Najlepsze horrory 2024

Najlepsze horrory 2024

13 stycznia 2025 Wyłącz przez Łukasz Karaś

Rok 2024 nie był taki zły jeśli chodzi o horrory. Początkowo myślałem, że jest biednie, ale druga połowa roku pozamiatała. Zapraszam do 10 najlepszych horrorów z 2024 roku. Gwarantuje, że jest samo gęsty, a niektórych tytułów z pewnością jeszcze nie widzieliście.

Zestawienie najlepszych horrorów 2024 zobaczysz także na Youtube:

Vincent musi umrzeć

Vincent to przeciętny facet w średnim wieku. Pewnego dnia bez powodu zostaje pobity w pracy przez stażystę. Wkrótce sytuacja się powtarza jednak tym razem napastnikiem jest księgowy. Vincent zdaje sobie sprawę, że przypadkowi ludzie zaczynają reagować agresją na jego widok. Rozpoczyna się gra o przetrwanie, ale także o zachowanie człowieczeństwa.

“Vincent musi umrzeć” opowiada o tajemniczych napadach agresji, które w ludziach wywołuje sam widok głównego bohatera. Czy to jakaś choroba? Rozprzestrzeniający się wirus? A może powód jest zupełnie inny? “Vincent musi umrzeć” prezentuje sytuację z samego początku pandemii zamieniającej ludzi w rządne mordu bestie. Bohater filmu, oraz widz nie wie z czym ma do czynienia. Karty opowieści są odkrywane powoli, acz konsekwentnie. Z początku produkcja bywa nawet zabawna, gdy Vincent jest atakowany znienacka w absurdalnych sytuacjach. Ton filmu z czasem zmienia się jednak w bardziej ponury, a gdy padają pierwsze trupy nikomu już nie jest do śmiechu.

Nie jestem jedynie pewny, czy to horror, choć kilka brutalnych i krwistych scen tutaj znajdzie. Ale reżyserowi nie o to chodziło i bynajmniej nie jest to wada. Stephan Castang wolał skupić się na ludziach i relacjach między nimi. Film nie gna również na złamanie karku, choć dzieje się tu sporo. A im bliżej finału tym tempo przyspiesza.

Film jest wiarygodnie zagrany, umiejętnie nakręcony, intrygujący od pierwszej minuty. Francja po raz kolejny pokazała, że potrafi w nieszablonowane kino grozy znacznie lepiej niż hollywoodzkie popcorniaki kręcone na jedno kopyto.

Ciche miejsce: Dzień pierwszy

Chorująca na raka Sam wybiera się do centrum Nowego Jorku. W pewnym momencie miasto zostaje zaatakowane przez potwory z kosmosu, które reagują na najcichszy dźwięk. Wojsko ewakuuje ludność z portu jednak Sam postanawia zamiast tego dotrzeć do miejsca swego zamieszkania z dzieciństwa. Po drodze przyłącza się do niej pewien mężczyzna.

Po sukcesie jakim okazał się film Ciche miejsce z 2018 roku w reżyserii Johna Krasinskiego w 2020 roku otrzymaliśmy jego równie udany sequel. Teraz przyszła pora na część trzecią. I po raz kolejny okazała się dobrym filmem.

Kobieta w końcowej fazie raka wybiera się na Manhattan. W pewnym momencie z nieba niczym meteoryty spadają potwory, które szybko zbierają krwawe żniwo. Rozpoczyna się chaos, panika, wszystko spowija pył, a wśród krzyków i nawoływań atakuje nieznane jeszcze zagrożenie. Tak rozpoczyna się nasza przygoda.

Dostaniemy tu kilka naprawdę niezłych, dobrze wyreżyserowanych scen, które w kinie robiły wrażenie. Jak na przykład przebieg stada potworów niczym szarańcza. Co prawda niewiele widać, ale aż czuć ciężar i ilość szarżujących obcych najeźdźców. Niech wspomnę jeszcze scenę ze zwiastuna, gdy obcy wpadają do biurowca przez szklany dach. Robi to robotę.

Scenariusz jest świetnie wyważony. Zaczyna się mocną sceną ataku. Następnie mamy sceny spokojniejsze, w których można odetchnąć, poznać bohaterów by zaraz tempo podskoczyła dzikimi atakami potworów. Miasto po apokalipsie jest przedstawione w sposób wiarygodny i przyjemny dla oka. Design potworów jest również udany.

Ciche miejsce: dzień pierwszy nieźle sprawdza się jako film katastroficzny, monster movie, ale także jako horror. To godne zwieńczenie trylogii. Świetnie wyreżyserowany, dobrze nakręcony, zagrany, trzymający w napięciu z bardzo ładnym i zgrabnym zakończeniem.

