Manos: The Hands of Fate (1966)

Manos: The Hands of Fate (1966)

14 sierpnia 2021 Wyłącz przez Skaras

Reżyseria: Harold P. Warren
Kraj: USA

Recenzję Manosa obejrzysz także na Youtube

Jest wiele filmów nazywanych najgorszymi na świecie. Ludzie wymieniają “Zabójcze Ryjówki, “Plan 9 z kosmosu” Eda Wooda, “The Room” Tommy’ego Wiseau. Ale “Manos – Ręce przeznaczenia” bije je wszystkie na głowę.

Margaret i Michael – małżeństwo z małą córką Debbie przypadkowo zbacza z drogi i trafia pod domostwo, którego pilnuje dziwnie zachowujący się dozorca Torgo. Dom jak twierdzi Torgo należy do jego zmarłego Pana Manosa. Małżeństwo postanawia zatrzymać się na noc w rezydencji. Nie wiedzą jednak, że Manos to zły czarownik, który naprawdę nie umarł i poszukuje żon do swego orszaku.

“Manos – ręce przeznaczenia” to amerykański horror z 1966 roku nakręcony przez niejakiego Harold Warrena w El Paso w Teksasie. Warren był debiutantem. Dla naszego szczęścia i zdrowia psychicznego “Manos” jest jedynym filmem jaki Warren popełnił.

“Manos” to film ze wszech stron zły. Każdy jego aspekt to kompletna klapa artystyczna i realizacyjna. Wlecze się jakby trwał kilka razy dłużej, jest pełen dziur, aktorstwo jest umowne, ale posiada też kilka elementów-perełek, które sprawiły, że stał się kultowy.

Zacznijmy od samego modelu kamery, którą to dzieło było nakręcone. Do kręcenia “Manosa” użyto wojskowej kamery 16mm Filmo 70, którą montuje się na czołgach i helikopterach celem zarejestrowania działań wojennych. Miała ona zaletę i wadę. Zaleta była taka, że kamera mogła nagrywać w kolorze. Przypomnę, że to był 66 rok i niskobudżetowe filmy rzadko kiedy mogły sobie na barwną taśmę pozwolić.

Po premierze filmu branżowa prasa zjechała bezlitośnie “Manosa”, ale jako plus wspominano właśnie, że obraz jest kolorowy. Wspomniana kamera miała też zasadniczą wadę, a mianowicie mogła pomieścić tylko 32 sekundy taśmy filmowej. Więc w filmie nie ma ujęć dłuższych niż 32 sekundy. Nie to, żeby twórcy mieli pomysły jak sensownie zapełnić nawet taką długość sceny, bo scenariusza tak naprawdę starcza tylko na jakieś 15 minut.

Rodzi to masę zabawnych błędów, gdzie dłuższa scena (a dodajmy, że jest tu sporo przeciągniętych sekwencji) jest w połowie przerwana, a po zmianie taśmy wznowiona. Tyle, że przez ten czas aktorzy zdążyli już pójść w inne miejsce, następuje więc efekt rwanej taśmy, a widz sam chce znaleźć się w innym, lepszym miejscu…

Kamera nie rejestrowała też oczywiście dźwięku, ale na miejscu ze względów budżetowych nie było też rejestratora dźwięku, więc wszystkie odgłosy i linie dialogowe zostały nagrane w studio. I tak, po raz kolejny aby zaoszczędzić parę dolców większość odgłosów została wogóle zignorowana przez co nie słychać chociażby dźwięków jadącego samochodu, a dialogi wszystkich postaci zostały nagrane przez troje aktorów.

Ponoć młodziutka Jackey Newman grające Debbie, gdy usłyszała na premierze swój głos zdubbingowany przez dorosłą kobietę rozpłakała się i musiała opuścić kino.

Co więcej za bardzo do tego dubbingu się nie przykładano i w wielu scenach głos nie tyle nie zgrywa się z ruchami ust, co jest zupełnie obok jakby był to lektor, a nie dubbing. Z resztą zobaczcie sami.

