Nosferatu (2024) – recenzja

Nosferatu (2024) – recenzja

4 marca 2025 Wyłącz przez Łukasz Karaś
Tagi: horrory o wampirach

Nosferatu z 1922 to jedno z największych dzieł kinematografii. Film, który zachwycał przede wszystkim stroną wizualną i klimatem. Który stworzył jeden z najbardziej sugestywnych wizerunków wampira.

Czy jego remake, który powstał ponad 100 lat później jest mu w stanie dorównać? Zapraszam do recenzji Nosferatu Roberta Eggersa.

Thomas Hutter opuszcza żonę Ellen i wyrusza do Transylwanii, aby dobić targu z chrabią Orlokiem w sprawie sprzedaży mu posiadłości w Wisburgu. Orlok okazuje się wampirem i ujrzawszy zdjęcie żony Thomasa wyrusza do Niemiec, aby ją zdobyć. Thomas musi wydostać się z jego zamku i uratować Ellen, a także cały Wisburg.

Od razu powiem, że niniejsza recenzja jest z punktu widzenia mega fana oryginalnego Nosferatu z 1922 roku. Ten film od lat znajduje się w moim ścisłym top 10 horrorów. Gdy dowiedziałem się, że powstaje remake pomyślałem: to się nie może udać drugi raz. Wersja z Klausem Kinskim była bardzo dobra, ale kręcić współcześnie remake tego dzieła? Bez szans, żeby wyszło coś dobrego.

Jednak gdy się dowiedziałem, że zabiera się za niego Robert Eggers pomyślałem: no dobra jeśli już mają kręcić Nosferatu to Eggers jest do tego osobą najbardziej kompetentną.

Bo oryginał Nosferatu to przede wszystkim warstwa wizualna i klimat, a w to Eggers umie. Trochę miałem nadzieję, że nakręci go w podobnym stylu, co Latarnię, bo ona była najbliżej audiowizualnie podobna do dzieła Murnau’a.

Gdy zobaczyłem jednak zwiastun nie zrobił na mnie absolutnie żadnego wrażenia. Takie meh… to tyle?

Film wyglądał bardzo generycznie bez fajerwerków.

Dodać muszę, że jestem chyba ostatnią osobą na świecie, która Nosferatu Eggersa widziała. Przede wszystkim dupala dał polski dystrybutor, który albo polskich widzów ma głęboko w życi i nie lubi zarabiać pieniędzy, albo ktoś tam coś ostro spierdolił i powinien zostać wyrzucony na zbity pysk. Bo światowa premiera miała miejsce jeszcze w zeszłym roku, a my dostajemy ją łaskawie po dwóch miesiącach, kiedy od paru tygodni krąży już po sieci.

Co więcej, gdy była przedpremiera to ja wesoło siedziałem na Cyprze, a gdy w końcu nadszedł dzień premiery to ja kroczyłem śladami prawdziwego Draculi w Transylwanii. No, ale w końcu się udało i jeszcze na gorąca zapraszam do recenzji. Raczej nie będzie w niej spoilerów, bo historię przedstawioną w filmie wszyscy znamy dobrze, ale ostrzegam, że będę omawiał wygląd Nosferatu, który Eggers tak skrzętnie skrywał.

Fabuła filmu to nic nowego. Eggers postanowił nie zmieniać oryginalnej fabuły, która została w całości zaczerpnięta z powieści Brama Stockera dodając od siebie jedynie drobne smaczki. Film rozpoczyna się od sceny nawiedzenia młodej jeszcze Ellen przez nieznaną siłę nieczystą. To jeden z motywów, które Eggers dodał. Wątek opętania, czy jak kto woli nawiedzenia. Wątek ten będzie przewijał się przez resztę filmu. Im bliżej Nosferatu znajduje się Ellen tym kobieta popada w coraz to silniejsze transe. Sceny te są wyreżyserowane bardzo klimatycznie rodem z najlepszych filmów o opętaniach przez demony.

Jak to w oryginale było Hutter wyrusza do Transylwanii, aby dobić targu z Orlokiem. Moim zdaniem jest to najlepsza i najbardziej klimatyczna część Nosferatu.

Gdy bohater dociera do rumuńskiej wioski, widzi zabobonne zachowania mieszkańców, ich dziwne, pogańskie rytuały i wierzenia… Robi to świetną robotę.

