Recenzja Puchatek: Krew i miód 2 (2024)

Recenzja Puchatek: Krew i miód 2 (2024)

20 czerwca 2024 Wyłącz przez Łukasz Karaś
Ocena: 3/10
Tagi: horrorowe porażki, slashery

Reżyseria: Rhys Frake-Waterfield
Kraj produkcji: USA, UK

W końcu się doczekaliśmy drugiej części morderczego Kubusia Puchatka I jest sporo lepiej, ale poprzeczka była zawieszona okrutnie nisko. Co zatem wypadło korzystniej, a co pozostało kupsztalem?

Recenzję Puchatek: Krew i miód 2 obejrzysz także na Youtube:

 

Minął rok od masakry jaka odbyła się w Stumilowym lesie. Krzysztof został lekarzem w miasteczku Ashdown jednak wciąż spotyka się z ostracyzmem. Większość mieszkańców nie wierzy w historię o potworach i to jego podejrzewają o dokonanie morderstw sprzed roku. Jednak wkrótce przekonają się jaka jest prawda, gdy zabójcze zwierzęta opuszczą las i rozpoczną łowy w mieście.

Przypomnijmy, że brytyjski reżyser Rhys Frake-Waterfield w zeszłym roku nakręcił horror o morderczym Kubusiu Puchatku. Mógł to zrobić, gdyż postać ta przeszła do domeny publicznej, czyli od teraz każdy mógł ją eksploatować. Film Waterfielda to był najtańszy, najprostszy slasher z możliwych. Puchatek i prosiaczek w tanich maskach mordowali losowe osoby, a scenariusz był tylko pretekstem do ukazania kiepskich scen zabójstw. Film był tak zły, że jako pierwszy w historii zgarnął, aż 5 złotych malin.

Film kosztował 50 000 dolarów, a jak na standardy kina nawet niezależnego to jest tylko co worek ziemniaków. Jednak widownia gnała do kina. Nie dlatego, że Puchatek prezentował jakąkolwiek wartość, ale dlatego, że w ogóle stworzono taki film. Wiecie, marketing żerujący na nostalgii i te sprawy. Niespodziewanie film zarobił ponad 5 milionów dolarów i Brytyjczyk kuł żelazo póki gorące wypuszczając sequel.

Puchatek: Krew i miód 2 ponownie skupia się na losach Krzysztofa, czyli gościa, który w dzieciństwie zaprzyjaźnił się ze zwierzakami ze Stumilowego lasu. Po masakrze z pierwszej części został lekarzem w Ashdown. Jednak ciągle spotyka się z wrogością mieszkańców i ostracyzmem. Jest pariasem posądzanym o morderstwa. Nie wszyscy jednak uważają, że to on stał za zabójstwami.

Jego ojciec i matka, a także przyjaciółka Lexy wierzą w wersję Chrostophera. Wierzy mu także kilku mieszkańców Ashdown, którzy w ramach zemsty plądrują i palą Stumilowy las, aby dorwać prawdziwych sprawców. Antagoniści z lasu już nie mają zapewnionego schronienia i muszą wyruszyć do miasta, aby tam siać śmierć i zniszczenie.

Oczywiście jak przyzwyczaiła nas część pierwsza cała ta fabuła zostaje nam przedstawiona w formie rysunkowej w prologu filmu. Po co się przemęczać? W ten oto sposób Waterfield ciągnie fabułę, która rozwija nieco uniwersum Puchatka, ale to wciąż jedynie pretekst do pokazywania kreatywnych scen śmierci.

Są tu jednak jeszcze dwa wątki, które ostatecznie się ze sobą zazębiają. Motyw pochodzenia morderczych zwierzaków. Skąd się wzięły i czemu zabijają. Oraz wątek traumy jaką przeszedł Krzysztof w dzieciństwie.

Bowiem podczas dziecięcego przyjęcia 20 lat wcześniej nieznany sprawca porwał siedmioro dzieci, w tym brata Krzysztofa, których nigdy nie odnaleziono, a sprawcy nie złapano. Główny bohater chadza teraz na terapie, żeby tą traumę przepracować, a może nawet przypomnieć sobie jakiś istotny szczegół.

Fabuła brzmi bardziej rozbudowanie i ciekawie niż w części pierwszej, ale tak nie jest. To ponownie zlepek pomysłów, których obserwowanie jest równie ciekawe, co oglądanie schnącej farby. Nudziłem się w kinie jak mops i przeklinałem swój recenzencki obowiązek.

Co w takim razie jest lepsze, bo przecież coś musi skoro reżyser dysponował kilkadziesiąt razy większym budżetem? Ano wykonanie. Zacznijmy od antagonistów.

