The Keep (1983)
8 października 2021Reżyseria: Michael Mann
Kraj: UK
Recenzję The Keep zobaczysz także na Youtube
Druga Wojna Światowa. Oddział nazistów pod dowództwem SS zajmuje średniowieczną twierdzę osadzoną u podnóża góry w rumuńskiej wiosce. Niemcami dowodzi oficer Woermann, który łaskawie obchodzi się z miejscową ludnością. Dwójka żołnierzy postanawia ograbić twierdzę i niszcząc jedną ze ścian w podziemiach uwalniają prastare zło, które będzie od tej pory niepokoić wszystkich mieszkańców budowli.
Fabuła “Twierdzy” toczy się dwutorowo. Na miejsce zostaje wezwany stary profesor żydowskiego pochodzenia Theodore Cuza, który ma za zadanie rozwikłać tajemnicę budynku, zbadać stare księgi i manuskrypty, aby odkryć jego proweniencję. Z drugiej strony śledzimy losy tajemniczego mściciela imieniem Glaeken przebywającego gdzieś na drugim końcu świata, który zmierza do twierdzy, aby stoczyć pojedynek z uwolnionymi złowrogimi siłami.
Na pierwszy plan wysuwają się tu konflikty międzyludzkie. Oficer Woerman trzyma swoich żołnierzy krótko, a profesora Cuzę traktuje z szacunkiem. Co innego jednak przybyły na pomoc oficer SS Kaempffer, który gardzi ludźmi i uważa ich jedynie za narzędzia, które po użyciu można po prostu wyrzucić. Między dwoma oficerami nawiązuje się jawny konflikt.
Profesor Cuza na miejsce przybywa wraz ze swoją młodą, ponętną córką Evą. Niezbyt to rozsądne przybywać z kobietą do twierdzy wypełnionej oddziałem wyposzczonych brutali. Oczywiście będzie to miało swoje konsekwencje, gdy paru żołdaków zechce się z dziewczyną zabawić. Pech chce, że igraszki w brutalny sposób przerwie grasujący po korytarzach demon.
“Twierdza” jest adaptacją pierwszej części cyklu książkowego napisanego przez Francisa Paula Wilsona. Książkowe “The Keep” zaczynało się bardzo fajnie i tajemniczo. Nieznany potężny wojownik przybywa do nazistowskiej twierdzy by walczyć z pradawnym złem, a w całą intrygę wplątany jest żydowski naukowiec i jego córka.
Jednak po pierwszej setce stron, klimat gdzieś powoli się ulatnia na rzecz romansu fantasy. Romansu, który nawiązuje się między Evą, a Glaekenem. Trafne jest porównanie tej książki do “Sagi o ludziach lodu”, w której pierwsze 7 tomów było niezłe i klimatyczne, a pozostałe 42 to zwykłe nadnaturalne romansidło.
Mamy bowiem tajemniczą średniowieczną twierdzę przejętą przez nazistów, prawdawne zło, które zostaje uwolnione, oraz tajemniczego wojownika, który może się mu przeciwstawić. I to wszystko jest bardzo spoko, ale wątkowi romansu wojownika z córką antykwariusza, przynajmniej w książce poświęcono stanowczo za dużo czasu.
Film wyreżyserował Michael Mann. Wtedy reżyser z jedynie jedną produkcją na koncie, ale później stworzył tak docenione filmy jak “Ostatni Mohikanin”, czy “Czerwony smok”.
Dobór aktorów jest mocnym punktem produkcji. Jürgen Prochnow, popularny miemiecki aktor znany chociażby z “Das Boot”, “Diuny”, czy “Sędziego Dredda” wcielił się w oficera Woermana. Stworzył postać życzliwą, racjonalną, kierującą się rozumem, a nie emocjami. Postać jak najbardziej pozytywna, mimo, że nazista.
W jego opozycji zobaczymy Kaempffera, którego zagrał Gabriel Byrne znany z ról w “I stanie się koniec” ze Schwarzennegerrem, czy głowy rodziny w “Hereditary”. Ten jest nikczemny, wybuchowy i to on jest tu tym najczarniejszym charakterem, którego widz ma nienawidzić.
W profesorą Cuzę wcielił się natomiast znany i lubiany Ian McKellen, czyli Gandalf z “Władcy pierścieni”, czyIi Magneto z “X-menów”. Glaekena natomiast zagrał znany z “Polowania na Czerwony Październik” Scott Glenn.
