
Ash (2025) – recenzja horroru science fiction
2 maja 2025Tagi: horrory o kosmosie, science fiction
Reżyseria: Flying Lotus
Kraj produkcji: USA
Dwójka astronautów w bazie kosmicznej na obcej planecie musi odkryć prawdę kto wymordował resztę załogi i jaki był tego powód. Czas nagli, gdyż w placówce kończy się tlen, a powrócić na orbitę mogą tylko w wąskim oknie czasowym.
Ash to niezależny horror science fiction wyreżyserowany przez muzyka Flying Lotusa znanego z V/H/S/99, czy animacji Kuso.
Ash to film staroszkolny. To rasowy arthousowy slowburner utopiony w neonowych kolorach i syntezatorowej muzyce. Główna bohaterka Riya (w tej roli wpadająca w oko Eiza González) budzi się zakrwawiona, nic nie pamiętająca, w wokół walają się trupy załogi. Wkrótce spotyka jedynego ocalałego Briona (w tej roli Aaron Paul z serii Braking Bad). Razem odtwarzają wydarzenia z minionych godzin, oraz próbują opuścić kosmiczną bazę.
Pierwsza połowa filmu potrafi uśpić mniej wytrwałego widza. To powolne kino pełne retrospekcji i przywidzeń, które karty opowieści odkrywa stopniowo. Film od czasu do czasu serwuje jakąś żwawszą scenę budując atmosferę paranoi, ale do horroru tu daleko. Wszystko zmienia się w trzecim akcie, dla którego inspiracje można znaleźć przede wszystkim w takich filmach jak Coś Carpentera, czy Obcy. Uwagę przykuwa także ciekawy, futurystyczny design skafandrów kosmicznych, czy praktyczne efekty specjalne.
Ash to film niskobudżetowy w stylu lat 80 ze wszystkimi tego zaletami i wadami. Scenariusz bywa dziurawy i uproszczony, efekty specjalne, czy aktorstwo nie zawsze wiarygodne. Film poleciłbym tylko fanom horrorów science fiction o to tym bardziej wytrwałym. Ja bawiłem się całkiem nieźle.