Najbardziej przereklamowane horrory
5 lutego 2021Ten artykuł jest także na Youtube:
Czy mieliście taką sytuację, że jakiś film atakował Was ze wszystkich stron jaki to on nie jest straszny i zajebisty Reklamy w telewizji i na billboardach waliły po oczach obiecując najstraszniejszy film od czasów i tutaj wstawcie jakiś kultowy klasyk sprzed ponad dekady. Czy kojarzycie tytuły, o których mówiono, że ponoć przeraziły amerykańską publikę tak, że zostały zakazane? Produkcje na które hype nadmuchał się do tak niewiarygodnych rozmiarów, że absolutnie każdy o nich słyszał i każdy chciał zobaczyć? A gdy w końcu odpaliliście taki film, oglądacie i… Wut? To wszystko? O to tyle krzyku? Zapraszam Was do zestawienia najbardziej przereklamowanych horrorów.
Zacznijmy od największego nieporozumienia i najbardziej rozdmuchanej kampanii reklamowej, czyli od “Paranormal Activity”.
Przypomnę, że to film nakręcony w konwencji paradokumentu [najlepsze] o młodym małżeństwie, których dom jest nawiedzany przez ducha.
Film nakręcił nienależny reżyser Oren Peli za 15 000$, a premierę miał na festiwalu filmowym w 2000 roku.
Prawa do filmu wykupiło wkrótce Paramount Pictures, dokręciło nowe zakończenie za około 200 000 dolców, czyli za ponad 10 razy tylko ile kosztowała reszta filmu, włożyli w promocję kolejne tony zielonych i… marketing chwycił, ludzie dostali szału macicy, a film zarobił ponad 100 milionów baniek czyniąc go najlepiej zwracającą się inwestycją filmową w historii.
Co tu jest zatem takiego nowatorskiego? “Paranormal Activity” kopiuje pomysły z “Blair Witch Project”, a właściwie z “Cannibal Holocaust”, o czym mówiłem tutaj, ale robi to w sposób o wiele słabszy zamieniając lasy Burketsville, czy południowoamerykańską dżunglę na… sypialnię.
O ile w Blair Witchu mieliśmy złowrogi las, mroczną opowieść o wiedźmie, a w końcu słynne złowieszcze totemy wiszące na drzewach i klimat gęsty jak cholera w “Paranormal Activity” przez lwią część filmu oglądamy czyjeś wyro z nieruchomej kamery.
Co więcej najebali tyle części tego, że już straciłem rachubę. Dodajmy, że wszystkie są o tym samym, a różnią się tylko kosmetyką.
Producenci wykminili, że można zbić kasę kilka razu na tej tym samym pomyśle zmieniając tylko szczegóły, np. dostosowując fabułę do konkretnych grup społecznych i tak w którejś części mamy rodzinę Latynosów zamiast białych amerykanów klasy średniej. Czekam tylko, aż zrobią “Paranormal Activity” w Polsce.
PA jest zdecydowanie najbardziej przereklamowanym i przehajpowanym horrorem w historii, jest wybitnie nudny, dziurawy, a sam pomysł wydaje się po prostu głupi. Do tej pory nie dociera do mnie jak ludzie mogli się na to nabrać.
Ale to nie jedyny przereklamowany horror. Czasem wystarczy jedynie znane nazwisko reżysera, podrasowane kilkumilionową kampanią reklamową, aby zwabić do kin tłumy. Mowa tu o… “Insidoius”.
Na ten film również jest niezrozumiały dla mnie hype. Oglądałem go trzy razy, o pijaku, na kacu i w końcu na trzeźwo, bo może przegapiłem coś, co mogłoby go wyróżniać i usprawiedliwiałoby jego popularność. I wiecie co? I nic.
Przede wszystkim historia jest wtórna jak cholera, przecież to z grubsza kalka “Poltergeista” Tobe’a Hoopera. Obczajcie sami: rodzina mieszka w domu z małym dzieckiem. Dziecko staje się celem ataku nadprzyrodzonej siły i znika (tutaj dokładniej zapada w śpiączkę, ale na jedno wychodzi). Na miejsce zostaje wezwane podstarzałe medium, które sprowadza dzieciaka z powrotem.
Może młodsza część widowni po prostu nie zna “Poltergeista”, ale podobną fabułę miało wiele innych filmów na przestrzeni lat.
Kłopot mam też z wykonaniem, a przede wszystkim z wyglądem głównego złego. To jeden z najzabawniej wyglądających diabłów w historii kina, zaraz po kolesiu z Tenecious D. Czerwona japa z tribalami, obowiązkowe czarcie kopyta i te… kolczyki w uszach.
Serio, nie wiem jak to się stało, że film Jamesa Wana, który karierę reżyserską powinien zakończyć po pierwszej “Pile”, bo reszta jego filmów jest co najwyżej średnia, albo wręcz brodzi po dnie zbiornika z kałem doczekał się jeszcze dwóch części.
Ale, gdy już jesteśmy przy Jamsie Wanie to warto się zatrzymać przy jeszcze jednym jego filmie, najlepszym realizacyjnie, ale… “Obecność”.
Film jest nad podstawie książki małżeństwa Lorrainów, dwójki Szarlatanów (tak, nazywajmy rzeczy po imieniu. duchy nie istnieją, a każdy kto na nich zarabia – to szarlatan).
Obecność opowiada o nawiedzonym domu i właśnie małżeństwie Lorrainów, którzy egzorcyzmują ów dom, aby wyplenić z niego zło.
Historie o duchach mieliśmy już setki razy i temat został wyeksploatowany do granic możliwości.
Obecność nie jest ani świeżym tematem, ani nie jest zrealizowana w nowatorski sposób. Co więcej wszystkie sceny, wszystkie jump scares, pomysły na straszenie są kalką pomysłów i motywów jakie mogliśmy spotkać w kinie o nawiedzonych domach od 100 lat.
Nie zrozumcie mnie źle. Ja nie uważam, że “Conjuring” to zły film. Uważam, że jest niezły, doceniam sposób w jaki został sfilmowany, klimat przywodzący na myśl produkcje z lat 80tych. Ale tylko tyle.
Nie jest specjalnie klimatyczny, nie wnosi nic nowego, a co gorsza rozpoczął uniwersum od którego zbiera mi się na wymioty, bo o ile sama “Obecność” jeszcze jakoś tam się broni, to wszystkie te “Anabelle”, “Zakonnice”, a wkrótce też “Crooked Man” to chłam nastawiony tylko na wyciąganie kasy od ludzi.
Z doświadczenia wiem, że najlepsze filmy to często te o których mainstream milczy, na reklamę których nie wydano miliony dolarów, bo też taka nie była potrzebna. Filmy broniły się same, a popularność wśród fanów zyskały drogą pantoflową.
Jeśli na kampanię reklamową wydano kilka razy więcej pieniędzy niż na sama produkcję, jak to miało miejsce w przypadku “Paranormal Activity” to wiedz, że coś to oznacza.