Zapraszam Was do zestawienia najlepszych horrorów 2022 roku. Ten rok był bardzo dobry dla kina grozy i po obejrzeniu ponad 60 horrorów udało mi się wytypować najlepsze z najlepszych.
Gwarantuję, że w tym zestawieniu będą same najlepsze horrory 2022. Rok 2022 nie był zły jeśli chodzi o horror. On był zajebisty. Może było mało filmów totalnie rozwalających mózg, ale za to było opór filmów dobrych, świetnych i konkretnych.
Zestawienie najlepszych horrorów 2022 obejrzysz także na Youtube:
Bodies Bodies Bodies
Sophie wraz ze swoją nową dziewczyną Bee przybywa na imprezę zorganizowaną przez jej starych znajomych w wielkim domu na odludziu. Podczas imprezy przyjaciele odkrywają zwłoki jednego z uczestników z poderżniętym gardłem. Szybko padają wzajemne podejrzenia i oskarżenia. Padają także kolejne trupy.
Czy mordercą jest jakiś przybysz z zewnątrz jak w klasycznym slasherze? A może to któryś z bohaterów chowa jakiś uraz z dzieciństwa i postanawia się zemścić. Szybko rozpoczynają się kłótnie i podziały. A podczas wzajemnego oskarżania się padają kolejne trupy.
Każdy bohater “Bodies Bodies Bodies” wydaje się tu wielowarstwowy, z własną osobowością, historią, motywacjami. Aktorstwo jest przekonujące, a interakcje między bohaterami wiarygodne. Akcja nie gna tu na łeb na szyję. Morderstw nie ma tu zatrzęsienia, film nie jest krwawy. Ale jest całkiem inteligentnym pastiszem, miejscami trzyma w napięciu, a warstwa audiowizualna stoi tu na naprawdę wysokim poziomie.
Scream
Woodsboro, 25 lat po pierwszych morderstwach jakie wstrząsnęły miasteczkiem. Młoda Tera zostaje zaatakowana i ciężko poraniona przez mordercę w masce Ghostface’a. Okazuje się, że jej siostra skrywała pewien mroczny sekret. Teraz ona, i grupa jej przyjaciół z pomocą starych wyjadaczy będzie musiała rozwiązać zagadkę kolejnej fali morderstw.
Kotlet odgrzewany po raz piąty o dziwo smakuje wybornie. Ponownie otrzymujemy grupę znajomych, którzy muszę przeżyć starcie z morderczym Ghostfacem. “Scream” AD 2022 to jak poprzednie odsłony metaslasher, ale chyba do tej pory żadna inna część nie była nim aż tak bardzo. Jest bardzo samoświadomy. Wyśmiewa klisze, które sam tworzył przez lata. Scenariusz jest dopracowany, scenarzyści odwracają konwencję i się przy tym świetnie bawią.
Ale prócz żonglerką konwencją to także całkiem udany horror. Film jest krwawy jak zawsze, ale ponownie bez epatowania flakami. Dobrze zagrany przez młodą obsadę między którą czuć chemię, pierwszoligowo nakręcony i nieprzeszarżowany.
Final Cut
Ekipie kręcącej tanie filmy grozy zostaje zlecone nakręcenie remaku japońskiego horroru o żywych trupach. W pewnym momencie załoga faktycznie zostaje zaatakowana przez żywe trupy. Ale, czy faktycznie na planie wybuchła apokalipsa zombie?
“Final Cut” to francuski remake japońskiego filmu traktujący o kręceniu remaku japońskiego filmu. Brzmi na produkcję całkiem zakręconą i tak jest w istocie, bo “Final Cut” to czarna komedia dekonstruująca prawidła kręcenia kina klasy B.
Pierwsze kilkadziesiąt minut to dość średni film o ataku żywych trupów na planie filmowym. Ale w pewnym momencie następuje gruby twist fabularny, który całkowicie zmienia wydźwięk tych pierwszych minut i wszystko zaczyna się tu zgadzać. Robi się zabawnie, niedorzecznie i zaskakująco.
Twistów fabularnych będzie tu wiele, a całość okaże się misternie skonstruowaną satyrą na kino gore, czy na relacje amerykańsko-japońskie w branży filmowej.
Zalava
W małej irańskiej osadzie wybucha panika. Przesądni mieszkańcy sądzą, że ich wioskę opętały demony. Wierzą, że jedyny sposób, aby oczyścić opętanego to postrzelenie go. Sprzeciwia się temu miejscowy żandarm. Mieszkańcy wzywają na miejsce egzorcystę.
