Krazy House (2024) – recenzja
12 listopada 2024Reżyseria: Steffen Haars, Flip Van der Kuil
Kraj produkcji: Holandia
Krazy House to historia typowe amerykańskiej rodziny z przedmieść. Bernie jest ojcem rodziny, zagorzałym katolikiem. Jego żona to pracoholiczka, a dzieci mają masę problemów. Pewnego dnia Bernie wzywa do prac remontowych kilku rosyjskich robotników, co przeistacza się w krwawy festiwal makabry.
Krazy House to prawdopodobnie najbardziej kreatywny horror roku przypominający nieco Late Night with the Devil, ale idący o dwa kroki dalej. Pierwsza godzina filmu to kiczowaty, nieśmieszny sitcom w stylu lat 80tych. Coś pokroju Alfa, czy Świata według Bundych. Typowe problemy typowej amerykańskiej rodziny z podłożonym śmiechem publiki. Film przedstawiony w typowym telewizyjnym formacie 4:3 z wypłowiałymi kolorami i zniekształceniami jak na kasecie VHS, którą po 30 latach znaleźliśmy w garażu i postanowiliśmy zobaczyć, co na niej jest.
W pewnym jednak momencie konwencja zmienia się o 90, a następnie o 180 stopni. Otrzymujemy wtedy krwawy spektakl pełny niepoprawnie politycznych scen, a Bernie z fajtłapowatego chrześcijanina zmienia się w tykającą bombę.
Na uwagę zasługuje tu jeszcze para głównych bohaterów. Berniego gra bowiem znany z Wysypu żywych trupów, czy Hot Fuzz Nick Frost, a jego żonę Alicia Silverstone – ikona lat 90tych.
Krazy House to jazda bez trzymanki choć raczej kupią go widzowie wychowani na Pełnej Chacie niż młodsza widownia.