The Burbs (1989)
24 grudnia 2021Reżyseria: Joe Dante
Kraj: USA
Dziś opowiem Wam o jednym z najlepszych filmów jakie powstały. Moje osobiste top 10 kina grozy. Co prawda jest to komedia, ale fabułę ma rodem jak z dobrego horroru.
Recenzję The Burbs obejrzysz także na Youtube
Ray Peterson mieszka z żoną na przedmieściach. Właśnie wziął urlop w pracy, aby poleniuchować, spotkać się z sąsiadami, wypić kilka piw. Tak się składa, że do sąsiedztwa wprowadziła się nowa tajemnicza rodzina. Wychodzą tylko nocą, w ogródku kopią doły, a z ich piwnicy dobiegają dziwne hałasy. Ray Peterson wraz z kumplami postanawia sprawdzić kim są nowi sąsiedzi.
“The Burbs” to czarna komedia z 1989 roku będąca pastiszem na amerykańskie horrory. Horrory rozgrywające się na przedmieściach, horrory o nawiedzonych domach, czy paranoi związanej z seryjnymi mordercami.
Mamy tutaj typowe osiedle pełne takich samych domków, żywopłotów i trawników z typowymi mieszkańcami. Ray Peterson żyje sobie wraz z żoną w jednym z takich domków, a jego sąsiadami są Mark Rumsfield – zadziorny gość w siwych włosach z militarnymi upodobaniami, jego ładna, ale niezbyt bystra żona Bonnie, Art – grubawy i nieco wścibski czterdziestolatek, oraz młody rockers Ricky Butler.
Jak to bywa w takich filmach sielankowe życie na przedmieściach zostaje zakłócone przez przybycie nowych sąsiadów – Klopków. Trzech facetów, Ray, Rumsfield i Art zaczynają być podejrzliwi w stosunku do nowoprzybyłych.
Z początku uważają ich jedynie za odludków, ale z czasem, gdy wszczynają swoje małe sąsiedzkie śledztwo ich paranoja się pogłębia, gdy zaczynają łączyć fakty. Bowiem ich starszy sąsiad Walter znika bez śladu, a Klopkowie nocą kopią doły w ogródku. Tego już za dużo dla chłopaków więc postanawiają stalkować Klopków. Co z tego wyniknie oprócz kupy śmiechu, musicie przekonać się sami.
Warto w tym miejscu wspomnieć o reżyserze, bo to facet znający się na rzeczy. Jest nim nie kto inny Joe Dante, reżyser tak kultowych horrorów jak “Pirania”, “Skowyt”, “Gremliny”, czy komedii “Interkosmos”. Dante pokazał się w “Burbsach” z najlepszej strony.
Widać, że czuje klimat małych przedmieść i małych horrorów, które się na nich mogą rozgrywać. “The Burbs” to zdecydowanie jego najlepszy film, choć niekoniecznie ten najbardziej znany.
Ważnym elementem tej komedii jest pierwszoligowa obsada. W rolę Raya Petersona wcielił się Tom Hanks. Kto nie lubi Toma Hanksa? Jego impulsywne wybuchy, gdy dwójka kolegów doprowadza go do szewskiej pasji bawią to łez. Facet chciał tylko odpocząć w swoim ogródku przy piwku, a tu dwa nieogary z okolicy zmuszają go do śledzenia nowych sąsiadów. Jego żonę zagrała nie kto inny jak Carrie Fisher, czyli księżniczka Leia z “Gwiezdnych Wojen”. W Arta wcielił się Rick Ducommun. Tego akurat znam słabiej, grał przede wszystkim role epizodyczne, także w dużych filmach, ale najbardziej jest znany jako ojciec Cindy ze “Strasznego filmu”. W Rumsfielda wcielił się Bruce Dern – weteran, który zagrał w niemal 200 filmach, m.in. w “Oddziale” u boku Kirka Douglasa, “Czarnej niedzieli”, “Niemym wyścigu”, czy “Nienawistnej ósemce” u Tarantino. To on jest tu najzabawniejszym gościem. Ze śmiertelną powagą wypowiada swoje kwestie, często się obrusza, a my lejemy ze śmiechu, gdy opierdala młodego Rickyego. A rockersa Rickyego właśnie chodzącego w dżinsowej kurtce i zapraszającego kumpli, aby razem z nim cisnęli bekę z tego, co odjaniepawla się w jego sąsiedzie zagrał Corey Feldman znany chociażby z “Goonies”, “The Lost Boys”, czy “Stand by Me”.
