Ciche miejsce: dzień pierwszy (2024) – recenzja

Ciche miejsce: dzień pierwszy (2024) – recenzja

5 lipca 2024 Wyłącz przez Łukasz Karaś
Ocena: 2024/10
Tagi: horrory postapokalityczne, monster movie, science fiction

Reżyseria: Michael Sarnoski
Kraj produkcji: USA

Dziś opowiem Wam o trzeciej części cichego miejsca, która pokazuje jak to wszystko się zaczęło. Czy zmiana reżysera była dobrym posunięciem? Czy film trzyma poziom poprzedników? Zapraszam do recenzji Ciche miejsce: dzień pierwszy.

Chorująca na raka Sam wybiera się do centrum Nowego Jorku. W pewnym momencie miasto zostaje zaatakowane przez potwory z kosmosu, które reagują na najcichszy dźwięk. Wojsko ewakuuje ludność z portu jednak Sam postanawia zamiast tego dotrzeć do miejsca swego zamieszkania z dzieciństwa. Po drodze przyłącza się do niej pewien mężczyzna.

Po sukcesie jakim okazał się film Ciche miejsce z 2018 roku w reżyserii Johna Krasinskiego w 2020 roku otrzymaliśmy jego równie udany sequel.

Ludzie pokochali postapokaliptyczny świat, w którym należy unikać wszelkich hałasów, aby nie zostać wytropionym i zaatakowanym przez paskudne stwory z kosmosu, które opanowały Ziemię.

Wkrótce ogłoszono, że powstanie część kolejna, która tym razem przybliży nam jak doszło do inwazji. Ciche miejsce: dzień pierwszy traktuje właśnie o pierwszym dniu ataku, a historia opowiedziana jest z punktu widzenia Sam.

Kobieta w końcowej fazie raka wybiera się na Manhattan. W pewnym momencie z nieba niczym meteoryty spadają potwory, które szybko zbierają krwawe żniwo. Rozpoczyna się chaos, panika, wszystko spowija pył, a wśród krzyków i nawoływań atakuje nieznane jeszcze zagrożenie. Tak rozpoczyna się nasza przygoda.

Głos z wojskowego helikoptera oznajmia, że stwory nie potrafią pływać toteż ewakuacja nastąpi z portu, gdzie większość ocalałych się wybiera. Jednak nie Sam. Jej zostało już niewiele życia, nie chce opuszczać miasta, w którym się wychowała. Zamiast tego postanawia wybrać się do Harlemu, gdzie spędziła dzieciństwo. W drodze towarzyszy jej wierny kot. Podczas wędrówki dołącza do niej Eric, samotny facet, który nie ma co ze sobą zrobić, więc obrany kurs na Harlem w towarzystwie jest lepszy niż samotna śmierć.

Przyznać muszę, że nieco obawiałem się, iż za stołkiem reżysera nie zasiądzie znów John Krasinski, a Michael Sarnoski, który na koncie miał tylko jeden pełny metraż, całkiem udany dramat z Nicolasem Cagem Świnia.

Już scena otwierająca pokazała, że obawy były bezzasadne, a reszta filmu tylko to potwierdziła. Reżyser stanął na wysokości zadania. Sceny ataków potworów są wyreżyserowane świetnie. Są dynamiczne, trzymają w napięciu. Kiedy trzeba pokazane jest niewiele, co pozwala utrzymać atmosferę permanętnego zagrożenia, ale w końcu zobaczymy potwory także w pełnej krasie łącznie ze zbliżeniami na detale.

Dostaniemy tu kilka naprawdę niezłych, dobrze wyreżyserowanych scen, które w kinie robiły wrażenie. Jak na przykład przebieg stada potworów niczym szarańcza. Co prawda niewiele widać, ale aż czuć ciężar i ilość szarżujących obcych najeźdźców. Niech wspomnę jeszcze scenę ze zwiastuna, gdy obcy wpadają do biiurowca przez szklany dach. Robi to robotę.