Przypomnijmy, że w jedynce mieliśmy tylko dwa mordercze zwierzaki: Puchatka i Prosiaczka. Czemu tylko dwa? Ano dlatego, że reżyser ich maski kupił w sklepie z halloweenowymi maskami i tylko takie mieli. Koszt jednej to 675 dolarów i sami możecie sobie taką kupić.

W tej części prócz Puchatka i Prosiaczka zobaczymy także Sowę, oraz Tygryska. Jednak przez lwią część filmu na ekranie grasować będzie tylko Puchatek i Sowa, gdyż prosiaczek pojawia się tylko na początku, a Tygrysek na końcu filmu. Kostiumy antagonistów są już całkiem spoko. Przypomnijmy, że Puchatek w jedynce wyglądał jak upośledzony debil.

Tutaj maska jest już bardziej mięsista, włochata i dopracowana. Nic co by dupę urywało, ale jest lepiej. Nieźle wygląda także Sowa. Wygląda jak goblin z zakrzywionym nosem pokryty pierzem.

Najfajniej prezentował się Prosiaczek. Dużo fajniej niż poprzednio, gdzie był przedstawiony jako dzik. Tutaj to po prostu grubas ze świńskim ryjem. Szkoda, że nie pociągnięto jego postaci.

Tygrysek za to mnie nie przekonał, bo był za mało wyrazisty.

O aktorstwie za wiele nie mam do powiedzenia, bo żaden z aktorów nie wskoczył na wyżyny. Wszyscy jak jeden mąż grają sztucznie jak w szkolnym przedstawieniu, a ich postaci są nijakie.

Nikolaia Leona w roli Krzysztofa z jedynki zastąpił nieco bardziej doświadczony aktor Scott Chambers, który był producentem pierwszej części, ale niewiele to pomogło.

Jedyna ciekawa, charakterystyczna postać to pojawiający się na drugim planie niejaki Cavendish, czyli cieć w szpitalu, w którym pracuje Krzyś, którego zagrał Simon Callow. Gościa możecie znać z filmów “Cztery wesela i pogrzeb”, czy “Upiora w operze” Joela Schumachera.

Najlepiej w sequelu Puchatka wypadają natomiast efekty specjalne i mówię to z pełną powagą. W jedynce większość krwawych scen była fatalnie wygenerowanymi komputerowo rozbryzgami juchy. Tutaj Waterfield miał już budżet postawił więc na klasyczną charakteryzację i efekty i wygląda to świetnie! Jak w oldschoolowych horrorach guma, poliuretany i krew sikające ze strzykawki. Rana po postrzale, w której typowy urwało pół ryja to majstersztyk, a odcinane kończyny są odpowiednio mięsiste.

Za efekty odpowiedzialny był Shaune Harrison, którego robotę mogliśmy zobaczyć w chociażby “Ludzkich dzieciach”, czy “Ex machina”. Niestety Waterfield jest niekonsekwentny i w wielu scenach powraca do komputerowo generowanej juchy co wygląda znów opór badziewnie.

Na koniec zostawiłem to co w każdym slasherze najważniejsze, czyli sceny zabójstw i tych jest pod dostatkiem, bo bodycount to pewnie z kilkadziesiąt osób.  Głowy są odcinane, kończyny łamane i wyrywane, oczy wydłubywane. W ruch idzie kilkukrotnie pułapka na niedźwiedzie, czy zwierzęce pazury. Niewymagający miłośnicy taniego gore powinni być zadowoleni. Mi jednak podobały się z grubsza może ze 2-3 sceny. Czemu? Ano dlatego, że Waterfield to słaby reżyser. Sceny zabójstw nie wystarczą, żeby były krwawe, żeby mnie kupić. One powinno być z pomysłem, jakimś flow, kreatywnością. A tego tu zabrakło.

Zobaczcie chociażby na dowolne zabójstwo w “Terrifierze“. Tam, aż szczękę z podłogi trzeba zbierać. A w Puchatku 2, ani razu nie powiedziałem czegoś w stylu: “o kurwa, ale zajebiste”.

I taki jest cały “Puchatek: krew i miód 2”, niby krwawy horror, ale ciekawszą masakrę robi Magda Gessler w Kuchennych rewolucjach. Ode mnie dostaje 3/10. Jeśli jednak jesteś fanem Puchatka to mam dobre wieści.

Jest scena po napisach, która zwiastuje część kolejną. I już ją nawet zapowiedziano. Rhys Frake-Waterfield ma zamiar stworzyć całe uniwersum, które nazwał Twisted Childhood Universe. W tym momencie kręcone są już horrory o Piotrusiu Panie, jelonku Bambi i Pinokio. Waterfield chce zrobić crossover wszystkich tych postaci w jednym filmie nazwanym “Poohniverse: Monsters Assemble”. Co z tego wyniknie nie wiem, ale już się boję.

Zobacz również