Gdy później trafia do zamku Nosferatu atmosfera jeszcze gęstnieje. Zamek Orloka to pusta ruina, w której nie ma żywej duszy. Dosłownie. To budowla sprawiająca bardzo nieprzyjemne wrażenie jakby od stuleci była opuszczona. Także pierwsze sceny z Nosferatu są świetnie zaaranżowane, gdy reżyser nie pokazuje nam antagonisty w pełnej krasie, a ukrywa go gdzieś w cieniu, rozmytego na drugim planie, a o jego złowieszczej obecności daje nam znać raczej jego świszczącym oddechem. Ale o Nosferatu zaraz.

Później, gdy zarówno Nosferatu jak i Hutter przybywają do Wisburga pierwszy raz udało się w tak namacalny i dosadny sposób przedstawić plagę jaką Orlok przywleka ze sobą. Tysiące szczurów przemykających po ulicach, wszędzie walające się trupy, które pracownicy miasta ładują na wozy, wszechobecna panika. Bardzo wymowne.

W tym momencie jednak według mnie film trochę siada. Robi się jakby rozwleczony, mniej angażuje, klimat nie jest już tak gęsty. Wydaje mi się, że Eggers trochę zbyt rozciągnął metraż przez co tempo, które i tak było senne jeszcze bardziej zwalnia. Gdyby wyrzucić kilka zbędnych scen, które nie pchają w żaden sposób fabuły do przodu jak na przykład scena ruchania między Hutterem i Ellen ale także kilka innych film by tylko zyskał.

Na szczęście samo zakończenie filmu jest zgrabne, wierne oryginałowi, niezbyt teatralne, czy wydumane, czego się nieco obawiałem. Dobre, acz bez fajerwerków, co wyszło na plus.

Video nasties: zakazane filmy książka

W warstwie realizacyjnej Eggers natomiast nie zawodzi. Ktoś miał w ogóle wątpliwości, po takim Wikingu tego reżysera? Zacznijmy od muzyki, która jest fenomenalna. Ponury ambient pomieszane ze złowrogą muzyką poważną, gdy Hutter jedzie do zamku Orloka jeży włosy na głowie. Gdy muzyka wybucha głośnymi chórami robi się patetycznie i epicko – muzyka zwiastuje straszne wydarzenia na wielką skalę. Muzykę skomponował Robin Carolan, który był autorem muzyki również do Wikinga Eggersa.

Robotę robiła tu też kreatywna praca kamery w rękach Jarina Blaschke, z którem Eggers współpracował już przy Czarownicy, Latarni, czy Wikingu. Powolne, precyzyjne, acz oszczędne ruchy kamery, obkręcanie się wokół własnej osi, spora doza symetryczności w kompozycji kadru, sporo długich ujęć. Jeśli nie zgarnie ona jakiejś nagrody to stracę wiarę w te wszystkie oskary.

Scenografie urywają natomiast głowę. Zamek Nosferatu kręcony był w autentycznych lokacjach w Hunedoarze w Rumunii i w Czechach i robi świetną robotę. Ale także Wisburg stworzony w czeskim studio filmowym wygląda wyjątkowo autentycznie. Gdy Hutter przemierza zaś przez zalesione Karpaty do zamku Orloka, czuć ich autentyczność. Przypominam, że tydzień temu sam je przemierzałem śladami Draculi. Lokacje dobrane są genialnie.

Jeszcze dwa słowa, o bardzo pasującym do całości color gradingu. W całym Nosferatu przeważa sprany szaroniebieski, który sprawia wrażenie jakby ciągle był zmierzch, albo zima. Kolory są mało nasycone, mało skontrastowane. To podobny zabieg jaki Eggers użył w Czarownicy, W wikingu, czy nawet w Latarni. Kolorystyka zmienia się to tylko w scenach, w których płonie intensywny ogień, wtedy na ekran wkrada się intensywna, szaleńcza wręcz pomarańcz. Bardzo ładne.

Przejdźmy teraz do obsady, bo to także mocny punkt tej produkcji.