Scenariusz jest świetnie wyważony. Zaczyna się mocną sceną ataku. Następnie mamy sceny spokojniejsze, w których można odetchnąć, poznać bohaterów by zaraz tempo podskoczyła dzikimi atakami potworów. Sam i Eric muszą przedostać się przez całe miasto, a podróż ta będzie pełna niebezpieczeństw. Bohaterowie będą musieli przejść zarówno przez drapacze chmur, jak i zrujnowane tunele metra.

Miasto po apokalipsie jest przedstawione w sposób wiarygodny i przyjemny dla oka. Wszędzie wala się gruz, samochody płoną, plamy krwi przypominają, że ledwie parę godzin wcześniej doszło do masakry, a dziury w elewacjach budynków wskazują, że wróg potrafi wspinać się po ścianach.

Design potworów jest również udany. Niby już go widzieliśmy ze szczegółami w poprzednich częściach, ale obca anatomia jest na tyle fascynująca, że nigdy tego za wiele. A tu będziemy mogli oglądać potwory za dnia w pełnej krasie, dużej liczbie i ze zbliżeniami na ich dziwaczne głowy.

Ciche miejsce: dzień pierwszy nieźle sprawdza się jako film katastroficzny, monster movie, ale także jako horror. Zagrożenie czai się na bohaterów dosłownie wszędzie. Często nie widać samych potworów, ale słychać ich klekotanie. Są one w pobliżu i nasłuchują. Miejscami klimat zagrożenia robi się naprawdę gęsty. Bohaterowie są zaszczuci, wciąż muszą uciekać, kryć się i walczyć o życie.

Nie wspomniałem jeszcze o samych bohaterach, a to oni grają tu pierwsze skrzypce. Bardzo podobało mi się, że historia opowiedziana jest nie z punktu widzenia grupy jak to było w poprzednich częściach, ale z punktu widzenia jednostki, którą jest Sam. Ona i od pewnego momentu towarzyszący jej Eric to jedyne główne postaci, wszyscy inni to jedynie bohaterowie poboczni, drugoplanowi i epizodyczni.

Sam to kobieta w końcowej fazie raka. Niby pogodzona z losem, ale nie do końca. Apatyczna, zrezygnowana, wyczekuje swego smutnego losu. Zamiast uciekać z miasta chce raz jeszcze odwiedzić ulubioną pizzerię z dzieciństwa. Ten film to opowieść o jej drodze do odnalezienia spokoju. Potwory to jedynie tło, a Eric będzie stanowił z początku balast, a z czasemkompana, który daje odrobinę szczęścia w tych smutnych chwilach.

W Sam wcieliła się Lupita Nyong’o, meksykańska aktorka Kenijskiego pochodzenia, którą widzieliśmy z horrorze To my Jordana Peelego. Aktorka poradziła sobie wzorowo.

Istotnym elementem, może nie dla fabuły, ale jako ozdobnik był kot głównej bohaterki, którego zachowanie parę razy narobi kłopotów. Zwierzak sympatyczny owszem, ale jego wątek był mało wiarygodny. Każdy kto ma kota wie, że te chadzają własnymi ścieżkami, a nie jak pies przy nodze jak było w filmie. W dodatku nieustannie miauczą, co w Cichym miejscu sprowadziłoby katastrofę. Nic takiego się tu jednak nie dzieje. Kotek jest grzeczy, cichy i posłuszny. Zupełnie nie jak kot.

Ciche miejsce: dzień pierwszy to godne zwieńczenie trylogii. Powiem nawet więcej, że cała trylogia jest jedną z najlepszych w historii horroru, każda część trzyma dobry poziom. Świetnie wyreżyserowany, dobrze nakręcony, zagrany, trzymający w napięciu z bardzo ładnym i zgrabnym zakończeniem. Co prawda niczego nie urywa, ale czy każdy film musi? Ja bawiłem się świetnie, obejrze go jeszcze nie raz i polecam go Wam.

Zobacz również