Horror roku 2024! Substancja – recenzja
25 września 2024Tagi: body horror, najlepsze horrory
Substancja to najbardziej chory i zaskakujący film tego roku. Zapraszam do recenzji bez spojlerowej.
Recenzję Substancji obejrzysz także na Youtube:
Elisabeth to podstarzała przebrzmiała gwiazda telewizji. Bojąc się o przyszłość swojej kariery postanawia przyjąć specyfik, który tworzy jej młodszego klona Sue. Kobiety muszą dzielić czas, w którym są aktywne po połowie. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem trailer Substancji pomyślałem, że to arthouseowy, przestylizowany wysryw dla hipsterów. To, co zobaczyłem na tyle mi się nie podobało, że aż nie chciało mi się iść na to do kina. W jakim ja byłem błędzie.
Substancja to body horror, połączony z horrorem psychologicznym, satyrą na show-biznes, science fiction, a w trzecim akcie także krwawą groteską. Jak ktoś dobrze ujął to odcinek Czarnego lustra na sterydach.
Dość przerażająca wizja niedalekiej przyszłości. A może już się to dzieje?
Film opowiada o gwieździe telewizji Elisabeth. Niegdyś u szczytu sławy, bywalczyni czerwonych dywanów, z własną gwiazdą w alei sław. Obecnie jest już grubo po 50tce, niewielu o niej pamięta. Prowadzi jeszcze własny program fitness, ale jej agent poszukuje kogoś młodszego na jej miejsce.
Zdesperowana Elisabeth dostaje cynk, że istnieje laboratorium, które jej może pomóc. W obskurnym magazynie znajduje pudełko z zestawem do tworzenia klonów. Po wstrzyknięciu substancji we własne ciało w odpychającej scenie przez dziurę w plecach wydostaje się Sue – jej młodsza wersja. Kobiety są połączone ze sobą w pewien sposób, ale myślą i działają samodzielnie. Jest tylko jeden szkopuł. Muszą dzielić czas. Jedna działa tydzień podczas, gdy druga leży w mieszkaniu podłączona do kroplówki. Potem zamiana. To główna zasada.
Sue to młoda, piękna i elektryzująca kobieta, która z miejsca dostaje angaż w programie, który prowadziła Elisabeth. Wszyscy ją podziwiają, szybko pnie się po szczeblach kariery. Elisabeth, gdy zostaje wybudzona po 7 dniach cieszy się odzyskaną sławą, mimo że to zasługa Sue, nie jej. Po pewnym czasie jednak sprawy się komplikują i z groteski science fiction przechodzimy w pełnokrwisty horror.
Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim strona wizualna. Każdy kadr jest starannie dobrany i przemyślany. Wiele tu symetryczności, żaden element nie pozostawiony przypadkowi. Praca kamery jest stonowana, ale precyzyjna. Dużo tu zbliżeń na szczegóły, rekwizyty, twarze. Montaż precyzyjnie dobrany, kolorystyka intensywna. Strona wizualna sprawia wrażenie wręcz przestylizowanej. Bałem się, że to co z początku zachwyca w końcu zacznie męczyć, ale na szczęście tak się nie stało. To z pewnością jeden z najładniejszych filmów roku.
Już od pierwszych chwil czujemy się osaczeni przez obraz. Przez duże zbliżenia udziela się nastrój klaustrofobii, a sterylne wnętrza i jasne światło przywodzi na myśl wnętrze laboratorium, w którym technologia niczym w Videodromie Cronenberga wypacza ciała w przerażające formy. Ścieżka dźwiękowa zaś świetnie dopełnia obraz.
Świetnie również wypada aktorstwo. I nie wiem, czy to zasługa samych aktorów, czy reżyserii. Bo w tak precyzyjnie zaprojektowanym wizualnie filmie nie ma miejsca na jakiekolwiek zgrzyty w tym również aktorskie. Jestem pewny, że reżyserka Coralie Fargeat znana z doskonałego według mnie filmu gwałtu i zemsty p.t. Zemsta mając nawet słabego aktora nie pozwoliłaby mu zagrać słabo i wałkowałby sceny, aż nie wyszłoby to po prostu perfekcyjnie. Swoją drogą teraz dostrzegam, że oba filmy, czyli Substancja i Zemsta mają sporo wspólnego.
Pierwsze skrzypce gra tu Demi Moore i szacunek dla niej, że zgodziła się zagrać w tak popierdolonym filmie. Postać grana przez nią jest przytłoczona latami, które stuknęły w kalendarzu. Sławą i urodą, które przeminęły. Pierwsze 5 minut filmu ukazuje w chyba najlepszy sposób jaki widziałem upływ czasu jaki odciska się na gwieździe. Aktorka mimo 61 lat wciąż wygląda nieźle, a będziemy mogli podziwiać ją w pełne krasie (if you know what i mean).
Margaret Qualley jako jej alter ego Sue wypada wprost zjawiskowo. Piękna i uzdolniona aktorka, która w zasadzie kradnie całe show. Aktorka, która urodą przypominała mi nieco młodą Milę Jovovich. Ona reprezentuje młodzieńczą beztroskę, radość z życia i bezmyślność. Aktorkę mogliśmy wcześniej podziwiać w Pewnego razu w Hollywood, gdzie grała tą hipiskę, która chciała obciągnąć Pittowi.
Warto jeszcze wspomnieć o Dennisie Quaidzie, który gra obleśnego agenta obu bohaterek. To gość obrzydliwy, dwulicowy, idący po trupach do celu. Postać reprezentująca nastawienie na czysty zysk, brutalność i bezduszność show-biznesu. Jak sam powtarza “Ładne dziewczyny powinny się zawsze uśmiechać”. Dla niego kobiety to tylko ciało, które należy podziwiać i eksploatować. Postać zagrana wzorowo. Substancja działa zatem również jako celny komentarz społeczny. O standardach piękna, przemiale gwiazdek, wymianie na młodsze.
No dobra, ale gdzie tu horror. Nie będę zdradzał za dużo, ale zapewne już wiecie, że to body horror, czyli horror, w którym źródłem grozy jest ludzkie ciało i jego przeobrażenie. Już scena rodzenia się Sue jest dokładnie pokazana ze szczegółami, gdy wypełza z dziury w plecach Elisabeth. Ale horror znika potem na 3/4 filmu. Pojawia się z powrotem po pewnych wydarzeniach, a im bliżej końca tym narasta wręcz lawinowo. Końcówka to zaś powrót do lat 70tych i b-klasowych produkcji, gdzie efekty specjalne wykonywano z gumy i czerwonej farby. To jazda po bandzie, której nikt się nie spodziewał. Klimat filmu zmienia się nie do poznania, a my lądujemy w samym środku groteskowej masakry. Końcówka kojarzyła mi się z tak kultowymi tytułami jak Basket Case, czy choćby Martwica Mózgu. Wątpię, żeby kto kowiel był przygotowany na to, co dostaliśmy, bo w zwiastunach nie pokazano żadnej sceny (prócz dosłownie jednej, półsekundowej migawki) z tego fenomenalnego finału. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie każdego kupi finał. Niektórzy mogą być zniesmaczeni, że film poszedł w taką stronę. Dla mnie to jednak była krwista wisienka na torcie małego arcydzieła.
Substancja to największe zaskoczenie roku. To wizualny majstersztyk zahaczający wręcz o arthouse. Ale ma dość żwawe tempo, wciągającą historię, zagrany jest pierwszorzędnie, a zakończenie to jedna z lepszych rzeczy jakie widziałem w ostatnich latach w kinie. Czapki z głów.