“Zalava” to irański horror eksplorujący tematykę wierzeń Kurdów z małej, odciętej od świata osady. Film jest z tych stonowanych i nieoczywistych. Reżyser nie podaje nam na tacy kto się myli, a kto ma racje. Czy demony faktycznie opanowały irańską wioskę musimy zdecydować sami i obrać jedną ze stron.
Nie ma tu jump scares, a cały klimat budowany jest niedopowiedzeniami. “Zalava” prezentuje mechanizm masowej histerii, oraz starcie szkiełka i oka z zabobonami. Film jest do tego porządnie zrealizowany, nakręcony w egzotycznej osadzie, w której czas się zatrzymał, świetnie zagrany i udźwiękowiony.
Ostatnia wieczerza
Polska, rok 1987. Młody policjant Marek pod przebraniem księdza wkracza do odległego zakonu, w którym odprawia się egzorcyzmy. Marek prowadzi śledztwo w sprawie tajemniczych zaginięć kobiet w okolicy.
Fabuła “Ostatniej wieczerzy” to klasyczne śledztwo mające na celu demaskację (lub potwierdzenie) autentyczności opętań i przeprowadzanych egzorcyzmów, oraz rozszyfrowanie zagadki zaginięć kobiet, które zdaje się mieć sporo wspólnego z zakonem. Wydawać by się mogło, że dostaniemy horror o opętaniach, ale scenariusz skręca bardziej w stronę kina sekciarskiego.
Na największe wyróżnienie zasługują tu świetne scenografie. Wrażenie robi wielki, ponury budynek zakonu otoczony lasem krzyży antycznego cmentarza. Obraz jest świetnie sfilmowany, a film wzorowo udźwiękowiony. “Ostatnia wieczerza” wciąga fabułą, urzeka oprawą audiowizualną, i intryguje twistami fabularnymi.
Hellraiser
Riley, dziewczyna po przejściach wraz ze swoich chłopakiem kradną tajemniczą kostkę z porzuconego na odludziu kontenera. W wyniku kontaktu z przedmiotem w tajemniczych okolicznościach ginie bez śladu brat Riley. Dziewczyna wraz z grupą przyjaciół wszczyna swoje śledztwo. Prześladują ją jednak demoniczne przywidzenia.
Nowy “Hellraiser” jest rebootem serii. Oczekiwania jak i obawy były spore, ale reżyser filmu udźwignął temat. Nie silono się tu na coś oryginalnego, a na klasyczny motyw z prywatnym śledztwem mającym na celu odkrycie prawdy o mistycznym przedmiocie. Scenarzyści wprowadzili jednak kilka własnych pomysłów, które sa powiewem świeżości dla serii.
Jest tu również na czym oko zawiesić, bo np. wykonanie demonów jest jednym z najlepszych ze wszystkich odsłon. A efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie. Nowy “Hellraiser” jest godnym resetem serii, który ciekawi fabułą i zachwyca warstwą wizualną.
Speak No Evil
Duńskie małżeństwo z małą córką przyjeżdża na weekend do poznanego na wakacjach holenderskiego małżeństwa wychowującego niemego syna. Początkowo idylliczny nastrój psuje się, gdy zachowanie holendrów zaczyna irytować przybyłych.
“Speak No Evil” to holendersko-duński horror najbardziej przypominający pamiętne “Funny Games”. Jest to horror z tych stonowanych. Brak tu żwawego tempa, czy jump scares. Jednak atmosfera gęstnieje z minuty na minutę, by w niektórych momentach można ją ciąż nożem. W tym filmie ważniejsza jest gra psychologiczna tocząca się między dorosłymi niż straszenie potworami z szafy. Napięcie jakie powstaje między małżeństwami zwiastuje coś złowrogiego. Całość wieńczy mocny finał, nie odkrywający jednak wszystkich kart tajemnicy.
Film jest doskonale zagrany, pięknie nakręcony, pełny powolnej pracy kamery i pieczołowicie dobranych kadrów, oraz zilustrowany operową muzyką. Obraz wciąga, hipnotyzuje i długo nie pozwala o sobie zapomnieć.
Barbarian
Tess wynajmuje domek w odludnej części Detroit. Na miejscu okazuje się, że mieszkanie jest już wynajęte przez Keitha. Mężczyzna proponuje jej przenocowanie w domku i rano wyjaśnienie sytuacji z pośrednikiem. Dziewczyna początkowo nieufna ostatecznie się zgadza. W nocy odkrywa jednak ukryte pomieszczenie w piwnicy z tapczanem, kubłem i kamerą wideo. Próbuje uciec jednak jest już za późno.
