Army of the Dead (2021)

Army of the Dead (2021)

31 maja 2021 Wyłącz przez Skaras
Ocena: 3/10
Tagi: horrory o zombie, najlepsze horrory

Reżyseria: Zack Snyder
Kraj: USA

Recenzję Armii Umarłych zobaczysz także na Youtube:

Od ostatniego filmu o zombie Zacka Snydera minęło 17 lat. Co prawda jego “Ligi Sprawiedliwości” nie widziałem, bo nie lubię kina superbohaterskiego, ale jego remake “Świtu Żywych Trupów” z 2004 roku był całkiem dobry, doceniony przez fanów, miał klimat i kilka niezłych, pamiętnych scen. Czy Zack Snyder po powrocie do zombie movies powtórzył jego sukces?

Teren Las Vegas został opanowany przez armię zombie. Miasto ewakuowano i otoczono murem. Scott Ward – najemnik otrzymuje od wysoko postawionego pana Tanaki misję zebrania drużyny specjalistów i wyruszenia do strefy zagrożenia, aby wydobyć 200 milionów dolarów z sejfu znajdującego się pod jednym z kasyn. Na miejscu okazuje się, że żywe trupy nie są do końca takie jakby się wydawało.

Zacznijmy od fabuły, która jest pretekstowa niczym w RPGu z lat 80tych. Zbierz drużynę i wykonaj zadanie.

Dodajmy do tego wątek dramatyczny, gdyż przyjaciółka córki Scotta Warda, oczywiście matka dwójki dzieci weszła do strefy wykluczenia, żeby rabować automaty i nie wróciła. Ekipa prócz zabrania hajsu ze skarbca, rzecz jasna będzie musiała znaleźć także ją.

Hej, ale czy wspominałem, że czas tyka, bo po kilkudziesięciu godzinach na miejsce akcji ma zostać spuszczona atomówka? Więc nasza drużyna będzie musiała uwijać się jak w ukropie?

Przejdźmy do bohaterów naszego dramatu. Postacie to typowe przerysowane kalki tandetnych filmów akcji. Ale pewnie tak miało być.

Mamy zatem przerysowanego do bólu osiłka Scotta Warda, w tej roli Dave Bautista, ojca rodziny z traumatyczną przeszłością, który chce zapewnić sobie i rodzinie lepszy byt. Czyżby Bautista miał zostać nowym Dwaynem Johnsonem, czyli aktorem, który w każdym filmie gra tą samą wyzutą z emocji i umiejętności aktorskich postać?

Mamy silną kobietę, która bardzo chciałaby być Vasquez z “Aliensów”, ale do Jenette Goldstein jej wiele brakuje. Mamy też podstarzałą panią mechanik o aparycji przerysowanej lesbijki. To ona ma helikopterem ewakuować hałastrę, ale głównie to rzuca słabymi onelinerami dzierżąc cygaro w zębach.

Mamy szablonowego latynosa – gangsusa – youtubera, który potrafi zombie ustrzelić równie łatwo, co strzelić selfika, lalusia – kasiarza, który to natomiast w życiu nie zabił żadnego zgniłka, buntowniczkę, która ma zostać przewodnikiem po strefie wykluczenia, szefa ochrony pana Tanaki – speca od systemów zabezpieczeń, który niechybnie jest kretem w zespole, a aparycję ma jak młody David Hesselhoff.

Brakuje tylko maga i złodziejaszka.

Aktorsko wypada bardzo słabo. Wszyscy są przerysowani, tekturowi, a próba nadania głębi postaciom wypada równie mdło jak smażone tofu, o którym rozmawia przywódca grupy ze swoją córką.

Przy tak rozbudowanej ekipie zebranie jej trwa godzinę także przez tą godzinę nie liczcie na jakąkolwiek akcję, czy żywe trupy.

Zniszczone Las Vegas natomiast wygląda całkiem spoko. Rozpadające się budynki, zagruzowane ulice, upadające kasyna, trupy leżące stosami, wraki samochodów, a cała strefa kwarantanny otoczona jest wysokim murem zrobionym ze starych kontenerów.

Snyder ma też oko do komponowania kadrów, ładnej kolorystyki, scen akcji, czy łączenia obrazu z muzyką. Reżyser wyniósł te umiejętności z wczesnych lat, kiedy pracował na planach teledysków m.in ZZ Top, czy Roda Stewarta. Trzeba mu przyznać, że ma też oko do efekciarskich scen akcji pełnych najazdów, czy slow motion. Pokazał to m.in w “300”, czy “Watchmenach”. Jednak pytanie brzmi czy ta stylistyka pasuje do filmu o żywych trupach. Nie wydaje mi się.

