy, i miasta kontrolowanego przez Umbrellę i twierdzy religijnych fanatyków.
W linii czasowej przyszłości napotkamy także inne postacie znane sprzed pandemii. Fajnie się obserwowało jak się one zmieniły i którą ze stron ostatecznie obrały.
Scenarzyści po równo serwują nam jedną i drugą linię czasową przeplatając oba wątki ze sobą. Dzięki temu wzbudzają zainteresowanie widza, który obserwuje poczynania dwóch nastoletnich sióstr, oraz Umbrelli i zastanawia się jak ostatecznie doszło do zagłady ludzkości, oraz jak będą wyglądać i zachowywać się bohaterowie w przyszłości.
Która linia czasowa jest ciekawsza musicie przekonać się sami.
Linia sprzed zagłady stawia na fabułę, budowanie postaci, ich relacje między sobą. Powolnie brnie do przodu odkrywając swoje tajemnice. Jest to ta bardziej stonowana część, ale zdecydowanie nie powiedziałbym, że nudna.
Natomiast linia postapokaliptyczna jest tą żwawą, w której jest sporo akcji. Jade nie tylko będzie musiała wielokrotnie walczyć z żywymi trupami, zarówno w otwartej przestrzeni, jak i ciasnych korytarzach kopalń, tuneli i bastionów. Będzie musiała także stawić czoła oddziałom Umbrelli, wrogo nastawionych społeczności, oraz zmutowanym zwierzętom i potworom. Część fauny bowiem rozrosła się do gigantycznych rozmiarów. Inne zmutowały tworząc chociażby znane z gier lickery.
Serial nie jest ekranizacją, którejś konkretnej części gry. To film luźno oparty na samym koncepcie nie kopiujący ani postaci, ani wydarzeń. Można powiedzieć, że to alternatywne uniwersum Resident Evil. Stąd Wesker może być czarnoskóry, a wydarzenia niekanoniczne. Jeśli podejdziecie do niego jako do adaptacji gry z pewnością będziecie zawiedzeni, a pewnie nawet wkurzeni. Ale jeśli potraktujecie go jako zupełnie nową opowieść jedynie ogólnie bazującą na koncepcie gry Capcomu możecie się dobrze bawić.
Przejdźmy do omówienia postaci.
Zacznijmy od Alberta Weskera, w którego wcielił się Lance Reddick, którego możecie kojarzyć jako menadżera hotelu w serii “John Wick”. Jest to bardzo ciekawa i złożona postać. Z jednej strony wygląda na spokojnego, kochającego ojca. Może nie ma najlepszego kontaktu z córkami, ale stara się im zapewnić byt i bezpieczeństwo. Typowy wysoki pracownik korporacji, który pracuje nad nowym lekiem na depresję o nazwie Joy. Wyważony, opanowany, ściśle analizujący sytuację. Jednak z biegiem czasu poznajemy jego prawdziwą naturę. Wyrachowanego, bezlitosnego i po trupach dążącego do celu komformistę.
Wielu osobom może nie pasować, że Weskera gra czarnoskóry aktor. Ale ja tylko przypominam, że “Remedium” należy traktować jako alternatywną rzeczywistość “Resident Evil”. Jeśli tak podejdziemy do serialu kolor skóry aktora nie będzie nam przeszkadzał. Co zaś się tyczy jego aparycji mola książkowego, że nie przypomina Weskera-skurwiela z gry to tylko wspomnę, że z tą postacią związany jest pewien twist fabularny, który ten fakt tłumaczy.
Jego córka Billie to typowa, nieśmiała nastolatka. Typ szarej myszki, która ma problem z dogadywaniem się z rówieśnikami. Miłośniczka zwierząt, wegetarianka. Układna i nie wchodząca w konflikty. Z czasem obserwujemy jej przemianę w kogoś znacznie silniejszego niż by się wydawało.
Druga córka Weskera Jade będąca główną bohaterką to natomiast chyba najmniej interesująca postać serialu. Za dużo nie da się o niej powiedzieć, gdyż jest najbardziej bezbarwna, zarówno w linii czasowej sprzed jak i po pandemii. To nastolatka wspierająca siostrę, jednocześnie będąca tą bardziej popularną z rodzeństwa. W dorosłym życiu raczej bezmyślna wojowniczka owładnięta obsesją nad znalezieniem “lekarstwa na zombie”.
Scenarzyści ewidentnie uczynili główną bohaterką nie tą siostrę co trzeba.
Richard Baxter, który pojawia się tylko w późniejszej linii czasowej to postać do granic przerysowana. Widać, że twórcy nie mieli na niego pomysłu. Jest to grubawy facet wyglądający jak Jack Black rzucający onelinerami i ciągle coś podjadający. Gość dowodzi pościgiem za dorosłą Jade i ciągle depcze jej po piętach. Typ fajtłapy i żartownisia niepasujący do czarnego charakteru. W późniejszym czasie okazuje się prawdziwą maszynką do zabijania. Postać niczym z taniego komiksu.
Mamy w końcu Evelyn Marcus. Szefową Umbrella Corporation. Postać jednowymiarowa i do szpiku kości zła. Jedyne czego pragnie to więcej pieniędzy. Aby osiągnąć cel poświęci dosłownie wszystko, choćby to były miliony istnień. Stara się wprowadzić na rynek nowy lek Joy przygotowywany przez Weskera. Niejednokrotnie wejdzie z nim w konflikt, ale zdaje się, że Evelyn trzyma wszystkie asy w rękawie.
