Reżyseria: Julius Avery
Kraj produkcji: USA, UK, Hiszpania
Dziś opowiem Wam o horrorze o prawdziwym egzorcyście, i to głównym egzorcyście Watykanu. O filmie, którego zwiastun zapowiadał badziew i zgrywę niż horror z krwi i kości. Zapraszam do recenzji “Egzorcysty papieża”.
Recenzję Egzorcysty papieża obejrzysz także na Youtube:
Do starego opactwa w Hiszpanii wprowadza się Julia z synem Henrym i córką Amy. Wkrótce syn zaczyna zachowywać się niepokojąca. Papież dowiedziawszy się o sytuacji wysyła do nich ojca Gabriela, egzorcystę Watykanu. W opactwie wraz z miejscowym księdzem ojcem Esquibelem będą musieli przeprowadzić egzorcyzmy.
Film “Egzorcysta papieża” oparty jest na rzeczywistej postaci ojca Gabriela Amortha, który od 1985 roku był oficjalnym egzorcystą watykańskim i diecezji rzymskiej. Z jego inicjatywy w 1990 roku powstało Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów, którego prezesem był aż do chwili przejścia na emeryturę w 2000 roku.
Ponoć przeprowadził 160 tysięcy egzorcyzmów, które trwały od kilku minut do kilku lat. Jeśli chcecie wiedzieć o tym więcej to Replika właśnie wypuściła wywiad z tym czarownikiem, jeszcze nie czytałem, ale zaznaczam, że jest.
Amorth przeciwstawiał się diabłom m.in. korzystając z niecodziennej broni w postaci szyderstwa i naśmiewania się z demonów, gdyż – jak twierdził Luter – “najlepszym sposobem spłoszenia diabła, jeśli nie ustąpi przed słowami z Pisma Świętego, jest wydrwić go i wykpić, ponieważ nie może on znieść pogardy”. Zmarł 16 września 2016.
Gdy zaprezentowano trailer “Egzorcysty papieża” nie bardzo mogłem uwierzyć w to co widzę. W Amortha wcielił się Russel Crowe, który z przerysowanym akcentem rzucał żartami o wygranej Francji w mundialu. Zapowiadało to cringową komedię, czy wręcz parodię w stylu “Strasznego filmu”. A jak w końcu wyszło?
Film ten wyreżyserował Julius Avery, który 2018 roku nakręcił horror wojenny “Operacja Overlord”. Mimo, że dupy on nie urywał dawał pewną nadzieję, że “Egzorcysta papieża” będzie chociaż dobrze wyreżyserowany. Avery to sprawny rzemieślnik.
Na początku filmu poznajemy księdza Amortha, który przeprowadza egzorcyzm na pewnym chłopaku. Ten wije się, wygina, mówi w językach, których nie zna. Klasyka gatunku. Jak w opisie prawdziwego egzorcysty na którym bazuje ksiądz wyśmiewa demona, wątpi w jego siły, kusi go ostatecznie przechytrzając i pokonując. Zdolny z niego klecha.
W Amortha wcielił się jak wspominałem Russel Crowe. Nie jestem fanem tego aktora, w zwiastunie bardzo mi nie pasował do tej roli. I wiecie co? Udźwignął nie tylko ją, ale i cały film bezproblemowo. Zagrał egzorcystę-śmieszka przekonująco, bez zbędnej błazenady, czy sztuczności. Nawet w patetycznych scenach, gdy walczy z potężnymi demonami nie wieje zbędnym przesadyzmem.
Nie oszukujmy się jednak, że zarówno jego postać jak i towarzyszącego mu ojca Esquibel są płaskie niczym kartka na której zostali rozpisani. Amorth to typowy weteran. Ale prócz dwóch błahych faktów z jego życia, czyli zaniedbania podczas jednych z egzorcyzmów, oraz bitwie podczas II Wojny Światowej na której stracił kompanów nic o nim nie wiadomo.
Jeszcze gorzej jest z Esquibelem, który jest po prostu niedoświadczonym księdzem ze słabością do młodych cycków. Zdaje się, że te fakty nawet nie są po to, aby budować wiarygodne postacie, ale żeby diabeł mógł im je wypominać.
Amorth zostaje wysłany przez papieża do hiszpańskiej diecezji, w której jak uważa doszło do prawdziwego opętania. Co, więcej nie pierwszego na tej ziemi.
Co ciekawe papieża i to nie byle jakiego, bo naszego polskiego kremówkojada gra Franco Nero. Nero to kultowy włoski aktor, który do tej pory zagrał w ponad 240 filmach, ale chyba najbardziej znany jest z roli rewolwerowca Django. Ale nie tego Tarantinowskiego, a w reżyserii Sergio Corbucci, który jest absolutnie fantastycznym spaghetti westernem, który wersję Tarantino zjada na śniadanie.
Od mementu przybycia Amortha fabuła leci już klasycznie. Mały Henry leży w łóżku z wykrzywioną twarzą, wije się, mówi do matki sprośne rzeczy grubym głosem. Przybywa czarodziej Amorth i przy pomocy krzyża, wody święconej i różnej maści zaklęć walczy z demonem.
