MaXXXine (2024) recenzja
31 lipca 2024Tagi: serial killer movie
Dziś opowiem Wam o filmie, który wieńczy trylogię zapoczątkowaną przez X. O filmie, w którym Mia Goth ponownie pokazała klasę. O produkcji opowiadającej o naprawdę istniejącym seryjnym mordercy. Zapraszam do recenzji MaXXXine.
Lata 80te, Hollywood. Maxine Minx, gwiazda porno, która jako jedyna przeżyła masakrę z farmy w filmie “X” chce zostać hollywoodzką aktorką. W tym samym czasie tajemniczy morderca popełnia serię zabójstw na tle satanistycznym. Wkrótce losy tej dwójki wiążą się ze sobą.
Długo oczekiwane zwieńczenie trylogii jaką Ti West zapoczątkował w “X”. Przypomnijmy, że “X” opowiada o ekipie kręcącej film porno na wynajętej farmie, w którym miała wystąpić również Maxine. Pech chciał, że w starej właścicielce farmy Pearl odezwały się krwawe rządze. Przeżyła tylko Maxine. “X” to był chołd dla horrorów, ale też filmów porno kręconych w latach 70tych. Prócz doskonałego gore prym wiodła w nim Mia Goth, która wcieliła się zarówno w Maxine jak i antagonistkę Pearl.
Kolejny film w trylogii Westa zatytuowany “Pearl” opowiadał o młodości morderczej staruszki z “X”. Klimat filmu był zupełnie inny niż w poprzedniku. “Pearl” był dużo bardziej stonowany, skupiony na bohaterce no i nie był horrorem, a dramatem. Mimo to znalazło się w nim kilka mocnych scen, a prym wiodła w nim ponownie Mia Goth, której końcowy, dziesięciominutowy monolog zasługiwał na Oskara (gdyby Akademia nie miała w dupie taniego kina grozy).
“MaXXXine” rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach z “X”. Główna bohaterka to popularna gwiazda porno, która chce podbić Hollywood i zagrać w mainstramowym filmie. Traf chce, że zostaje zatrudniona do głównej roli w horrorze “Purytanka 2”. Za Maxine ciągną się jednak demony przeszłości. Trauma po wizycie na farmie wciąż nie przeminęła. Widuje widmowe postaci przypominające morderczą właścicielkę feralnej farmy, miewa napady paniki, w dodatku ktoś wie, co się na niej wydarzyło i szantażuje kobietę. W dodatku jej tropem podąża wścibski prywatny detektyw John Labat, którego bogaty zleceniodawca interesuje się dziewczyną. Na domiar złego po ulicach Los Angeles grasuje seryjny morderca nazwany Nocnym Łowcą, który zaczyna zabijać osoby z otoczenia Maxine. Co łączy zatem główną bohaterkę, tajemniczego bogatego mężczyznę i zabójcę?
Przede wszystkim po raz kolejny film jest zupełnie inny od poprzedników. Powiedziałbym że to dramat sensacyjny połączony z thrillerem, a do horroru mu daleko. W zasadzie mamy tu jedynie dość poboczny wątek seryjnego mordercy, który zabija na tle satanistycznym. Na ciałach zmaltretowanych ofiar zabójca wypada bowiem pentagram. Nocnego łowca to postać rzeczywista.
Richard Ramirez, bo tak nazywał się w rzeczywistości to seryjny morderca, który grasował w Stanach w latach 80tych zabijając 14 osób. Ramirez otwarcie przyznawał, że oddaje cześć Szatanowi, używał także znaku pentagramu.
Niestety wątek zabójcy, choć ważny dla fabuły został potraktowany dość po macoszemu. Morderstw jest zaledwie kilka przy czym szczegółowo pokazano tylko jedno, przynajmniej dość krwawo. Szkoda, że West nie zrobił z tego głównej atrakcji. Może nie slashera, ale fabuła filmu idealnie nadawałaby się na giallo. West nawet robił zakusy do tego gatunku portretując mordercę w czarnych, skórzanych rękawiczkach, a scenę zabójstwa przedstawiając w typowy dla giallo sposób. No szkoda.
Maxine to przede wszystkim film o Maxine. Jej parciu na szkło, dążeniu do zostania gwiazdą poprzez występ w mainstreamowym filmie. O pokonywaniu przeszkód, dążeniu do celu. O branży filmowej, która, gdy tylko się potkniesz wypluje cię i już nigdy nie weźmie do paszczy.
Najciekawiej w produkcji Westa prezentuje się nie sama fabuła, a odwzorowanie klimatu lat 80tych. Scenografowie świetnie sobie poradzili z odtworzeniem ruchliwych ulic Los Angeles z 1985 roku. Kolorowe witryny sex shopów, peep showów, wypożyczalni kaset VHS zarówno z obskurnymi horrorami jak i filmami porno kuszą pstrokatymi plakatami i światłami. Po ulicach krząta się najrozmaitsza zbieranina od punków walących berbeluchę z papierowej torby, przez krisznowców, po kobiety do towarzystwa. Sprawia to wrażenie wręcz dokumentalnego odtworzenia realiów jakie panowały wówczas w dużych miastach.
Ważnym elementem świata przedstawionego jest także dobrana przez Westa ścieżka dźwiękowa na którą składają się synthowe utwory stylizowane na muzykę z lat 80tych jak i rzeczywiste kultowe numery takich grup jak ZZ Top, Judas Priest, czy przewijający się utwór z filmu “Ognie świętego Elma”. Świetny soundtrack.
Obsada po raz kolejny daje radę. Mia Goth pokazała się z dobrej strony, ale czy ktoś w to wątpił? Może aktorstwo nie jest wybitne, ale rola też niespecjalnie pozwalała na rozwinięcie skrzydeł. Scena otwierają jest zagrana mistrzowsko, a potem West nie dał już aktorce zaszaleć. Szkoda.
W detektywa Johna Labata wcielił się Kevin Bacon i wypadł po prostu świetnie. Aktor im starszy tym lepszy. Wyrazistą rolę miała także Elizabeth Debicki znana “Tenetu”, czy “Paradoksu Cloverfield”. Zagrała reżyserkę kręcącą sequel hitowego horroru, w którym ma zagrać Maxine. Kobieta twardo stąpająca po ziemi, znająca jasne i ciemne strony Hallywood, sukowata, ale gdy jej zaufasz możesz osiągnąć wszystko.
Nie do końca wiem, co sądzić o tym filmie. Że będzie inny od poprzedników to zakładałem od razu. Podobał mi się jego klimat, oraz odwzorowanie lat 80tych. Audiowizualnie zgadzało się tu wszystko. Szkoda, że fabuła do końca nie zagrała. Nie dostałem horroru ok. Ale thriller też z tego słaby. Gdyby bardziej skupić się na grze w kotka i myszkę Nocnego Łowcy z Maxine byłoby zdecydowanie lepiej. Niestety nie czuć tu zupełnie napięcia, nie przejmujemy się losem bohaterów. Film stara się chwycić zbyt wiele srok za ogon. Jest o wszystkim i o nimczym. I właśnie błahy scenariusz to jego gwóźdź do trumny. Bo teledyskowy vibe, puszczanie oka do widz na każdym kroku, to wszystko się tu zgadza. Dobrze się go oglądało, ale czuję, że dałoby się lepiej zwieńczyć historię Maxine Minx.