“Barbarian” rozpoczyna się jak typowy thriller, w którym kobieta zostaje podstępem zwabiona do domu przez psychopatę. Jednak to tylko pozory, bo reżyser w połowie filmu serwuje nam twista fabularnego całkowicie zmieniając wydźwięk filmu, wprowadzając nowe postaci i tworząc rasowy horror z krwawymi efektami specjalnymi.
Film jest pierwszorzędnie zrealizowany, dobrze nakręcony, umiejętnie operujący tym, co można pokazać, a co należy trzymać w cieniu. Trzyma w napięciu, zaskakuje i porusza przy okazji ważne tematy jak gwałt w showbiznesie.
X
Teksas, rok 1979. Szóstka filmowców wybiera się na wynajętą farmę na odludziu, aby nakręcić film porno. Na miejscu wita ich niespecjalnie przychylny staruszek mieszkający z żoną. Ekipa rozpoczyna zdjęcia do filmu co rozpala dawno zatarte wspomnienia we właścicielach posesji.
“X” to hołd dla “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe’go Hoopera. Przez większość filmu jesteśmy raczeni dniem z życia ekipy kręcącej pornosa, ale co jakiś czas reżyser nam przypomina, że oglądamy horror i coś złowrogiego się tu wydarzy. Reżyser nęci nas czasem pokazując aligatora w pobliskim stawie, a czasem po prostu niepokojącym spojrzeniem staruszki mieszkającej na farmie. Trzeci akt filmu to już klasyczna masakra z pruciem flaków i hektolitrami krwi.
Największe brawa należą się tu aktorce Mii Goth w podwójnej roli. Dziewczyna gra zarówno jedną z dziewczyn pracującej przy filmie porno jak i pod sporą ilością charakteryzacji pscyhopatyczną staruszkę. Mia potrafi być zarówno rozbrajająco niewinna jak i budzić dreszcz grozy, gdy w jej postaci budzą się najgorsze demony.
Terrifier 2
Morderczy clown Art rok po wydarzeniach z poprzedniej odsłony powraca, aby siać śmierć w małym amerykańskim miasteczku. Mieszkańcy akurat szykują się na nadchodzące święto halloween. Art szczególnie upatrzył sobie pewne rodzeństwo. Wydaje się, że ich zmarły ojciec wiedział sporo o mordercy w stroju clowna.
Jak to w sequelach bywa w tym wszystkiego jest więcej i bardziej niż w części pierwszej. Przede wszystkim fabuły, która w jedynce była pretekstowa. W “Terrifier 2“reżyser scenariusz rozwinął do aż 2,5 godziny, w którym poznajemy nowych bohaterów, a postać morderczego clowna zostaje rozwinięta. Nie oszukujmy się jednak: najważniejsze w tej serii to krwawe sceny i czarny humor. I tego nie zabrakło. Mamy tu istną masakrę pełną lejącej się juchy, odcinanych kończyn i wypruwanych flaków.
Jeśli jesteście fanami gumowych efektów specjalnych będziecie zachwyceni. Dużo tu też scenek humorystycznych, w których prym wiedzie rzecz jasna clown Art. Jeśli macie ochotę nostalgiczną podróż do slasherów z lat 80tych pełną gore, humoru z wyrazistymi postaciami na sequelu Terrifiera będziecie się bawić jak dzieci.
Candy Land
Remy, młoda dziewczyna pewnego dnia ucieka od sekty, w której do tej pory mieszkała. Schronienie znajduje w motelu usytuowanym przy przydrożnym parkingu u Riley i jej kolegów. Są oni prostytutkami zarabiającymi na szybkich numerkach w publicznej toalecie, czy kabinach samochodów. Wkrótce w jednej z toalet zostają odnalezione zwłoki.
Film celnie ukazuje prawidła rządzące najstarszym zawodem świata. Bohaterowie są z krwi i kości i mimo wykonywanej przez nich profesji nie czujemy odrazy, a co najwyżej współczucie. W pewnym momencie film przeradza się w coś na kształt slashera, ale o dość niespotykanej konstrukcji fabularnej. Nie ma tu zamaskowanego killera z wielką maczetą, a jego tożsamość odkrywamy dość wcześnie.
Sceny przemocy są naturalistyczne, dosadne i krwawe. W „Candy Land” może i nie pada wiele trupów, ale każda śmierć pozostawia w widzu jątrzącą się ranę. Bo zdążyliśmy już całkiem dobrze poznać i nawet polubić ofiary.
“Candy Land” nie przypadnie do gustu wszystkim. To brudny horror, który garściami czerpie z kina exploatacji lat 70tych. Moim zdaniem jednak to właśnie poruszenie tego nieczęsto eksploatowanego motywu, oraz naturalistyczne podejście do horroru sprawiły, że jest to jeden z najlepszych filmów grozy tego roku.