Dziś omówimy sobie mało znany amerykański slasher “The Toolbox Murders” z 1978 roku i porównamy go z jego równie mało znanym remakiem. Filmy zapomniane, a niesłusznie, gdyż jeden trafił na listę najbardziej zakazanych horrorów w Wielkiej Brytanii, a drugi został wyreżyserowany przez twórcę “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”.
“The Toolbox Murders” to amerykański horror z 1978 roku, który wyreżyserował Dennis Donnelly mający na koncie jedynie telewizyjne seriale.
Pierwsze kilkanaście minut filmu to rasowy slasher. Co więcej, nakręcony na podstawie prawdziwej historii mordercy z Michigan, który zabijał ofiary używając narzędzi. “The Toolbox Murders” zostało zrealizowane po sukcesie “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe’a Hoopera z 1974 roku. Producent liczył, że film podwórzy sukces dzieła z Teksasu.
Film opowiada o psychopatycznym mordercy włamującym się do mieszkań atrakcyjnych kobiet, które z zaskoczenia pozbawia je życia wykorzystując do tego narzędzia przechowywane w metalowej skrzynce. W ruch idzie zarówno wiertarka, młotek, jak i pistolet na gwoździe.
Po tych wydarzeniach film zmienia zarówno tempo jak i atmosferę przemieniając się w thriller detektywistyczny, w którym z jednej strony śledzimy katusze porwanej Laurie, a z drugiej śledztwo mające na celu odkryć tożsamość psychopaty i uratować dziewczynę.
Po dynamicznym i brutalnym początku filmu następuje nieco zbyt stonowana środkowa część, w której niestety dzieje się niewiele. Tempo siada, gdy śledzimy przeciągnięte sceny, w których porywacz prowadzi długi monolog do Laurie. Motyw śledztwa również nie jest poprowadzony interesująco. Ten fragment wręcz domagał się jeszcze dwóch, trzech żwawszych momentów np. w postaci kolejnych morderstw. Na szczęście końcowe partie filmu znów przyspieszają, gdy reżyser odkrywa wszystkie karty.
Mimo, że tożsamość porywacza poznajemy już w połowie filmu to jednak jego motywacje nie są tak oczywiste jak mogłoby się wydawać. Zakończenie “Toolbox Murders” natomiast jest zaskakujące, mroczne i pesymistyczne.
Film trafił w 1982 roku na listę video nasties i nic w tym dziwnego. Mimo, że sceny morderstw z pierwszego aktu filmu nie są przesadnie przerysowane to ich brutalność i bezcelowość szokowała krytyków. Krew kilka razy poleje się obficie, a nie zapominajmy także o scenie palenia żywcem, czy gwałcie z końcówki.
Co prawda kamera sprytnie stara się odwracać swe mechaniczne oko od anatomicznych szczegółów, ale dla cenzury i tak były one nie do przełknięcia. Krytycy protestowali pisząc o jego mizoginizmie, ukazywaniu scen znęcanie się nad kobietami i eksploatacji ich ciała.
Warto dodać, że w roli wujka Kenta, który jest dozorcą bloku zobaczymy Camerona Mitchella – weterana kina, który ma na koncie ponad 240 ról.
Film w 2004 roku doczekał się remaku w reżyserii Tobe’a Hoopera.
Tobe Hooper to idealny reżyser do remaku klasycznego slashera. W końcu był jednym z pionierów tego gatunku tworząc dwie części “Teksańskiej Masakry”.
W odróżnieniu jednak od pierwowzoru Tobe przeniósł fabułę do starego hotelu. Hotelu, w którym niegdyś mieszkały gwiazdy kina. Jest to całkiem klimatyczne miejscem na osadzenie akcji. Odrapany, obskurny, wyludniony budynek z wieloma mrocznymi korytarzami i niewyremontowanymi piętrami skrywający okultystyczny sekret. Gdyż jego twórca, który był architektonicznym geniuszem umieścił wewnątrz budynku magiczne symbole. A to nie jedyna tajemnica budowli.
W hotelu tym jednym z nielicznych mieszkańców jest Angela, która się właśnie wprowadziła. To ona jako jedyna usłyszy niepokojące hałasy przez cienkie ściany i samotnie będzie musiała zbadać ich pochodzenie. Dziewczyna domyśla się, że ktoś czai się w budynku eliminując sąsiadów.
Zabójstw co prawda nie ma dużo, ale są różnorodne i krwawe. Tak jak w oryginale pójdą w ruch i młotek, i wiertarka, i pistolet do gwoździe. Tutaj są jednak lepiej zaaranżowane niż w wersji z 1978 roku. Krew raźniej zdobi okolice miejsca mordu, a w końcowej konfrontacji w norze mordercy otrzymamy także kilka smaczków, których wcześniej nie widzieliśmy: topienie twarzy wapnem, uśmiercanie sekatorem, czy diaksem.
Sam czarny charakter również jest znacznie ciekawszy od tego z oryginału. Jego wygląd zewnętrzny jest odrażający. Charakteryzacja okaleczonej twarzy stoi na wysokim poziomie, a historia i motywacja łączące się z samym budynkiem hotelu nadają mu złowieszczego mistycyzmu.
Film rozpoczyna się od kilku morderstw, by nieco wyhamować z tempem w środkowej partii – zupełnie jak w wersji z 1978, ale końcówka jest ciekawsza, dłuższa i bardziej rozbudowana niż w oryginale. Konfrontacja z zabójcą w jego kryjówce jest brutalna, długa i satysfakcjonująca.
Oba filmy mają swoje zalety jak i wady. Wersja z 1978 roku miała pomysł na slasher, w którym zabójca eliminuje ofiary za pomocą narzędzi, ale po kilkunastu minutach całkowicie zmienia konwencję stając się psychologicznym thrillerem z kilkoma dłużyznami. Remake podejmuje ten temat, ale rozwija go w pełnoprawny slasher naprawiając to, co nie do końca działało w oryginale, czyli zmianę konwencji, niespieszne tempo, oraz zakończenie.
Oryginał otrzymuje ode mnie 5/10 a jego remake ocenę wyżej.