Sayara


Sayara sprząta na siłowni, a po godzinach sama ćwiczy na niej sztuki walki. Pewnego dnia jej siostra zostaje zgwałcona i zabita przez właściciela siłowni i jego kolegów. Wpływowy ojciec mordercy próbuje zatuszować sprawę. Sayara postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wymierzyć krwawą sprawiedliwość.

Sayara to nowy turecki film zemsty w reżyserii Cana Evrenola znanego z doskonałego filmu gore Baskin.

Sprawy toczą się tu szybko bez zbędnego kombinowania. Siostra Sayary zostaje zamordowana, więc ta obcina włosy i idzie wyrównać rachunki. A tak się akurat składa, że jej ojciec był wyszkolonym zabójcą na usługach Putina. I przekazał córce jak zadbać o siebie i najbliższych.

Zemsta w Sayarze jest krwawa i dzika. Bohaterka nie bierze jeńców. Łamie im kości, szlachtuje nożem, miażdży im czaszki, a kiedy nie ma już broni w ruch idą również jej zęby. Krew leje się tu wartkim strumieniem.

Sayara to nie jest jednak kino przerysowane. Reżyser stara się utrzymać realizm. Nie ma tu również pozytywnych bohaterów. Siostra głównej bohaterki to ewidentnie dziewczyna z problemami, która sama zagląda do paszczy lwa. Zemsta Sayary nie jest też sprawiedliwa i chłodno wykalkulowana. Zginie każdy kto się napatoczy, nie ważne czy winny czy nie. Sayara utożsamia nihilistyczną rządze mordu.

Film jest pierwszorzędnie zrealizowany, świetnie zagrany, dobrze zmontowany dzięki czemu utrzymuje tempo, a na znakomite efekty specjalne aż miło się patrzy. Brawa należą się, że za tak śmieszne pieniądze Evrenol zrealizował tak udany i dopracowany film.

Uśmiechnij się 2


Popularna piosenkarka Skye Riley w rok po wypadku samochodowym przymierza się do rozpoczęcia nowej trasy koncertowej. Kobieta zmaga się jednak ze swoimi demonami przeszłości. Gdy pewnego razu diler narkotykowy zabija się na jej oczach zaczynają ją prześladować upiorne, uśmiechnięte postacie.

Już zwiastun sequela Uśmiechnij się zapowiadał się smakowicie. I nie zawiodłem się, bo Smile 2 jest pod każdym aspektem lepszy od części 1. Mamy przede wszystkim ciekawą, wielowymiarową główną bohaterkę, która ma swoje za uszami, ale chce na nowo ułożyć sobie życie. Ta część jest mniej rozdmuchana, bardziej osobista, lepiej oddająca pogłębiającą się depresję i chorobę psychiczną głównej bohaterki. Smile 2 to także studium dramatu artystki przytoczonej przez sławę i oczekiwania wobec niej. Główną rolę, którą powierzono Naomi Scott jest wręcz fenomenalna. Jeden z lepszych występów roku.

Zachwyca również warstwa audiowizualna. Zachwycają zdjęcia i praca kamer. Jest tu kilka niezłych kreatywnie skomponowanych scen wliczając w to mastershoty albo sceny z lustrami – co zawsze utrudnia realizację zdjęć. Muzyka zaś odpowiednio buduje klimat, a pojawiające się tu i ówdzie “glicze” budzą niepokój.

Ale Uśmiechnij się to również bardzo sprawnie nakręcony, pełnokrwisty horror. Twórcy, kiedy trzeba straszą tym, co czai się w mroku, a kiedy indziej umiejętnie używają jump scares. Im dalej w las tym bohaterce, i nam coraz trudniej odróżnić rzeczywistość od urojeń, co prowadzi do zgrabnie zakończonego finału. Krwawych scen nie ma zatrzęsienia, ale są odpowiednio obrzydliwe. Gdy twórcy wykorzystują klasyczne efekty rozwalone twarze i wyprute flaki wyglądają odpowiednio mięsiście.

Uśmiechnij się 2 to jedno z większych zaskoczeń roku. Film umiejętnie nakręcony i świetnie zagrany, posiadający odpowiedni rytm i walory straszące. Czego chcieć więcej?

Frogman


Nastoletni Dallas w 1999 roku przypadkowo nagrał legendarnego potwora Frogmana, pół człowieka-pół żabę zamieszkującą lasy w Ohio. 20 lat później sfrustrowany faktem, iż wszyscy myślą, że nagranie sfabrykował kompletuje ekipę i raz jeszcze zapuszcza się, by schwytać mityczne stworzenie.

