Talk to Me (2023)
17 sierpnia 2023Reżyseria: Danny Philippou, Michael Philippou
Kraj produkcji: Australia, UK
Zapraszam do recenzji horroru już nazywanego najstraszniejszym filmem roku. Horroru którym zachwyciło się całe Hollywood łącznie ze Stephenem Kingiem, czy Arim Asterem. Zapraszam do recenzji Mów do mnie, czyli Talk to Me.
Recenzję Talk to Me obejrzysz także na Youtube:
Mia, wraz z koleżanką Jade i jej młodszym bratem Riley przychodzą na imprezę, na której mają być wywoływane duchy przy pomocy zabalsamowanej ręki. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem. Riley doznaje poważnych obrażeń i nieprzytomny trafia do szpitala, a Mia od tej pory zaczyna widywać duchy. Dziewczyna musi znaleźć sposób, aby uratować duszę Riley, ale także dowiedzieć się prawdy o zmarłej przed laty matce.
“Talk to me” to debiut reżyserski braci Philippou najbardziej znanych ze swojego popularnego kanału na Youtube RackaRacka, na którym zamieszczają krótkie, fabularyzowane, humorystyczne filmiki, których popularności w ogóle nie jestem w stanie ogarnąć.
Film rozpoczyna się krótką i dosadną sceną, w której na typowe amerykańskiej domówce pijany chłopak dźga nożem swojego brata po czy w brutalny sposób popełnia samobójstwo. Muszę przyznać, że scena ta mnie dość mocno zaintrygowała. Scena żwawa, szokująca, hołdująca hitchcowskiej zasadzie, że film należy zacząć od trzęsienia ziemi.
Następnie skupiamy się na losach nastoletniej Mii, która przypadkowo trafia na pewną imprezę. Z ważnych postaci znajdują się na niej także jej koleżanka Jade z chłopakiem Danielem i młodszym bratem Rileyem, a także Hayley i Joss i ta dwójka w pewnym momencie wyjmuje tajemniczy artefakt.
Jest nim porcelanowa ręka, w której jak wieść gminna niesie znajduje się pod porcelanową powłoką zasuszona ręka medium. Rozpoczyna się niebezpieczna zabawa. Zasady sa proste. Ochotnik zostaje przywiązany do fotela. Zapalana jest świeca, która otwiera duchom przejście do naszego świata. Śmiałek musi złapać porcelanową rękę i wypowiedzieć słowa “Mów do mnie”. Wtedy pojawia się przed nim duch, którego tylko on widzi. Następnie duch przejmuje nad nim panowanie.
Rytuał należy przerwać po maksymalnie 90 sekundach, gdyż później dusza na stałe bierze w posiadanie nieszczęśnika. Już przy pierwszej próbie Mii ukazuje się duch zgniłej baby, która przejmuje nad nią kontrolę. Wszystko to ku uciesze zebranej wokół i filmującej wszystko telefonami publiki. Po udanym przerwaniu rytuału ekipa jeden po drugim zaczyna go powtarzać, a wszyscy sie przy tym świetnie bawią. Jednak sytuacja wymyka się spod kontroli, gdy nadchodzi kolej Rileya. Pozostali bohaterowie muszą odnaleźć sposób, aby uratować jego życie. Tak prezentuje się pokrótce fabuła “Mów do mnie”.
Słuchy chodzą, że film ten to pewien powiew świeżości, ale nie do końca się z tym zgodzę. Poza drobnymi detalami jak porcelanowa ręka, która jest katalizatorem dla historii fabuła to w zasadzie niczym niewyróżniające się ghost story. Mamy w końcu tylko grupę znajomych, z których jeden zostaje wciągnięty do zaświatów, a reszta próbuje go uwolnić. Brzmi znajomo? Tak było przecież chociażby w “Poltergeiście”, “Naznaczonym”, czy “Linii życia”.
Ja nie twierdzę, że to zarzut, w końcu trudno wymyślić nowy gatunek horroru, tylko napomykam, że fabuła to nic nowego. Liczy się bardziej sposób opowiedzenia historii i tu już jest całkiem nieźle.