Nie liczcie także na nastrój grozy jak z prawdziwego horroru. Nie ma tu za dużo suspensu, nie ma atmosfery zagrożenia, cały klimat filmu jest jednostajny i letni. Trochę tu strzelanin niczym z kina akcji, trochę teen dramy, ale żadna scena nie podnosi ciśnienia, bo niespecjalnie przejmujemy się losami bohaterów.
Strona techniczna natomiast jak na serial jest zadowalająca. Nieduży budżet sprytnie zamaskowano odpowiednim doborem lokacji. W większości nie oglądamy całej metropolii, a jedynie ciasne wnętrza, czy obiekty, których dostosowanie do serialowych realiów nie wymagało dużych nakładów pracy.
Zombie nie robią odpowiedniego wrażenia. Powinny być zgniłe, obrzydliwe, pełne ropiejących ran, skóry odchodzącej od ciała, brakujących kończyn. Tutaj postawiono na słaby makeup i masę pulsujących narośli na głowach. Oczywiście komuś może pasować taki wygląd, ja jestem jednak tradycjonalistą.
Słabo wygląda także sprawa w przypadku przerośniętych owadów jak np. pająk w tunelu atakujący Jade, czy lickerów. Efekty komputerowe są słabiutkie i walą po oczach tandetą.
Marnie też wychodzi dobór muzyki. Dostajemy miałkie, niepasujące do jakby nie było mrocznej historii popowe kawałki takich wykonawców jak Billie Eilish, czy Jamiroquai. Gdy zestawimy to ze świetnym numerem Marylina Mansona z pierwszej ekranizacji Residenta soundtrack z serialu wypada blado i dziecinnie.
Przejdźmy do największej wady filmu, czyli wszechobecnych głupotek.
Już sam początek serialu, gdy dwie czternastoletnie dziewczynki łamią system zabezpieczeń największego koncernu świata po prostu puszczając głos swego ojca z dyktafonu i świecąc latarką w kamery robi z widza debila.
Kurwa, czaicie? Megakoncer robiący bardzo brzydkie rzeczy, a zabezpieczenia można złamać czołówką. Ciężko uwierzyć, że olbrzymia firma pracująca nad tajnymi projektami nie ma lepszych zabezpieczeń. Brak ochrony, czujników, wielopoziomowej kontroli dostępu. Wystarczy przejść przez główne drzwi i można dalej robić co się chce.
Takich uproszczeń jest tu więcej.
Mamy czternastoletniego hackera, który może za pomocą laptopa zrobić niemal wszystko, przyznać dostęp do zablokowanych stron, czy hackować inteligentne domy. Mamy już w pierwszym odcinku dorosłą Jade skaczącą bez uszczerbku na zdrowiu z co najmniej kilkunastometrowego urwiska. Kretyńsko jeszcze wypada odliczanie do przemienienia się młodej Billy w zombie. Po ugryzieniu człowiek po 3 dniach zamienia się w krwiożerczą bestię, więc siostry ustawiają timer.
Dosłownie, gdy czas upływa co do minuty, a Billy się nie przemienia siostry mogą odetchnąć z ulgą, że po wszystkim. Serio? To wirus ma własny zegarek i jeśli się spóźni to idzie do domu? Przecież wirus na każdy organizm może działać inaczej, nie przemieni każdego w równo 3 dni co do sekundy.
Kolejny debilizm z końcówki serialu, gdy Jade na statek przemyca zombie w worku i krępuje je wątłymi pasami. Ja rozumiem, że nie mogła się doczekać przetestowania feromonu, no ale kurwa. Narażenie całej placówki, w tym swojej córki na atak zakażonego to czysty debilizm. Nie wierzę, że naukowiec tak lekkomyślnie podszedłby do tematu bezpieczeństwa.
Poruszyć jeszcze muszę temat, który wielokrotnie przewijał się w dyskusjach o serialu. Wątek LGBT. Netflix po raz kolejny pokazał, że wszędzie musi wcisnąć mniejszości, choćby na siłę. Evelyn Marcus jest lesbijką i ma żonę. I wiecie, co te wątek wnosi do historii? Absolutnie nic. Oczywiście tyle samo by wnosił, gdyby Evelyn miała męskiego partnera. Bo wątek jej związku jest zupełnie nieistotny. Postać żony Evelyn pojawia się dosłownie w trzech krótkich scenach, które nie mają żadnego wpływu na fabułę. Czuć, że jest tam po to, żeby być.
Jestem przeciwny propagandzie w filmach, niezależnie, czy to propaganda lewicowa, czy prawicowa. Na szczęście jak wspominałem łącznie to ze 3 minuty na całe 8 odcinków. Ale niesmak pozostał.
Podsumowując serial “Resident Evil: Remedium” nie jest taki zły jak ludzie mówią. Oczywiście trzeba do niego należycie podejść. Jeśli potraktujecie go jako kolejny niskobudżetowy film o zombie z przymrużeniem oka może Wam wejść. Jeśli nie będziecie go traktować jak ekranizacji kultowej gry, a jedynie luźną inspirację obejrzycie go bez większego bólu. Owszem, jest tu sporo głupotek. Jasne, większość postaci jest płytka i papierowa. Ale prócz tego film trzyma się kupy, a fabuła potrafi wciągnąć. Ja czekam na kolejny sezon.