“Frogman” to niezależny horror nakręcony w konwencji paradokumentu. Zaczyna się klasycznie: trójka bohaterów wybiera się do małego, amerykańskiego miasteczka, aby odnaleźć legendarnego potwora, który bywa widywany w okolicy. Wszystko rejestrują za pomocą domowej kamery video. Przeprowadzają wywiady z mieszkańcami, odwiedzają nocą las, prowadzą prywatne śledztwo. Gdy jednak myślimy, że otrzymujemy kolejny przegadany paradokument o niczym reżyser raczy nas tytułowym Frogmanem w pełnej okazałości, by ostatecznie zmienić swoje dzieło w horror lovecraftowski.

Video nasties: zakazane filmy książka

Film bywa absurdalny, zabawny i sprawia wrażenie hipsterskiej zgrywy, ale ogląda się go przez to lekko. Jak to w produkcjach found footage bywa jakość nagrania jest słaba, kamera roztrzęsiona, a aktorstwo nie bywa do końca wiarygodne. Jednak w trzecim akcie twórcy pokazują zaskakująco dużo na czele z potworem i niezłą charakteryzacją. Warto było czekać.

W zalewie found foootage bez pomysłu i realizatorskiego warsztatu “Frogman” to miłe zaskoczenie.

Późna noc z diabłem


Jack Delroy jest prezenterem popularnego talk show Night Owls. Niestety jego kariera zaczyna przygasać. Na domiar złego jego żona zmarła na raka. Jack stawia wszystko na jedną kartę, aby odzyskać popularność i do swego programu zaprasza parapsychologów. Nie wszystko potoczy się po jego myśli.

Film jest z tych powolnie odkrywających swoje karty. Przez blisko godzinę obserwujemy talk show prowadzony przez charyzmatycznego prowadzącego. Jack Delroy kiedyś u szczytu sławy dziś jego blask przeminął i stara się powrócić do dawnej sławy. Do halloweenowego odcinka postanawia zaprosić medium, sceptyka, oraz nastolatkę, która przez lata przebywała wśród satanistycznej sekty. Zgrzyty się pojawiają, gdy medium zaczyna rzygać krwią. A to dopiero początek przerażających atrakcji.

Mimo, że przez blisko godzinę niewiele się dzieje to dzięki wzorowemu odwzorowaniu klimatu talk show lat 70tych i niezłemu aktorstwu ogląda się to z przyjemnością. Wkrótce jednak dochodzi do coraz bardziej niewytłumaczalnych zdarzeń, aż przechodzimy do krwawego finału pełnego praktycznych efektów specjalnych.

Film ogląda się lekko, fabuła bez zgrzytów brnie do przodu, aż do spektakularnego finału.

Late Night with the Devil jest z pewnością jednym z oryginalniejszych horrorów tego roku.

In a Violent Nature


Po zabraniu przez kilku nastolatków złotego medalika ze starej, zawalonej wierzy strażackiej budzi się Johnny – martwy od wielu lat morderca, który będzie przeczesywał las w poszukiwaniu swej własności.

“In a Violent Nature” to slasher pokazany z punktu widzenia mordercy. Slasher do bólu sztampowy i przewidywalny, ale nowy punkt widzenia nadaje produkcji świeżości i dekonstruuje skostniały gatunek. Dowiadujemy się z niego jak dawno zmarły morderca powraca do życia, jak znajduje swą maskę, czemu zabija i jakimi ścieżkami chadza.

Jest to produkcja niezależna, ale realizacja stoi na wysokim poziomie. Johnny prezentuje się odpowiednio złowieszczo i kozacko zarówno, gdy widać jego zgniłą facjatę, jak i kiedy przywdziewa starodawny hełm strażacki. Jonny chętnie robi użytek ze swego arsenału, czyli topora, oraz haków zawieszonych na łańcuchach. Sceny gore są stworzone przy pomocy klasycznych efektów specjalnych, odpowiednio krwiste, mięsiste i pomysłowe.

“In a Violent Nature” to jednak kino powolne. Przez długie minuty obserwujemy jak morderca po prostu idzie przez las. No, ale takie już życie slasherowego killera, że chodzenie za bohaterami to jego główne zajęcie. Film jest brutalny, samoświadomy, nakręcony z miłości do backwood slasherów. To produkcja wtórna i świeża zarazem.

Dom osobliwości


Declan to psychiatra na co dzień pracujący w zakładzie dla obłąkanych. Pewnego razu w domu na odludziu nieznany sprawca morduje jego żonę Dani. Wszyscy podejrzewają zbiegłego z placówki szaleńca. Po roku na miejsce zbrodni przybywa ślepa siostra zamordowanej Darcy będąca medium, ale wyjaśnić okoliczności śmierci bliźniaczki.

Dom osobliwości to irlandzki horror z tych stonowanych. To film powolny, w którym główną rolę odgrywa klimat.

