Resident Evil: Welcome to Raccoon City (2021)
10 grudnia 2021Kraj: USA
Reżyseria: Johannes Roberts
Recenzję Resident Evil Welcome to Raccoon City obejrzysz także tu:
Claire po dziesięciu latach nieobecności wraca do rodzinnego miasteczka Racoon City, gdzie jej brat jest policjantem. Miasto powoli pustoszeje, gdyż koncert farmaceutyczny Umbrella Corporation właśnie zwinął interes. Gdy Claire przybywa na miejsce okazuje się, że mieszkańcy zaczynają zamieniać się w krwiożercze bestie. N adodatek wojsko odcięło wszystkie drogi ucieczki.
Gry “Resident Evil” chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Seria zapoczątkowana w 1996 roku przez firmę Capcom stała się ogromnym hitem łącząc survival horror z tematyką zombie, oraz mutujących stworów.
Niestety dotychczasowe ekranizacje z Milą Jovivich pozostawiały dużo do życzenia. O ile jeszcze pierwszą część jako tako daje się oglądać, choć z pierwowzorem ma niezbyt dużo części wspólnych tak każda kolejna część to równia pochyła, a ostatnie odcinki pukają w dno od spodu.
Dlatego, gdy w 2021 roku światło dzienne ujrzał zwiastun nowego filmu bazującego na pierwszej i drugiej części Residenta moje oczekiwania były dość wysokie.
“Resident Evil: Welcome to Raccoon City” rozpoczyna się, gdy Claire łapie stopa, by wrócić do rodzinnego miasta. Cysterna, która ją podwozi śmiertelnie potrąca kobietę, która nagle wyszła na jezdnie, ale zaraz się okazuje, że ciało zniknęło. Claire zmierza do domu brata Chrisa, z którym razem wychowywała się w domu dziecka prowadzonym przez Williama Birkina, pracownika Umbrella Corporation.
Na miejscu poznajemy kolejnych bohaterów tego dramatu, a jest to grupa policjantów miejscowego posterunku: Jill Valentine, Albert Wesker, komendant Irons, oraz nowy posterunkowy, fajtłapa wylany z poprzedniej służby Leon Kennedy.
Gdy po mieście zaczynają szaleć żywe trupy, bo chyba spojlerem nie będzie, że “Resident Evil” to zombie movie, ekipa policjantów udaje się do wielkiej posiadłości, aby odszukać zaginionych partnerów. Tam będą musieli zmierzyć się ze złem stworzonym przez Umbrella Corporation.
Największym minusem “Welcome to Raccoon City” jest brak głównego bohatera. Nie wiadomo na kim twórcy chcą, żebyśmy skupili swą uwagę. Tyle samo czasu dostają zarówno Claire, jej brat Chris jak i fajtłapowaty Leon. Co więcej ciężko jest kogokolwiek polubić, postacie są papierowe, bezbarwne. W zasadzie nic o nich nie wiemy oprócz jakichś banałów opowiedzianych w paru zdaniach. Nic nas z nimi nie łączy, są nam po prostu obojętni i widz traktuje ich jak mięso armatnie. Śmierć bohaterów nic nas nie obchodzi.
I tutaj pojawia się kolejny zarzut. Brak napięcia. Bo skoro bohaterowie są nam obojętni to żadne zagrożenie na nich czyhające nie będzie na nas robiło wrażenia. Reżyserowi nie udało się też wykreować żadnego klimatu. Zapomnijcie o siedzeniu jak na szpilkach.
Nie ma tu żadnej atmosfery, którą przecież tak łatwo wykreować odpowiednią muzyką, światłocieniem, niedopowiedzeniami.
Powiecie pewnie, że to przecież nie ma być klimatyczny horror tylko czysta rozrywka jak w grze komputerowej. Nowy Resident wypada również blado pod tym względem. Nie ma tu zapierających dech scen akcji, strzelaniny wyglądają biednie, film nie wciąga, fabuła nie angażuje. Efekty specjalne także są słabiutkie. Zombie wyglądają nieciekawie, sceny z nimi są bez pomysłu, a w oczy kłuje koszmarne CGI, którym wykreowano lickera, czy końcowego bossa.
Co więcej wspomnniany licker i boss są tu tylko po to żeby po kilkudziesięciu sekundach zostać zabitym. Scenarzysta ewidentnie nie miał pomysłu na wykorzystanie tych kreatur – ot równie dobrze mogłoby ich nie być, a fabuła nic by nie straciła.
Miłośnicy gore również nie mają czego szukać. Kilka pokiereszowanych twarzy to zdecydowanie zbyt mało jak na zombie movie.
Pan Johannes Roberts powinien obejrzeć kilka filmów Romero, żeby zobaczyć jak powinny wyglądać porządne sceny śmierci.
Podsumowując walory rozrywkowe są po prostu żadne.
Co więcej sporo tu głupotek i scen zwyczajnie durnych, czy nieumiejętnie wyreżyserowanych. Sceny w stylu cysterna wybuchająca kilkanaście metrów od Leona, a gość się nawet nie orientuje, bo przysypia z walkmanem na uszach.
Czy długoletni komendant policji opróżnia magazynek strzelając w pustkę, by zaraz jej nie mieć przy bezpośredniej konfrontacji. Albo facet napierdala z bazooki do potwora, a towarzyszom stojącym metr obok niego nic się nie dzieje. Takich scen jest tu więcej.
Dodajmy do tego muzykę że niby postacie naprawdę jej słuchają, np. w radio, czy na wspomnianym walkmanie, która co chwilę wybija z rytmu. Ja wiem, że to fajne hity, ale nijak nie pasują do horroru i psują klimat (którego w zasadzie i tak nie ma więc w sumie jeden chuj).
A czy są jakieś plusy? Ano dostrzegam jeden. Kilka lokacji z filmu jest żywcem przeniesionych z gry, jak na przykład komisariat policji z górującym wewnątrz posągiem, czy posiadłość Spencerów, w której toczy się większość filmu. Jest tu też sporo mniejszych nawiązań do dwóch pierwszych odsłon gier. W jednym dialogu Jill pyta się kolegów, czy woleli by śmierć przez zjedzenie przez gigantycznego weża, czy rekina. W pierwszej grze można zostać zabitym zarówno przez olbrzymiego węża jak i przez rekina w zalanym laboratorium. Takich nawiązań jest tu masa. To fajne smaczki i z pewnością każdy fan gier je doceni.
Po Johannesie Robertsie spodziewałem się znacznie więcej. Miał on już przecież na koncie udane “47 Meters Down”, więc nie wiem co się stało. Roberts, który również napisał scenariusz próbował jak najbardziej go upodobnić do gry. Ale to nie zadziałało, bo gra to gra, film to film i kierują się innymi zasadami. To co sprawdza się w grze, czyli fabuła pójdź z punktu A do punktu B po drodze zabijając zombie i znajdując ukryte lokacje w filmie po prostu nie zadziała. Brakowało mi tylko, aby bohaterowie leczyli rany znalezionymi ziołami.
Ja na filmie się nudziłem i z trudem odnajduję w nim jakiekolwiek plusy. Dziwią mnie też pozytywne recenzje, czy recenzenci serio mają tak niskie oczekiwania? Może już niech twórcy przestaną pastwić się nad tą serią gier. Nie wyszło tyle razy, że straciłem nadzieję na dobry film z uniwersum.