Site icon Horror blog

Najlepsze slashery

Najlepsze slashery

Slasher to najpopularniejszy podgatunek horroru. Nic więc dziwnego, że pośród setek szrotów znalazło się wiele perełek. Wszyscy znamy klasyki jak “Halloween”, “Piątek 13go”, czy “Scream”, więc w tym zestawieniu wybrałem filmy mniej znane, czy mniej oczywiste. Oto najlepsze slashery (z tych mniej znanych).

Ranking najlepszych slasherów zobaczysz także na Youtube:

Laid to Rest

Młoda dziewczyna budzi się w zakładzie pogrzebowym wewnątrz trumny. Nie pamięta kim jest, ani jak się tam znalazła. Zaczyna ją ścigać morderca w metalowej masce. Dziewczyna poznaje się z przypadkowym, kulawym mężczyzną i miejscowym informatykiem. Razem będą musieli stawić czoła chromowej czaszce.

Laid to Rest” to niezależny slasher z 2009 roku. To typowe kino tego gatunku bez silenia się na coś oryginalnego. Główny bad guy w chromowej masce (i z kamerą na ramieniu niczym Predator z działkiem laserowym) wygląda złowieszczo i tajemniczo.

Może i zachowanie bohaterów, którzy proszą się o kosę na każdym kroku jest nieco denerwujące, ale rekompensuje to spora dawka soczystego, dobrze wykonanego gore (w końcu killer nie raz robi użytek ze swego wielkiego, ząbkowanego noża).

Druga część jest bezpośrednią kontynuacją i również jest warta obejrzenia.

The Burning

Grupa dzieciaków na letnim obozie przypadkowo doprowadza do wypadku, w którym bardzo poparzony zostaje dozorca Cropsy. Po 5 latach Cropsy wraca do obozu wyposażony w wielgachny sekator by szukać zemsty na młodocianej gawiedzi.

“The Burning” to obozowy slasher na najwyższym poziomie. Nie ma tu co prawda nic innowacyjnego dla gatunku tylko powielane klisze, ale są to klisze zrealizowane w sposób wzorowy.

Morderca zaczyna działać dopiero w drugiej połowie filmu, ale dzięki temu mamy czas poznać bohaterów i pooglądać typowe obozowe życie: konflikty między pensjonariuszami, buzujące hormony, letnie romanse… które zostają brutalnie ukrócone przez ostrza sekatora.

Jucha leje się gęsto i w drugiej połowie filmu często. Za efekty specjalne odpowiedzialny był sam Tom Savini, którego prace mogliście podziwiać w dziesiątkach horrorów, m.in. w “Piątek trzynastego”, czy “Maniacu”), więc nie ma lipy.

Muzyka wpada w ucho, aktorstwo daje radę, a reżyseria sprawnie to wszystko łączy.

Polecam wszelkim fanom slasherów z lat 80tych.

Pieces


W kampusie uniwersyteckim zamaskowany osobnik wyżyna studentów przy pomocy piły mechanicznej i kolekcjonuje odcięte części ciała. Prowadzone jest w tej sprawie śledztwo policyjne.

Fabuła prosta jak konstrukcja cepa, co nie przeszkadza w niezłej zabawie. Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą wyrzynkę piłą łańcuchową to olejcie Teksańską Masakrę i od razu chwytajcie za Pieces. Dekapitacje, odcinanie kończyn, przecinanie na pół, a wszystko to w wiadrach posoki.

Masa debilnych wręcz i niepotrzebnych scen sprawia, że “Szczątki” nadają się idealnie pod wieczór z dobrym towarzyskie (niech wspomnę tylko o scenie z nauczycielem-karateką, która nic nie wnosi do fabuły, a została dołączona do fabuły tylko dla tego, że reżyser notorycznie kręcił klony filmów z Brucem Lee w Rzymie).

Opus magnum to scena, w której dziewczyna ucieka przed mordercą z piłą mechaniczną, przy windzie widzi podejrzanego typa ubranego w czarny płaszcz, czarny kapelusz i chowającego za plecami piłę mechaniczną, a mimo to nie kojarzy faktu, iż może to być morderca.

Dla takich scen poprzetykanych pierwszoligową wyrzynką warto go obejrzeć!

Terrifier


Dwie dziewczyny wracają w noc Halloween przez miasto. W pewnym momencie dostrzegają w zaułku dziwnego mężczyznę przebranego za clowna, który zaczyna podążać ich tropem. Okazuje się, że mężczyzna ma mordercze zamiary, a zbrodni dokonuje przy całym arsenale śmiercionośnych narzędzi.

