Slotherhouse: Leniwa śmierć (2023)
26 października 2023Dziś opowiem Wam o horrorze o leniwcu. Ale nie takim zwykłym, o prawdziwym Michaelu Myersie wśród leniwców, o Jasonie Voorheesie liściojadów, o Freddym Kruegerze zwierzaków futerkowych. Zapraszam do recenzji “Slotherhouse: Leniwa śmierć”.
Recenzję Slotherhouse: Leniwa śmierć obejrzysz także na Yooutube:
Kłusownicy porywają pewnego leniwca z lasów Panamy i przewożą do Stanów Zjednoczonych. Wkrótce trafia on w ręce Emily, studentki ostatniego roku, która z jego pomocą chce podbić swą popularność w mediach społecznościowych, a tym samym wygrać w wyborach na nową prezydent żeńskiego akademika. Emily jednak nie wie, że przygarnięty leniwiec to rządna krwi maszynka do zabijania.
“Slotherhouse: Leniwa śmierć” to filmowa zgrywa rozgrywająca się w konwencji slashera. Film ma dwa główne wątki, które w pewnym momencie się łączą. Pierwszy z nich opowiada o kobiecym bractwie studenckim (tak to się mówi?).
Śledzimy w niej losy popularnej Brianny, która po raz kolejny startuje w wyborach na prezydent akademika. Dodajmy, że nie ma żadnej oponentki. Mniej popularna główna bohaterka Emily chce pójść w ślady matki, która niegdyś także była prezydentem i niespodziewanie wystartować w wyborach. Problem w tym, że nie ma żadnego asa w rękawie, żadnej karty przetargowej, która by jej pomogła w zwycięstwie. Postanawia, więc wziąć pod opiekę leniwca od poznanego w galerii handlowej kłusownika. Dzięki sweet fociom na insta Emily zyskuje popularność, co oczywiście nie podoba się wrednej Briannie, która zrobi wszystko, aby pozbyć się zwierzaka.
Ten wątek to typowy film o akademiku i rywalizacji między dziewczynami. Mocno skupia się na bohaterkach pokazując jak ważne są dla nich social media. Przy każdej bohaterce wyświetla się info ile ma followersów, parę frazesów z fejsa typu “szlachta nie pracuje”, albo “tylko bóg mnie osądzi”, czy inne bzdety. Wszyscy sobie tu trzaskają selfiki, pojawiają się nad bohaterami serduszka, gdy coś zalajkują. Wiecie, bohaterki to takie typowe pustaki, które dla lajka obciągną bezdomnemu.
Drugi wątek to już czysta fikcja opowiadająca leniwcu, który okazuje się zwierzęciem nader inteligentnym i rządnym mordu. W pewnym momencie dostaje szału i postanawia wymordować wszystkie siostry z akademika. Za pomocą swych ostrych szponów, lecz nie tylko. Wkrótce padają pierwsze trupy.
Chociaż wkrótce to zbyt wiele powiedziane, po dopiero po pół godzinie trwania, a i tak są to tylko krótkie, teledyskowe przebitki do lecącej popowej muzyki. Prawdziwy slasher wchodzi dopiero równo po godzinie.
Jak więc widzicie film skupia się przede wszystkim na wątku sióstr, który jest tak słaby i bezpłciowy, że aż zęby bolą. Wszystkie postaci są tu do bólu kartonowe, nieciekawe, płaskie i takie same. Gdyby dodać pięć kolejnych dziewczyn, albo kilka odjąć nie miałoby to żadnego wpływu dla scenariusza, bo każda jest tu tą samą idiotką żyjącą tylko ilości followersów. Nawet główna bohaterka nie odróżnia się od nich niczym. Jest tą samą pustą laską żądającą atencji. Tak samo nieczysto grającą wykorzystując tropikalne zwierzę jako kolejne źródło lajków. Nie ma tu ani jednej ciekawej postaci. Nikogo, kto by wzbudzał sympatię widza, komu widz mógłby kibicować. A gdy nie ma komu kibicować, gdy widz ma wszystkich bohaterów w dupie to film nie angażuje i zaczyna nudzić.