Nicholas Hoult jako Thomas Hutter. Nie lubię tego aktora. W każdym filmie gra tak samo, tą samą miną z półotwartymi ustami i drętwy wyrazem twarzy. Ostatnio go widziałem w dwóch nowych filmach, dramacie sądowym Świadek nr 2, oraz jako przywódcę neonazistów The Order: Ciche braterstwo i w obu mimo tak różnych ról postacie zagrane niemal identycznie. Na szczęście w Nosferatu Eggers wydobył z niego nieco więcej, więc tu mi tak bardzo nie przeszkadzał, ale czuję że tą rolę dałoby się obsadzić lepiej.

Lily-Rose Depp jako Ellen Hutter znakomita. Najlepiej wypada w scenach opętania, serio zrobiła tu robotę. Postać bardzo cielesna, zwierzęca i dramatyczna.

Simon McBurney jako Knock to chyba najlepszy Knock/Renfield w historii. Szaleństwo wprost wylewa się z jego oblicza. Postać przerażająca, ale także miejscami zabawna w tym jego szaleństwie.

Aaron Taylor-John͏son͏ jako arystokrata, którego niewiara w zabobony zostaje wystawiona na próbę bardzo dobry. Jego bohater dostał nadspodziewanie dużo czasu antenowego, co pozwoliło stworzyć postać z krwi i kości i aktorsko rozwinąć sprzydła.

Willem Dafoe jako profesor von Franz. I kurwa tu mam największy problem, a najwięcej oczekiwałem pop tej roli. Bo Dafoe to jeden z najlepszych i najbardziej charakterystycznych współczesnych aktorów. A jego rola i postać były zupełnie nijakie. Nieciekawe, przerysowane, zahaczające wręcz o groteskę. Nie dostałem żadnego geniuszu, żadnych wyżyn aktorskich, a przeciętnie zagraną postać bez charakteru. Jak sobie przypomnimy demoniczne oblicze Dafoe z Latarni, czy chociażby jego rolę z Biednych istot i porównaniu do Nosferatu… ach, szkoda gadać.

No, ale przejdźmy do crem dela crem Nosferatu, do elementu, który najbardziej podzielił publikę, czyli Bill Skarsgårda jako hrabiego Orloka i jego wizerunku.

Nosferatu zarówno u Murnaua, jak i Herzoga to łysy typowy popkrak z długimi pazurami i zębiskami. Postać ikoniczna.

Eggers postanowił dość mocno zmienić jego wizerunek na rzecz Piłsudskiego z astmą. Początkowo sam byłem nieco zawiedziony, bo chciałem zobaczyć klasycznego Nosferatu jedynie przetworzonego przez pryzmat Eggersa, ale ostatecznie Skarsgård mnie kupił. Bo to wciąż odrażający żywy trup nie mający nic wspólnego z romantycznym wizerunkiem wampira jaki wykreował Bela Lugosi i który niestety przyjął się zamiast Nosferatu. Bo Orlok u Eggersa to gnijące, jebiące trupem obrzydliwe ścierwo toczone robakami. Jest odrażający i budzący trwogę. A że ma wąsa? Vlad Tepes, na którym był wzorowany też miał, z resztą jak niemal wszyscy mężczyźni w XV wieku. Do tego jego świszczący oddech niczym u starca, który jest na łożu śmierci jest bardzo sugestywny. Jego grobowy głos zarówno gdy przemawia w starorumuńskim jak i w angielskim z silnym akcentem przyprawia o ciarki.

Robotę tu robią także sceny picia krwi przez Nosferatu. To już nie romantyczne ugryzienie w szyję, ale obleśne chłeptanie wprost z serca niczym jakiś kleszcz, czy inny pasożyt.

Ludzie zarzucają nowemu Nosferatu, że jest nudny. Heloł, a czego się spodziewaliście? Widzieliście jakąkolwiek poprzednią wersję? To są filmy, które powolnie opowiadają pewną historię, a nie pełne akcji popkorniaki. To filmy, które chłonie się klimatem i warstwą wizualną, nie łatwa i przyjemna rozrywka.

Nowy Nosferatu mi się podobał. Podobało mi się tu wiele rzeczy. Pierwsza połowa to majstersztyk, do której będę wracał. Nie obeszło się jednak bez wpadek, a szkoda. Parę elementów było słabszych, co niestety negatywnie wpłynęło na odbiór całości. I tak jest lepiej niż się spodziewałem po zwiastunie, ale z kina wyszedłem zadowolony.

Zobacz również