Stary dom będący miejscem akcji to wiekowa konstrukcja przystosowana do warunków mieszkalnych. Mroczny ambient przygrywający przez cały film powoduje, że widz siedzi jak na szpilkach wypatrując gdzieś w zakamarkach budowli być może szaleńca, a być może ducha, być może coś znacznie gorszego.

Znana z “Nie jesteś moją matką” Carolyn Bracken jako niewidome medium jest bardzo niepokojąca, a tym bardziej przytargana przez nią do domostwa przerażająca drewniana rzeźba, która zdaje się łypać na bohaterów. Prócz przytłaczającego klimatu kilka razy podskoczymy przez nieźle wkomponowane jump scares.

Dom osobliwości sunie powoli do przodu z czasem odsłaniając coraz więcej zaskakujących faktów dotyczących morderstwa Dani. A atmosfera wprost wylewa się z ekranu.

Substancja


Elisabeth to podstarzała przebrzmiała gwiazda telewizji. Bojąc się o przyszłość swojej kariery postanawia przyjąć specyfik, który tworzy jej młodszego klona Sue. Kobiety muszą dzielić czas, w którym są aktywne po połowie. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem.

Substancja to body horror, połączony z horrorem psychologicznym, satyrą na show-biznes, science fiction, a w trzecim akcie także krwawą groteską. Jak ktoś dobrze ujął to odcinek Czarnego lustra na sterydach. Dość przerażająca wizja niedalekiej przyszłości. A może już się to dzieje?

Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim strona wizualna. Każdy kadr jest starannie dobrany i przemyślany. Wiele tu symetryczności, żaden element nie pozostawiony przypadkowi. Praca kamery jest stonowana, ale przemyślana. Dużo tu zbliżeń na szczegóły, rekwizyty, twarze. Montaż precyzyjnie dobrany, kolorystyka intensywna. Strona wizualna sprawia wrażenie wręcz przestylizowanej.

To z pewnością jeden z najładniejszych filmów roku. Świetnie wypada tu także aktorstwo. Pierwsze skrzypce gra tu Demi Moore i szacunek dla niej, że zgodziła się zagrać w tak popierdolonym filmie. Margaret Qualley jako jej alter ego Sue wypada wprost zjawiskowo. Piękna i uzdolniona aktorka, która w zasadzie kradnie całe show.

No dobra, ale gdzie tu horror. Nie będę zdradzał za dużo, ale zapewne już wiecie, że to body horror, czyli horror, w którym źródłem grozy jest ludzkie ciało i jego przeobrażenie. Co prawda horror pojawia się tu bardzo późno, ale gdy już wybucha to hohoho, rozpierdol taki, że idzie zbierać szczękę z podłogi.

Sun

Sunil jest tancerzem przygotowującym eksperymentalny pokaz. W międzyczasie na imprezie kłóci się z żoną Ariadne, która wychodzi i ginie bez śladu. Sunil rozpoczyna poszukiwania partnerki na mieście, co prowadzi do popadnięcia w obłęd.

Sun to arthousowy slowburner. W tym momencie pewnie większość z Was wyłączyła odbiorniki, ale ci którzy zostali dostaną prawdziwą perełkę. Sun pokazał mi, że da się mnie jeszcze zaskoczyć, przedstawić oklepany temat w niecodzienny i świeży sposób. Zacznijmy od tego, że Sunil nie jest zwykłym tancerzem (w tej roli prawdziwy tancerz Cordell Purnell). To co prezentuje to taniec jakby był opętany.

Wiecie taki łamaniec, robot dance, ale z okultystycznym feelingiem. Motyw ten będzie przewijał się przez cały film. Umiejętności poruszania się w taki sposób przydadzą się aktorowi, gdy już pochłonie go chaos.

Film przez większość metrażu jest bardzo naturalistyczny. Śledzimy w nim parę, która wybiera się na imprezę, bawi się, poznaje nowych ludzi, a ostatecznie się kłóci i rozdziela. Pierwsza połowa Sun nakręcona jest na jednym, długaśnym ujęciu, a skoro większość fabuły rozgrywa się na imprezach towarzyszy nam dzika muzyka techno pełna wrzasków i narkotycznych melodii świetnie komponująca się z obrazem.

Ale, gdzie tu horror? Atmosfera Sun jest gęsta. Czujemy, że coś wisi w powietrzu, ale nie wiemy kiedy eksploduje. W końcu dochodzi do nieubłaganego. Nie będę spoilerował, co się dzieje, ale motyw ten został przedstawiony w całkiem nowatorski sposób, a w końcowych partiach film robi się nieznośnie intensywny. Sun to film, od którego większość widzów się odbije. Mnie jednak całkowicie kupił i oglądałem go z zapartym tchem.

Zobacz również