Reżyserzy sprawnie wciągają widza w świat przedstawiony, budują relacje między bohaterami, kiedy trzeba przyspieszają tempo. Historia w “Mów do mnie” jest zgrabnie zaprezentowana. Ma swój rytm. Momentami czułem inspiracje konstrukcją fabularną “Coś za mną chodzi”. Wiecie, to ciążcące nad bohaterami fatum. Bo przypominam, że poza wątkiem uratowania Rileya znajduje się tu jeszcze wątek Mii, za którą zaczęły podążać duchy.
Dodatkowo dziewczyna chce rozwikłać tajemnicę śmierci swej matki, po której ewidentnie ma traumę. I ten wątek przypomina nieco wątek Dani z “Midsommar“, która tez musiała zmierzyć się z tragiczną śmiercią.
Na uwagę zasługuje tu oprawa audiowizualna, która stoi na bardzo wysokim poziomie. Praca kamer szczególnie mi się podobała w scenach opętań przez duchy, gdy głowa bohatera nagle szybko odchyla się do tyłu, a w ślad za nią podąża kamera. Niby drobny szczegół, a smakowity.
Z wyczuciem też został dopasowany obraz do muzyki w niektórych scenach – cięcia i praca kamer zostają dopasowane do rytmu utworów, a w pewnym momencie nawet obraz przenika się z muzyką, gdy jedna z postaci zaczyna śpiewac tekst numeru, który właśnie leci.
Dobór kawałków też jest niczego sobie, mimo że to hip hop, którego ogólnie nie trawię, ale jak wspominałem pasuje do montażu. Oczywiście nie leci on przez cały czas, a raczej w pierwszej, tej bardziej imprezowej połowie. Potem wkracza już klasyczna, horrorowa ścieżka dźwiękowa.
Czuć, że bracia Philippou najlepiej czują się w tych typowo amerykańskich fragmentach, gdy młodziez imprezuje, pije, jara trawę. Sceny te są nakręcone z pomysłem i wyczuciem.
Nieźle wypadają też młodzi aktorzy, którzy zagrali całkiem wiarygodnie. Jestem skłonny uwierzyć w odgrywane przez nich emocje jak smutek, wesołość, czy… paniczny strach. Bo w scenach opentań ich wykrzywiona mimika jest naprawdę creepy. O samych aktorach nic wam nie powiem, bo są to dla mnie postaci całkowicie anonimowe poza Mirandą Otto, która wcieliła się w matkę Jade. Tą panię wszyscy znamy z roli Eowyn z Jacksonowskiej “Władcy pierścieni”.
Największym minusem filmu jest brak konkretnego klimatu i straszących scen. Scen, które miały podnosić ciśnienie jest tu jak na lekarstwo. Można je dosłownie wymieni na palcach jednej ręki. Ja rozumiem, że bracia Philippou nie chcieli pójść w tanie efekciarstwo i jump scares, ale emanacji duchów jest tu po prostu za mało. Te trzy, czy cztery sceny podnoszące ciśnienie nie wystarczą, żeby trzymać widza jak na szpilkach przez cały seans. Nie odczuwałem tu tej klątwy wiszącej nad Mią, czy Rileyem, tej beznadziei sytuacji, przerażenia jakie powinno dotykać bohaterów.
Prowadzenie fabuły w drugiej połowie jest bardzo sztampowe, bez dobrego pomysłu na siebie. Reżyserzy odhaczają po prostu kolejne punkty z listy horrorowych klisz. A szkoda, bo gdyby dopracować ten aspekt mógłby wyjść jeden z najlepszych horrorów roku.
Samo zakończenie zaś jest z jednej strony zgrabnym zwieńczeniem opowiadanej historii, a z drugiej łatwe do przewidzenia.
Ten kosztujący 4,5 miliona dolarów film w niecałe dwa tygodnie od premiery zarobił około 16 baniek i stał się hitem. Moim zdaniem nieco na wyrost. Oczywiście i tak jest lepszy od większości hollywoodzkich blockbusterów, przypomnijmy, że “Mów do mnie” to produkcja australijska, ale nieco przehajpowana.
Już w tym momencie bracia Philippou potwierdzili, że nakręcili już prequel do filmu skupiający się na losach braci z prologu. Nakręcony został z perspektywy telefonów i social mediów. Ale to nie wszystko, gdyż powiedzieli również, że powstanie także sequel o tytule “Talk 2 Me”.