
Clown in a Cornfield (2025) – recenzja
24 czerwca 2025Tagi: czarna komedia, horrory o clownach, slashery
Reżyseria: Eli Craig
Kraj produkcji: USA, Luksemburg, UK, Kanada
Quinn to nastolatka, która przeprowadza się wraz z ojcem do małego miasteczka Kettle Springs. Słynęło niegdyś z fabryki syropu kukurydzianego Baypan, ale kiedy przed rokiem spłonęła miasteczko pogrążyło się w marazmie. Gdy Quinn zapoznaje się z miejscowymi nastolatkami i zaczyna imprezować morderca w stroju clowna rozpoczyna krwawe żniwa.
Reżyser Eli Craig znany z doskonałego pastiszu na slashery Tucker and Dale Versus Evil chciał chyba zrobić kolejną viralową postać morderczego clowna. Tyle, że chęci to nie wszystko. Clown in a Cornfield to generyczny slasher rozgrywający się z równie generycznym małym miasteczku z jego generycznymi mieszkańcami typu szemrany burmistrz, dziwny sprzedawca w sklepie, niemiła kelnerka, czy spasiony szeryf. I rzecz jasna zgraja papierowych nastolatków, z którymi imprezuje Quinn o równie sztampowej przeszłości.
Po pół godzinie wprowadzenia pojawia się clown we własnej osobie, który wyżyna młodzież w niespecjalnie wyszukane sposoby. Tu kogoś nabije na widły, tam obetnie głowę, czasem odpali także piłę mechaniczną. Ale film jest zdecydowanie zbyt grzeczny i mało krwawy. Setting małego miasteczka z jego przeszłością nie został należycie wykorzystany.
Frendo, bo taki jest polski tytuł filmu stoi dosłownie jednym twistem fabularnym. Twistem, który zmienia wręcz gatunek filmu. Mimo to nawet twist ten nie jest ani super zaskakujący, ani nawet świeży.
Clown in a Cornfield to podsypany humorem prosty slasher, który pokazuje, że miejsca wśród panteonu morderczych clownów nie można sobie kupić ot tak po prostu.