Wątek egzorcyzmów jest najsłabszy w tym filmie, a to przecież na nich opiera się cała fabuła. Nie pokazują one absolutnie nic nowego. Nic, czego byśmy nie widzieli już w “Egzorcyście” Friedkina. Nie trzyma to żadnego klimatu, nie czuć nawet nutki grozy, czy niepokoju. No, bo kto boi się podskakującego łóżka?
Już Bartosz Kowalski w swej niedawnej “Ostatniej wieczerze” wyśmiewał tego typu zabiegi. Ostateczne wypędzenie demona z Henryego idzie już w banały pokroju pajęczego chodu eksploatowanego w hollywoodzkim kinie grozy do porzygu i komputerowo rozdziawionej japy. Efekty komputerowe to z resztą jedna z bolączek tego filmu, bo gdy się pojawiają aż kłują w oczy.
Ale film zaskakująco nieźle się ogląda. A to za sprawą warstwy technicznej, bo prócz niezłego aktorstwa dają radę tu także zdjęcia, prowadzenie kamer, montaż, kilka ładnych kadrów. To wszystko jest na bardzo wysokim poziomie. Dodatkowo tempo jest żwawe i bardzo równe. Nie ma tu zbędnych przestojów akcji. Fabuła brnie konsekwentnie do przodu nie pozwalając się nudzić.
Muszę jeszcze wspomnieć o finałowej bitwie, która jest już całkowicie przeszarżowana i epicka, ale kurczę podobała mi się. Nie spodziewałem się jej w takim filmie. Mamy kilka bardzo ładnych kadrów, które idealnie by pasowały do blackmetalowego teledysku. Demon siedzący na tronie, jarzące się pentagramy, czy skąpana w krwi postać będąca personifikacją koszmarów jednego z bohaterów.
Ale to nie jest kopia “Egzorcysty” jeden do jednego, gdyż w pewnym momencie pojawia się wątek, żeby nie spojlerować nazwijmy go “wątkiem Goonies”, który wprowadza tajemnicę sprzed wieków. Nie jest on niewiadomo jak odkrywczy, czy ciekawy, ale fajnie, że jest bo pozwala odetchnąć nieco od zmagań szarlatanów z chorym dzieckiem.
I tak, mówię szarlatanów z pełną świadomością. Bo opętania nie istnieją, a ludzie, którzy są poddawani egzorcyzmom są po prostu chorzy i potrzebują specjalistycznego leczenia, a nie klechy z krzyżem w ręku. Zastanawia mnie, czemu ludzie bez problemu kupują fakt, że w XXI wieku istnieją czarodzieje wypędzający mitologiczne istoty z chorych ludzi, opłacani w dodatku z naszych podatków i nie mają z tym problemów. To może jeszcze stworzymy rzeczywistą jednostkę “Ghost Busters”, albo oddział wiedźminów?
Dodajmy do tego błędy historyczne. Ja wiem, że to film nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością, ale skoro opierają go o prawdziwego księdza to powinni się trzymać jakichś faktów. Chodzi mi o wątek inkwizycji, którego Croww nazywa najmroczniejszym w dziejach kościoła. Tyle, że to nieprawda. Owszem, kościół przez setki lat torturował i mordował niewinnych ludzi setkami tysięcy. Tyle, że nie hiszpańska inkwizycja, która rzadko wydawała wyroki śmierci i była sceptycznie nastawiona do czarownic i wspólników Szatana.
Film wyprodukowała jezuicka firma Loyola Productions ciężko więc nie odnieść wrażenia, że dzieło z Russelem to nic innego jak ideologiczna manifestacja. Ukazane są tu ścierające się frakcje kościoła rzymskokatolickiego. Przedstawione jest to np. w scenie, gdy Amorth zostaje wezwany przez zgromadzenie, które nota bene sam powołał. Biskupi z Watykanu przedstawieni są jako odrzucający Szatana (a co za tym idzie w domyśle Boga) materialiście dbający tylko o swoje interesy. Gabriele Amorth to natomiast ostatni sprawiedliwy. W dodatku abyśmy go polubili przedstawiony jako luzak, który lubi pociągnąć łyk gorzały po odprawionych egzorcyzmach.
W filmie pojawia się także, tylko zaznaczony, ale zawsze coś wątek pedofilii i ukrywania pedofili w strukturach kościelnych przez zwierzchników. To wciąż nierozliczony rozdział w historii kościoła, a co najgorsze proceder, który nadal trwa. Co więcej ludzie zamiast stanąć po stronie ofiar budują pomniki ich oprawcom.
Swoją drogą wiecie, co to są odwrócone egzorcyzmy? Gdy demon prosi księdza, aby wyszedł z dziecka.
Podsumowując jest średnio, ale lepiej niż się spodziewałem. Na plus rola Russela Crowa, zdjęcia i tempo filmu. Na minus cały wątek egzorcyzmów, który nie pokazuje nic nowego. Kolejny hollywoodzki horror wałkujący w ten sam sposób ten sam temat. Obejrzeć można, nawet się nieźle bawić. Ale to wciąż bardzo prosta rozrywka.