Obcy: Romulus – recenzja

Obcy: Romulus – recenzja

27 sierpnia 2024 Wyłącz przez Łukasz Karaś
Tagi: science fiction

Dziś opowiem Wam o nowej części Obcego, która już podzieliła widzów. Czy jest to film równie słaby, co Prometeusz i Obcy: Przymierze? Czy jednak reżyser dowiózł godną kontynuację pierwszych części? Zapraszam do recenzji Obcego: Romulus.

Recenzję Obcy: Romulus obejrzysz także na Youtube:

Rain wraz z androidem Andym i grupą znajomych wybiera się na opuszczoną stację kosmiczną Romulus, aby za jej pomocą udać się na inną, lepszą planetę Yvaga. Po lądowaniu na stacji okazuje się, że przewoziła ona śmiertelnie niebezpieczny ładunek, który wkrótce zaczyna polować na bohaterów. A to nie jedyne zagrożenie jakie na nich czycha.

Premiera Obcego: Romulusa chyba nikogo nie pozostawiało obojętnym. Ludzie byli podzieleni na dwa obozy: jedni (w tym ja) byli zachwyceni, inni nastawieni sceptyczni, co by nie używać mocniejszych słów. Czemu tak? Zacznijmy od przeglądu serii.

Jedynka to było arcydzieło wyprzedzające swoje czasy. Film, który przenosił horror gotycki w przestrzeń kosmiczną.

Dwójka nadal trzymała poziom kładąc jednak nacisk na akcję, w tym widowiskowe strzelaniny.

Części trzecia i czwarta miały swoje wady, ale nadal uważam, że to bardzo dobre filmy z uniwersum.

No i dochodzimy do Prometeusza i Obcy: Przymierze. Ja wiem, że są ludzie, którzy lubią te filmy. Bo jako produkcje po prostu science fiction są powiedzmy ok. Ale cholernie nie pasują do uniwersum Obcego. To, co w całym uniwersum działało najlepiej to tajemnica. Bo najbardziej od zawsze straszyło to co nieznane. Mrok i to co może się w nim czaić. Odziaranie obcego z tej tajemnicy pozostawia kolejną generyczną opowieść o potworze z kosmosu. Fani woleliby kolejne fabuły o tym samym ze zmienionymi detalami jak miejsce akcji, bohaterowie itd. niż rozbudowywanie lore o jakichś zabawnych kosmitów, twórców xenomorphów. Cały klimat prysł pozostawiając kulawą mitologię.

Ja jednak byłem spokojny o fabułę i bzdurki, które na siłę wciskał Ridley Scott w ostatnich odsłonach, bo na stołku reżysera i współscenarzysty zasiadł Urugwajczyk Fede Alvarez.

Gość, który pokazał się z niezłej strony w 2013 roku remakiem Martwego zła, a następnie ugruntował swą pozycję w 2016 świetnym odwróconym home invasion Nie oddychaj. Jednym słowem Alvarez to właściwy człowiek na właściwym miejscu, aby nakręcić trzymający w napięciu, pomysłowy i charakterny film o obcym. Czy tak się ostatecznie stało?

Nowy obcy rozgrywa się 20 lat po wydarzeniach pierwszej części jeszcze przed fabułą dwójki. To istotne bo fabularnie Romulus łączy się z Ósmym pasażerem Nostromo. Alien: Romulus rozpoczyna się na pewnej planecie, na której korporacja Wayland-Yutani wyzyskuje ludzi, aby pracowali dla nich w kopalniach. Planeta ta to piekło. Bez dostępu do światła słonecznego, długość życia nie jest za długa ze względu na szerzące się wypadki i choroby.

Poznajemy tu młodą dziewczynę Rain, która odpracowała już swoje i chce otrzymać przepustkę na lot na planetę Yvaga, która się jawi dla niej niczym raj. Korporacja jednak zmienia zasady gry i tej przepustki nie wydaje. Jest jednak wyjście z tej sytuacji. Kilkoro znajomych Rain na orbicie planety odkryło opuszczoną stację kosmiczną, która może im umożliwość dostanie się na wymarzoną planetę. Po dotarciu na miejsce chyba sami się domyślacie co zaczyna na nich polować.

Na resztę filmu składa się buszowanie po opuszczonej stacji kosmicznej, odkrywanie jej tajemnic, a w końcu ucieczka i walka z xenomorphami, bo chyba nie będzie zaskoczeniem, że wkrótce one się pojawiają i zaczynają polować na bohaterów.

Pierwsze co rzuca się w oczy to świetnie wyglądające dekoracje i scenerie. Z jednej strony widać, że to wysoki budżet i nic nie zostało zrobione na odwal się, a z drugiej scenografia i rekwizyty mają feeling pierwszej części Obcego, wiecie taki retrofuturyzm, niby nowoczesne, a jednak toporne.

Podobnie wnętrze Romulusa ma charakter pierwszych odsłon cyklu: czyli masa mrocznych korytarzy, pomieszczeń technicznych, metalowych kratek po których się chodzi, rur biegnących po ścianach, wind i laboratoriów. Z jednej strony jest co podziwiać, z drugiej strony ciągły półmrok i mrugające światełka wzmagają atmosferę wszędobylskiego zagrożenia.

Z bohaterami mam natomiast pewien problem, ale inny niż w zarzutach jakie czytałem w sieci. To, że są młodzi w ogóle mi nie przeszkadzało, bo niby czemu by miało? O przynależności rasowej wspominać nie będę bo to zarzut czysto rasistowski podnoszony przez półmózgów, a że główną bohaterką jest kobieta to nas już przyzwyczaiła cała seria, choć niektórym mizoginom rzecz jasna i to przeszkadzało.