Do tego z niewiadomych mi względów Snyder notorycznie używa rozmytego obrazu i nieostrości, co w niewielkich dawkach może budować napięcie, ale gdy się przegnie po prostu męczy wzrok.

Męczy wzrok tym bardziej, że film trwa 2 i pół godziny, co z powodzeniem można by skrócić o połowę, bo jest tu masa niepotrzebnych scen jak ta, w której kolega latino gangusa rezygnuje z wyprawy. Urwana, nie mający wpływu na fabułę, niepotrzebna.

Najgorzej wypadają niestety zombie, a nie muszę chyba dodawać, że w filmie o zombie to one stanowić powinny najmocniejszy punkt. Ja jestem fanem klasycznych żywych trupów, jak w serialu “The Walking Dead”. Przełknąć też mogę mówiących biegaczy z częściową inteligencją jak w “Return of the Living Dead“. Tutaj natomiast mamy króla i królową zombie, które stworzyły z innymi zombie jakiś rodzaj społeczeństwa, które nie-żyją w swej zamkniętej komunie, przyjmują datki od żywych i robią inne debilne rzeczy. Komedia jakaś.

No i ich wygląd. Bardziej przypominają Morloków z “The Time Machine”, czy powyginane zjawy z j-horrorów niż reanimowane martwe zwłoki. Charakteryzacja jest słaba, nie widać posuniętego rozkładu, brakujących części ciał, gnijącej, odpadającej skóry. Jedynie farba na ciele i niepasująca charakteryzacja na facjatach. Zero klimatu.

I nie zrozumcie mnie źle, ja wiem, że czasem dziwne zombie potrafią zadziałać. Przecież są metafizyczne zombie u Fulciego, czy zombie na nekrokoniach w “Grobowcach Ślepej Śmierci”. Ale to trzeba zrobić umiejętnie. Do tego trzeba mieć wyczucie. A Snyder wyczucia nie ma, on potrafi robić tylko popcornowe filmy o panach w pelerynach.

Walorów rozrywkowych też tu na próżno szukać. Akcji przez większość filmu jest niewiele. Dopiero w trzecim akcie wchodzi większa ilość scen walk z zombie, ale w zasadzie ani one ziębią, ani grzeją. Ot, można popatrzyć i nic więcej.

Zwroty akcji są równie przewidywalne jak cała fabuła i cienkie jak sik komara. Zapowiadano również, że ma być to komedia o zombie, ale nie usmiechnąłem się ani razu.

Nie ma tu praktycznie gagów, a jedyny humor to ten z przerysowanych cech postaci. Ale ile można cisnąć tą samę bekę z lalusiowatego kasiarza, który nie potrafi walczyć z zombie? Resztki humoru dobija także kilka patetycznych scen. Płacze Bautista, płacze matka, łzę roni nawet przywódca żywych trupów, a ja płaczę jaki groteskowy kicz próbuje mi sie wcisnąć.

Filmowi zabrakło też jaj. Dobre sceny gore są może ze 2 w filmie, ale i tak wypadają blado w obliczu takiego chociażby “Dnia Żywych Trupów” z 1985 roku, które były obleśne i mięsiste. Tu w większości do komputerowa krew i CGI flaki.

Postacie także nie są charyzmatyczne, zabawne, czy z jajami. Los każdego z nich był mi całkowicie obojętny. Onelinery biedne i rzucane na siłę. To już w ostatnio wypuszczonym “Mortal Kombat”, który był filmem, co najwyżej oglądalnym teksty Kano ratowały całą produkcję i jego bluzgów i przytyków słuchało się z przyjemnością. W “Army of the Dead” natomiast z cringem.

“Armia Umarłych” to film autorski Zacka Snydera, który nie tylko go reżyserował, aby był też współscenarzystą, producentem i operatorem kamery. Dla fanów Zacka omawiany film to zapewne małe arcydzieło i świetan rozrywka. Dla wszystkich innych żal i żenada.

“Army of the Dead” przypominał mi najbardziej “World War Z“, który też był napompowanym blockbusterem z przeszarżowanymi zombie, ale jednak na filmie z Pittem bawiłem się znacznie lepiej.

“Armia Umarłych” Snydera otrzymuje ode mnie ocenę 3/10, choć w zasadzie nie bardzo wiem za co. Może dlatego, że są gorsze filmy. Może dlatego, że to niewymagające patrzydło w sam raz na niedzielnego kaca, które gdy pójdziecie akurat po piwo to niewiele stracicie.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Snyder planuje jego sequel.

Tak, nie przesłyszeliście się.

On chce nam to zrobić raz jeszcze.

 

 

Zobacz również