No, niech będzie, że widz kibicuje samemu leniwcowi. To kawał skurwiela. Bezlitosny zabójca nie bawiący się w sentymenty. Ale jego postać też jest tak słabo poprowadzona, że ni ziębi ni grzeje. Nie wzbudza sympatii, nie robi należytego rozpierdolu, nie rzuca onelinerów. Wiecie, to mogła być postać z krwi i kości, killer którego ludzie by pokochali. A tak jest tylko kukłą, o której nikt nie będzie pamiętał za miesiąc tak samo jak miało to miejsce z przehypowanym morderczym Kubusiem Puchatkiem.
Wątek horrorowy też jest spartaczony. To, że film nie będzie trzymał w napięciu, czy wywoływał strachu to chyba oczywiste. Ale liczyłem chociaż na soczyste, efekciarskie sceny morderstw. Niestety dosłownie wszystkie są słabe, nieciekawe, niemal bezkrwawe i w całości rozgrywające się poza kadrem.
Jako komedia również się nie sprawdza. Żarty są tak słabe, że nawet jeden raz się nie uśmiechnąłem, z resztą prócz leniwca prowadzącego samochód, czy nakurwiającego samojebki niewiele tu gagów. Zapewne jest grupa ludzi, którzy będą pękać na nim ze śmiechu. Ale to zapewne ta sama grupa, która leje w nachy jak chłop się za babę przebierze. Ja wiem, że ten film miał być debilny i taki właśnie jest, podobnie jak to miało być przy knotach pokroju “Meet my Spartans” i podobnych, ale ja takiej papki nie kupuję.
Miernie jest także pod względem aktorstwa. Wszystkie aktorki to masakryczne drewno. Całkowite beztalencia. Nie wiem, czy reżyser kazał im tak grać, czy faktycznie laski niewiele potrafią. Prześledziłem karierę aktorek i wszystkie mają do koncie jedynie po kilka nic mi nie mówiących tytułów. Jedyny wyjątek stanowi Sydney Craven, która zagrała to Briannę. Ją widziałem w “Smakosz: odrodzenie”, ale ciężko go nazwać dobrym filmem.
Mam nadzieję już nigdy w niczym ich nie oglądać. Jakikolwiek talent wykazuje tu tylko główna bohaterka. Chociaż talent to za dużo powiedziane, ale jako jedyna próbuje się starać. Nawet jeśli uda się jej rozwinąć karierę aktorską, występ w “Sloatherhouse” będzie się za nią ciągnąć do końca życia.
Najgorzej zaś wypada transseksualna laska Zenny. Ja rozumiem, że wsadzili ją przez poprawność polityczną, ale serio, gdy już tak robią niech starają się wydobyć jakiekolwiek pozytywne emocje względem tej postaci. A Zenny jest tak przerysowana, tak wkurwiająca, tak stereotypowo męska, że aż rzygać się chce i oczy krwawią. Takie postaci bardziej szkodzą mniejszościom niż je afirmują.
Jedyny jasny punkt filmu to proekologiczne przesłanie. Mówi ono o wykorzystywaniu zwierząt dla naszej rozrywki. Wiecie, o tym, że w Azji można kupić breloczek z żywym żółwiem w środku. Że cyrki są zabawne, ale nie dla zwierząt w nich występujących. O tych wszystkich słodkich fotkach influenserek z dzikimi zwierzętami, które są wyrwane z własnego środowiska, które poza kadrem już nie są takie sweet. Gdy tak spojrzymy na “Slotherhouse” film zaczyna się wręcz jawić jako eko-horror. Obraz został nawet nagrodzony przez organizację PETA, która promuje etyczne zachowania wobec zwierząt.
O samej realizacji filmu niewiele da się powiedzieć. Nie jest źle. Jest poprawnie, rzemieślniczo, o dziwo muzyka filmowa, mimo że sztampowa całkiem dawała radę i nadawałaby się nawet do dobrego horroru. Szkoda, że tu się marnuje.
Mieliśmy filmy pokroju “Rekinada”, czy “Kokainowego misia”. To filmy, które nieźle brzmią na papierze. Spoko zgryw dobry na szort. Gdy przychodzi zmierzyć się z pełnym metrażem okazuje się, że pomysłów nie starczyło, aby wypełnić 90 minut. Tak też jest w przypadku “Sloatherhouse: Powolna śmierć”. Film nie sprawdza się ani jako horror, ani komedia, ani pastisz, ani parodia. Nie zobaczycie w nim nic więcej ciekawego, czego by nie pokazał zwiastun. Odradzam, choć jak wspominałem znajdzie się grupa ludzi, których morderczy leniwiec kupi