Główną bohaterką jest Rain odgrywana przez Cailee Spaeny, którą mogliśmy podziwiać w tym roku w Civil War od A24. To zwykła około dwudziestolatka cierpiąca po stracie rodziców marząca o lepszym życiu w lepszym miejscu. Towarzyszy jej android Andy, którego Rain traktuje jak brata. Czarnoskóry syntetyk to przestarzały model znaleziony na jakimś śmietniku także zachowuje się jak autystyk i prócz rzucania sucharów na lewo i prawo nie jest zbyt przydatny. Reszta bohaterów to Tyler będący czymś w rodzaju przywódcy, Bjorn czyli opryskliwy dupek i dwie dziewczyny, o których w zasadzie nic nie da się powiedzieć.

Mój główny zarzut do nich jest taki, że protagoniści są nieciekawi. Głębia psychologiczna postaci nigdy nie była mocną stroną serii, ale też nigdy nie była takowa potrzebna. Jednak prócz Ripley pojawiały się w niej ciekawe charakterystyczne postacie. Jak Vasquez, Bishop, adroid Ash, jak gość grany przez Billa Paxtona, jak najemnicy z czwórki. Bohaterowie z Remulusa są nijacy i prócz androida Andy’ego (a także pewnego niespodziewanego bohatera) nikt z nich nie pozostaje w pamięci.

Nie zrozumcie mnie źle, Spaeny udźwignęła na barkach główną rolę, ale nie ma podjazdu do charyzmy Sigourney Weaver. Aktorsko wszyscy się jednak spisali, obyło się bez potknięć, wyszło po prostu w porządku.

Podobało mi się wiele nawiązań do wcześniejszych części obcego. Od małych smaczków jak zabawka ptaka widoczna na stole, która pierwszy raz pojawiła się na początku jedynki po kopiowanie całych scen dodając do nich jednak sporo od siebie. Mamy tu nawet subtelne nawiązania do Prometeusza. Z jednej strony można powiedzieć: meh, powtórka z rozrywki, ale ja to traktuję jako mrugnięcia okiem do widza obeznanego z serią.

Mamy tu jednak też sporo nowych atrakcji. Nie chcę zdradzać za dużo, więc powiem o tym co było widoczne w trailerze. Chociażby motyw z urządzeniem rentgenowskim, które przyłożone do ciała pokazuje co jest w środku (a chyba nie muszę tłumaczyć co jest w środku). Niby tylko smaczek a fajny. Dodajmy do tego początkowy atak stada facehuggerów, który jest novum, bo do tej pory pojawiały się jedynie sporadycznie i nie były głównym zagrożeniem. Kozacka była też scena w zerowej grawitacji, w której bohaterka leciała wprost na unoszącą się w powietrzu żrącą krew obcego.

Jest tu kilka dobrze przemyślanych, trzymających w napięciu motywów, które są nowością dla serii. Reżyser nie zapomniał też o zwrotach fabularnych. Gdy pojawiają się dorosłe xenomorphy akcja przyspiesza i robi się naprawdę niebezpiecznie. Sceny z nimi związane do akurat nic nowego, ot ganianka i walka z silniejszym przeciwnikiem. Ale i one są zaaranżowane ciekawie i potrafią trzymać w napięciu. Obcy pokazani są w pełnej krasie, bez użycia CGI jak to miało miejsce w Covenant, wyglądają odpowiednio mięsiście. Co ciekawe po zwiastunie spodziewałem się, że będzie tu masa akcji i strzelanin jak w dwójce, ale te pojawiają się dopiero w trzecim akcie filmu i nie ma ich zbyt wielu.

Warto jeszcze wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, która jest mocnym punktem. Ponownie nawiązuje ona do poprzednich części, czyli otrzymamy orkiestrową muzykę, która kiedy trzeba szemrze gdzieśtam w tle, by miejscami wybuchnąć i przejść na pierwszy plan.

Zakończenie podzieliło już w tym momencie publikę. Zakończenie jest hołdem dla jedynki Obcego, ale nie dokładną kalką. Alvarez pomyślał, że nawiąże do kultowego zakończenia pierwszej odsłony, ale jednocześnie doda od siebie mocny, niespodziewany akcent i… i nie jestem przekonany, czy mnie to kupiło. Raczej nie, choć nie jest źle. Po prostu, dało by się to zrobić lepiej. Tutaj też czuję nawiązanie do Prometeusza, czy czwartej części cyklu.

Podsumowując film nie gwałci serii jak Prometeusz, czy Przymierze. Niewiele tu nowego, ale lore jednak zostało powiększone. Dowiadujemy się na przykład, czemu korporacja Wayland-Yutani interesuje się xenomorphami. Zobaczymy nowe stadium obego, chyba do tej pory niepokazywane. Film w niezły sposób ukazuje też bezduszności korporacji Wayland-Yutani. Jest nieźle nakręcony, ma dobre tempo, miejscami trzyma w napięciu. Scenariusz jednak dupy nie urywa, bohaterowie są mało interesujący. Z seansu jestem jednak zadowolony i z pewnością wielokrotnie do niego jeszcze wrócę, ale kurczę, po Alvarezie spodziewałem się nieco więcej. Ode mnie film dostaje 7/10

Teraz pozostaje fanom serii czekanie na serial z Uniwersum Obcego zatytułowany Alien: Earth, który ma rozgrywać się na Ziemi przed wydarzeniami znanymi z części pierwszej. Scenarzystą serialu jest Noah Hawley odpowiedzialny m.in. za seriale Legion, czy Fargo. Co z tego wyjdzie przekonamy się w 2025 roku.

Zobacz również