“Twierdza” nie byłaby jednak tak dobra, gdyby nie muzyka, a ta jest fenomenalna. Nic dziwnego, w końcu skomponowała ją i zagrała grupa Tangerine Dream – niemiecka grupa elektroniczno-rockowa. Muzyka z jednej strony buduje atmosferę grozy swoimi syntezatorowymi zawodzeniami, a z drugiej po prostu wpada w ucho. Jeden z najlepszych soundtracków ever.
Zły oficer SS to rzecz jasna nie jedyna zła postać. To przecież horror o pradawnej złowrogiej sile. Gdy dwóch nazistowskich żołnierzy łamie pieczęć przy próbie ograbienia katakumb uwalniają demona, który będzie odtąd grasował po twierdzy. Sceny z nim są całkiem klimatyczne. Spowite mrokiem korytarze, które samotnie patrolują żołnierze i nagłe brutalne ataki na nich robią robotę. Sam wygląd demona też jest niezły, mimo iż nieco kiczowaty. Wykonał go spec od efektów Wally Weevers, którego pracę mogliśmy podziwiać w “Supermanie” z 1978 i w “2001: Odysei kosmicznej”. Niestety to była ostatnia praca Wallyego. Zmarł w połowie postprodukcji “Twierdzy”.
Można pokusić się o stwierdzenie, że najważniejszym elementem budujący nastrój grozy nie jest jednak potwór zamieszkujący twierdzę, a sama twierdza. Nikt nie wie, kto ją wybudował i komu służyła. To wielka bryła górująca nad wioską wykonana z solidnych bloków kamieni, pełna mrocznych korytarzy, zakamarków i ukrytych przejść. Charakterystyczny symbol przypominający krzyż umieszczony na wszystkich ścianach dodaje budowli mistycyzmu. Budynek spowity mgłą i mrokiem, monument nieznanego pochodzenia. Od widoku jego topornych, majestatycznych ścian aż przebiegają dreszcze. Kto wie jakie mroczne sekrety skrywa głęboko w swych trzewiach.
Charakterystyczny dla filmu Manna jest także klimat niczym z sennego koszmaru. Wiecie, sporo tu scen nocnych, zamek skryty całunem mgły i mroku, bardzo niespójna fabuła, o czym zaraz nadają “Twierdzy” onirycznej atmosfery. Film wlecze się leniwie, atmosferyczna muzyka Tangerine Dream też robi swoje. Co więcej miejscami film wizualnie powala. Klimatyczne kadry, przyciągające oko ujęcia, spowolnienia czasu, gra światłem i cieniem. To chyba właśnie ta niesamowita aura nie pozwala oderwać się od seansu.
Tyle plusów, można by więc przypuszczać, że “Twierdza” to film niemal idealny. Niestety tak się nie stało. A wszystko za sprawą pieniędzy i producentów ze studia Paramount Pictures. Mann otrzymał na produkcję filmu jedynie 6 milionów dolarów – co było wręcz śmieszną kwotą jak na tak duże przedsięwzięcie, biorąc pod uwagę planowany czas trwania filmu. Wersja reżyserska trwała bowiem 3 i pół godziny. Niestety studio nakazało skrócić film do standardowych 90 minut przez, co “Twierdza” wydaje się chaotyczna, niekompletna i ciężko w pełni zrozumieć fabułę jeśli ktoś nie czytał książki Wilsona. Wielka szkoda, że przepadło ponad 50% nakręconego materiału. Kto wie jakie atrakcje chciał nam zaserwować Mann.
Twórcy książkowego pierwowzoru tak nie podobał się film Manna, że napisał krótką historię zatytułówaną “Cięcia” w której rzucał klątwę voodoo na reżysera.
Mimo chłodnego przyjęcia zarówno przez krytyków jak i publikę, mimo faktu, że film nawet się nie zwrócił to otrzymał nominację do nagród Saturna dla najlepszego horroru roku 1984 konkurując ze “Strefą Mroku” i trzema adaptacjami Kinga: “Christine”, “Cujo” i “Martwą Strefą”.
Dziś pomimo wielu wad obraz uznawany jest za kultowy. Jak widać liczne zalety filmu przyćmiły niewielki budżet i brutalne cięcia fabularne, a fani z chęcią wracają do rumuńskiej twierdzy by raz jeszcze stawić czoła oficerowi Kaempfferowi, oraz przedwiecznemu złu.