
Klątwa Jenny Pen (2024) – recenzja
2 maja 2025Tagi: horrory o psychopatach
Reżyseria: James Ashcroft
kraj produkcji: Nowa Zelandia
Stefan, były sędzia po udarze trafia do domu opieki próbując odzyskać władzę w kończynach. Jednak nie to będzie najtrudniejsze, a przetrwanie konfrontacji z Davem – szalonym pensjonariuszem terroryzującym wszystkich za pomocą swojej pacynki – Jenny Penn.
Nie jest to ani horror, ani thriller jak go reklamują, a dość powolny dramat w całości rozgrywający się w domu starców. W nim dochodzi do starcia dwóch mocnych osobowości – poruszającego się na wózku byłego sędziego Stefana, który nie daje sobie w kaszę dmuchać i Davem, który terroryzuje pensjonariuszy obierając na cel najsłabsze jednostki.
Film stoi przede wszystkim świetnym aktorstwem. Znany z Trzeciej planety od słońca John Lithgow w roli Dave’a jest po prostu znakomity. Szaleństwo wprost wyziera z jego twarzy. W niczym nie ustępuję Geoffrey Rush jako częściowo sparaliżowany cel ataku Dave’a.
Klątwa Jenny Penn to kino powolne, stojące dialogami i ciekawymi postaciami, a nie akcją. Miejscami ociera się o czarną komedię, ale tej granicy nie przekracza. Nie jest to jednak film w żaden sposób straszący, czy trzymający w napięciu, choć miejscami potrafi wykreować duszną atmosferę paranoi i osaczenia, dzięki całkiem udanym zdjęciom pustych korytarzy domu starców tonących w półmroku. Raczej pokazuje smutną egzystencję w domu starców bez perspektyw na lepsze jutro.