Reżyseria: George A. Romero
Kraj: USA
Świat opanowały hordy zombie. Społeczeństwo nie istnieje. Grupka dezerterów w asyście jakiegoś chłopaka, oraz rednecka przybywają na wyspę zajętą przez rednecka, który w zombie widzi tylko chorych ludzi, a armageddon jako test zesłany przez boga.
Aż się wierzyć nie chce, że to ten sam reżyser, który zrobił genialną “Noc Żywych Trupów” i świetny “Świt Żywych Trupów”, oraz kilka innych przyzwoitych horrorów. Tak słabego obrazu dawno nie widziałem. Romero wrzucił masę debilnych, czy słabych pomysłów, nie wspominając, że scenariusz sam w sobie był kiepski. Historia dwóch redneckowskich rodów walczących o wpływy na wiosce, zombie jeżdżące konno, zombie używane jako zwierzęta domowe, komandosi zachowujący się jak amatorzy…? Romero mnoży absurdy w nieskończoność. Samo wykonanie filmu przypomina kręcone taśmowo produkcji SyFy Channel, choć one przynajmniej przyzwyczaiły nas do jakiegoś poziomu poniżej, którego nie schodzą. U Romero charakteryzacja zombie jest beznadziejna i przypomina tą ze “Świtu Żywych Trupów” (która wysokich lotów nie była), wszelkie krwawe sceny (głównie wybuchające czaszki) to średnie CGI, a aktorstwo grzecznie mówiąc słabe. Czy wspominałem, że film się okropnie ciągnie i nudzi, a humor, którego jest sporo jest bardzo niskich lotów? Atmosfery również nie ma. Romero nie umiał pokazać wyludnionej zombieapokalisą Ziemi, latarnie uliczne nadal działają, a internet hula w najlepsze. Same ataki hord nieumarłych wypadają równie słabo, tak bezbronnych i nieporadnych żywych trupów jeszcze nie widziałem, tylko debil (a w filmie jest ich sporo) dałby się takim załatwić. Naprawdę, spodziewałem się słabej produkcji, ale nie, aż takiego dramatu. Panie Romero, idź pan lepiej na emeryturę, a robienie filmów o zombie zostaw ludziom, którzy mają coś nowego, czy ciekawego do opowiedzenia, a nie odrywanie kuponów od filmu, który się nakręciło 40 lat temu.