Aktorstwo to totalne drewno, ale chyba nikogo to nie dziwi, gdyż wszyscy aktorzy to byli totalni amatorzy. Amatorzy, którzy nie potrafią wykrzesać z siebie choć odrobiny emocji, choćby ociupiny realizmu. Większość kwestii wypowiadana jest tym samym bezbarwnym tonem lub co gorsza, teatralnie aż do przesady niczym w brazylijskiej telenoweli. Oczy krwawią, a mózg nie potrafi pojąć na co patrzy.

Nic dziwnego, więc że jedynymi aktorami, którzy ze swój występ otrzymali wynagrodzenie była Jackey Neyman Jones w roli małej Debbie, która dostała za swą pracę rowerek, oraz jej doberman grający psa Manosa. On otrzymał torbę psiej karmy. Nic dziwnego, w końcu zagrał najlepiej z ekipy.

Zaznaczyć należy, że główny czarny charakter wcale nie jest Manosem. Manos to bliżej nieokreślony byt, a czarny charakter nazywany jest po prostu Panem. Nie wiadomo, czy “Manos” to bóg, czy demon. Nie wiadomo, czym również są tytułowe Ręce Przeznaczenia. W prawdzie w filmie motyw dłoni przewija się wielokrotnie, w formie rzeźb na kominku, zakończenia laski Torgo, czy na stroju Mistrza, ale o co dokładnie chodzi scenarzysta postanowił nie ujawniać. A zakładam, że po prostu tego nie wymyślił.

Dodam jeszcze na marginesie, że Manos po hiszpańsku oznacz dłonie, więc pełny przetłumaczony tytuł brzmi: “Dłonie. Dłonie przeznaczenia”.

W każdym razie nie wiadomo za bardzo kim jest Mistrz, ani co robi. Czy to czarnoksiężnik, rodzaj wampira, czy zwykły kultysta. Wiadomo jedynie, że w ogródku za domem ma swój ołtarz, gdzie nocą wstaje z katafalku aby przesiadywać z psem i swoimi żonami. Ale o tym zaraz.

Pan ma obszernego wącha, oraz fantazyjne czarno-czerwone ciuszku w wizerunkiem złożonych dłoni na nich. Gość przypomina aparycją i zachowaniem Arthura Browna, czyli lidera kwasowo okulistycznego rockowego bandu z lat 60tych. Przechadza się po swoimi domostwie niczym niskobudżetowy Dracula śmiejąc się w niebogłosy na myśl o niegodziwościach jakie za chwilę wyrządzi.

Ale wróćmy do jego żon. Pan nie ma jednej żony, a całe stadko. Dowiadujemy się, że kolejne żony zdobywa po prostu je porywając od swoich ofiar. Gdy wpada do niego małżeństwo z dzieckiem żony niczym stare przekupy zaczynają nad problemem dywagować kogo zabić, a kogo oszczędzić wciąż powtarzając: man yes, child no.

Potem rozpoczyna się długi pojedynek na pięści pomiędzy żonami celem ustalenia, która z nich ma rację. Serio, ta scena trwa z 10 minut. Dziewczyny szarpią się za włosy, okładają po twarzy, tracą przytomność i gdy widz już myśli, że zaraz ta męka się skończy, bo większość leży na glebie, wtem sie podnoszą i kontynuują ten wrestling dla ubogich.

Sam Torgo również sprzeciwia się swojemu Panu, gdyż Margaret ewidentnie wpadła mu w oko i nie chce, aby została kolejną żoną Mistrza.  Apropos Torgo, to ta postać stała się kultowa za sprawą jednego faktu. Torga gra niejaki John Reynolds. Jegomość o aparycji najebanego menela. Ale Reynolds wcale nie był pijany. Facet przez całą produkcję był naćpany LSD.

Gość przyjął taką ilość kwasu, że nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego gdzie jest i co robi. Nie może ustać w miejscu, wije się, zatacza, ma rozbiegany wzrok i bełkocze.

