
Frankenstein (2025) – recenzja
12 listopada 2025Tagi: monster movie
Reżyseria: Guillermo del Toro
Kraj produkcji: USA, Meksyk
Genialny naukowiec Victor Frankenstein otrzymuje finansowanie eksperymentu, który ma pomóc wygrać wojnę. Tworzy więc z ciał potężne Monstrum, które ożywia elektrycznością. Z początku bezrozumny stwór zaczyna buntować się przeciw swemu twórcy.
Frankenstein w reżyserii Guillermo del Toro mnie nie przekonał. Co prawda historię opowiada o w sposób wzorowy, ale co z tego skoro widzieliśmy ją już co najmniej kilkukrotnie. Del Toro nie wprowadza do fabuły nowych wątków, tropów, czy rozwiązań dlatego widz obeznany z poprzednimi wersjami (z Karloffem lub Deniro) nie znajdzie tu nic nowego. A przez to film zaczyna nudzić. Ja rozumiem, że reżyser postanowił prowadzić fabułę jak w książce. Ale przełożenie tego na język filmu niekoniecznie musi być atrakcyjne dla widza.
Pochwalić muszę za to realizację, która jest jak od linijki. Przepych w scenografii, dekoracjach, kostiumach, czy rekwizytach sfilmowanych długimi, dynamicznymi, ciekawskimi ujęciami potrafi skutecznie przykuć uwagę. Uroku dodaje ten teatralny sznyt, na który Del Toro się zdecydował.
Nie kupuje mnie za to sam wygląd Monstrum, choć wiem że jest bliski książkowemu pierwowzorowi. Potwór ten jednak budzi raczej litość niż trwogę. Rozumiem takie zagranie reżysera, ale nie bardzo było na czym oko zawiesić.
Grozy tu też jak na lekarstwo. Dałoby się zrobić ten film bardziej klimatyczny, tajemniczy, jak chociażby sceny na wiecznej zmarzlinie w prologu. Niestety dalej twórca idzie raczej w kostiumowy film fantasy aniżeli kino grozy.
Frankenstein Del Toro to przede wszystkim warstwa wizualna, która urzeka. Słabo się jednak sprawdza jako film, który potrafi zaciekawić, czy przestraszyć. W zasadzie polecić go mogę tylko osobom, które dotychczas z adaptacją prozy Mary Shelley nie miały do czynienia.