Warto wspomnieć jeszcze o aktorach, którzy zagrali rodzinę Klopków. Aktorzy ci nie są zbyt znani, ale ich aparycja idealnie się nadaje do zagrania złowieszczych odludków z piekła rodem. A jest to Henry Gibson w roli Wernera Klopka, który wystąpił jako przywódca nazistów w “Blues Brothers”. Theodore Gottlieb zagrał seniora rodu Ruebena, a Courtney Gains – najmłodszego z Klopków, rudego redneck Hansa. Czy Hans to chrześcijańskie imię?
“The Burbs” nie tylko wzoruje się na amerykańskich horrorach lat 80tych. Joe Dante to wytrawny gracz, który sięga także po inne gatunki, a jest to m.in. spaghetti western. Jeśli oglądaliście filmy Sergio Leone, czy Sama Peckinpacha jak “Dobry, zły i brzydki”, czy “Dzika banda” to wiecie o co chodzi. Scena gdy Ray i Art pierwszy raz postanawiają odwiedzić sąsiadów jest żywcem przeniesiona z włoskich westernów. Charakterystyczne najazdy kamery, zbliżenia na oczy bohaterów, hulające liście na wietrze. I ta muzyka niczym od Ennio Morricone. ARCYDZIEŁO.
Jak już jesteśmy przy muzyce warto o niej wspomnieć, bo jest fenomenalna. A skomponował ją Jerry Goldsmith, kompozytor, który stworzył soundtracki do ponad 250 filmów m.in. do “Kongo”, “Omenu”, “Star Treka”, “Poltergeist”, “Rambo” i dziesiątek innych filmów, które znamy i uwielbiamy. Jego muzyka w “Burbsach” jest wpadająca w ucho, różnorodna i idealnie pasująca do scen. W scenie otwierającej film melodia wesoło sobie płynie, a gdy na ekranie pojawia się piesek (który jest istotny dla fabuły) w utworze pojawiają się szczeknięcia w rytm muzyki.
Niech wspomnę jeszcze o genialnym głównym utworze muzycznym, który najczęściej się pojawia wraz z gotycką posiadłością Klopków na ekranie. Delikatne dzwoneczki powoli przechodzą w niepokojące skrzypce, aby w środkowej partii wybrzmieć złowieszczą melodią na kościelnych organach. Dla mnie jeden z najlepszych soundtracków ever.
Nie wspominałem jeszcze o humorze. Ten wynika przede wszystkim z zabawnych sytuacji w jakie pakują się bohaterowie. Z ich zbyt ekspresyjnego zachowania, a przede wszystkim z tekstów, które stały się kultowe. Są tu dziesiątki smaczków, które za pierwszym seansem można przegapić, by za setnym turlać się z nich ze śmiechu. Do tej pory, gdy ktoś proponuje mi precla na imprezie pytam się, czy ma do tego sardynkę.
Wspomnieć jeszcze muszę o scenie sennego koszmaru. Zazwyczaj nie jestem fanem tego typu sekwencji w filmach. Niewiele one wnoszą do fabuły i są zwykle nieciekawe. Tutaj natomiast jest ona wyborna. Widzimy bowiem Toma Hanksa pieczonego na wielkim grillu przez rogate, zakapturzone bestie. Hansa Klopa z piłą łańcuchową, Waltera z toporem w głowie i jego pudelka z małym toporkiem z czaszce i wiele więcej atrakcji, a wszystkiemu przygrywa ponownie świetna muzyka Goldsmitha.
“Na przedmieściach” to film bez dwóch zdań kultowy. Jeśli widzieliście go raz możecie tego nie czuć i ocenić go na niezłą komedię 6/10. Ale gwarantuje, że po 5, 10, 20 seansie ocena ta wzrośnie do dychy. Będziecie znać każdy tekst i scenę na pamięć i po seansie nie będziecie mogli doczekać się kolejnego tak jak ja pisząc tą recenzję. Film bez wad, a każdy jego element składowy to przejaw geniuszu. Chyba nikogo nie zdziwi ta ocena. 10 na 10!