Zdecydowanie ta postać ewidentnie wzorowana na Igorze z “Frankensteina” to najbarwniejszy element “Manosa”. Każde jego pojawienie się na ekranie wywołuje salwy śmiechu. Dodajmy, że Torgo miał poruszać się jak Satyr, czyli że kolana mają mu się zginać w drugą stronę. Wiecie, odwrotna motoryka. A wyszło to tak, jakby miał przerośnięte kolana i zataczał się od nadmiaru dragów , co w sumie nie było dalekie od prawy.

Reynolds chyba jednak przesadził z zażywaniem kwasów, gdyż kilka miesięcy po zakończeniu zdjęć popełnił samobójstwo. I to w iście teksańskim stylu. Za pomocą dwururki rozsmarował swój mózg na suficie.

Postacie rodziców, córki, Torga i Mistrza to jednak nie jedyne jakie występują w filmie. Poznajemy jeszcze parę policjantów, którzy kilkukrotnie pouczają migdalącą się parę w samochodzie o wstrzemięźliwości. W pewnym momencie policjanci trafiają nocą w okolice posiadłości Manosa zaalarmowani przez dzieciaki w aucie, że coś złego się mogło stać z rodziną, ale po przejściu dosłownie dwóch kroków i zaświeceniu latarką przerywają dochodzenie i zawracają. Było to oczywiście spowodowane drogim oświetleniem scen nocnych, więc wątek śledztwa porzucono.

Wiele tu irytujących i nieistotnych scen. Jak wspomniałem fabuły prawie tu nie ma, więc aby rozciągnąć produkcję do pełnego metrażu kilkukrotnie podziwiamy krajobrazy El Paso. Pola, domki, nieużytki, równiny. Wspomniałem już o kilkukrotnie migdalących się nastolatkach? A o dziesięciominutowej bitce żon?

Muzyka Manosa to też mocny punkt.

Przede wszystkim to typowa dla filmów science fiction lat 50tych muzyka fortepianowa miejscami przetykana fifulkami, czy nawet saksofonem. Idealnie komponuje się w tym całym bałaganem, który odwala sie na planie. Wesoło przygrywa, gdy żony okładają się pięściami na plaży, czy kiedy Torgo przemierza plan na swych satyrzych nogach.

Premiera filmu miała miejsce w samym El Paso, gdzie przyszły lokalne osobistości. Reżysera było stać, aby wynająć tylko jedną limuzynę. Więc ta po przywiezieniu części gwiazd filmu zawracała za róg i zaraz przywoziła następnych.

Podczas seansu dało się słyszeć buczenie na sali, więc część aktorów opuściła galę zanim film się skończył, żeby nie być łączonym z przedsięwzięciem.

Co ciekawe w 2004 roku powstał dokument “Hotel Torgo”, w którym filmowcy docierają do ostatniego żyjącego aktora “Manosa”. Do Berniego Rosenbluma, który grał chłopaka migdalącego się w samochodzie cały film.

Filmowcy przeprowadzili z nim wywiad, aby uzyskać odpowiedź na jedno bardzo ważne pytanie. Dlaczego?

Ja niestety na to pytanie nie znam odpowiedzi.

Legenda głosi, że Harold P. Warren nakręcił ten film, gdyż założył się z przyjaciółmi. I wygrał. Ale wygrać taki zakład to jak przegrać.

Ciężko mi ocenić Manosa. Jeśli bym go oceniał jak krytyk otrzymałby oczywiście najniższą notę. Na szczęście krytykiem nie jestem tylko fanem.

A oglądając “Manosa: ręce przeznaczenia” w dobrym gronie, do dobrego dżointa, choć może odpowiedniejszy byłby w tym przypadku cały kraton kwasu, seans potrafi dostarczyć rozrywki. Nie za dużo, niezbyt wysokich lotów, ale jednak. Ode mnie dostaje 4/10

Warto zaznaczyć, że powstaje obecnie niezależny remake Manosa. Zwiastun:

Zobacz również