“Terrifier” to niskobudżetowy B-klasowy slasher, który co prawda fabułę ma szczątkową, bo oto morderca przebrany za clowna bez żadnego powodu morduje przypadkowe osoby, ale ma dwie duże zalety, które czynią go smakowitym kąskiem dla każdego fana B-klasowych wyżynek.

Pierwsza to sama postać clowna, który jest dość przerażający. Jego kostium, makijaż i powierzchownie spokojne zachowanie, które miejscami zmienia się w dziką chęć brutalnych mordów jeży włos na głowie.

Drugi plus to znakomite, realistyczne i pomysłowe sceny gore. Od obcinania palców, przez skórowanie po znany ze średniowiecza sposób egzekucji polegający na podwieszeniu delikwenta do góry nogami, a następnie przepiłowywaniu go od krocza w dół.

Prosty, dobry slasher dla fanów krwawej sieki.

My Bloody Valentine


Wśród górniczej społeczności krąży opowieść o mordercy z kilofem w ręku zabijającym ludzi w dniu świętego Walentego za krzywdy, których niegdyś doznał. A walentynki tuż tuż.

My Bloody Valentine” to kultowy slasher z początku lat 80tych. Mamy tu i bardzo fajnego killera w czarnym stroju i masce przeciwgazowej kroczącego z kilofem (ale zabijającego na różne sposoby, także będzie różnorodnie).

Mamy duszną, hermetyczną atmosferę górniczego miasteczka i jego małej społeczności, żwawe tempo ze sporą ilością zabójstw równomiernie porozkładanych w czasie trwania no i wreszcie, w wersji uncut wydanej dopiero w 2009 roku dobre, krwawe (jednak nie przesadzone) sceny morderstw.

Realizacyjnie stoi na dobrym poziomie, a postacie nie są papierowym mięsem armatnim znanym z wielu ówczesnych slasherów. Idealny na walentynki.

Hatchet


Grupa turystów wybiera się na bagna Luizjany, aby nocą zwiedzać mokradła z pokładu łodzi. Miejscowa legenda głosi, że tragicznie zmarły zdeformowany mieszkaniec bagien Victor Crowley powraca zza światów, by szukać zemsty. Wkrótce bohaterowie będą musieli stawić czoła Victorowi i jego wielkiemu toporowi.

“Hatchet” to hołd dla slasherów z lat 80tych. Mamy w nim wszystkie klisze jakie zawierały najlepsze slashery jak odosobnione miejsce akcji (tutaj: ponure bagna Nowego Orleanu skryte w gęstwinie i okryte całunem mgły), typowe archetypy postaci, charakterystycznego zabójcę, który wszedł na stałe do panteonu ikon horroru, a w końcu masę świetnych scen gore zrealizowanych na najwyższym poziomie.

Ilość prutych flaków i wylanych wiader juchy przyprawia o zawrót głowy, ale wszystko to jest podane w lekkim, nieco campowym sosie. Dodajmy, że wystąpili tu Robert Englund, Kane Hodden i Tony Todd i mamy przepis na slasher idealny.

Nieźle wypadają również jego 2 kolejne sequele, który są zrealizowane na tym samym poziomie. Trzymać się z daleka natomiast zalecam od części czwartej.

Don’t Go in the Woods


Grupa turystów spaceruje się po zalesionych wzgórzach stanu Utah. Sielanka zamienia się w piekło, gdy wielki włochaty mieszkaniec gór zbiera krwawe żniwo wśród urlopowiczów.

Don’t go in the Woods” to tani obskurny slasher, w którym scenariusza za bardzo nie ma, a warstwie realizacyjnej można wiele zarzucić jak całkowicie amatorskie aktorstwo, czy słabosłyszalne dialogi.

Gdy jednak wybaczymy mu te niedociągnięcia może dać sporo frajdy. Zacznijmy od tego, że film jest dość krwawy. Jucha leje się często, bodycount jest duży i trup pada dosłownie co 5 minut przez, co nie ma czasu na nudę. W dodatku mordy są zróżnicowane, mamy i odcinane kończyny i twarz wpadającą w sidła i szlachtowanie przy pomocy dzidy, a wszystko to przy rozlewaniu wiader czerwonej farby.

Kolejny atut to killer, którym jest leśny dziad – potężny dzikus ubrany w futra dzierżący swoją wielką włochatą dzidę…

serio ma taki kij z ostrzem pokryty futrem. Tylko wciąż się zastanawiam, czemu on nosi koraliki na twarzy…

Film raczej dla koneserów obskurny, ale to jedna z najlepszych produkcji jeśli chodzi o niskobudżetowe slashery.

Slaughter High


Grupa licealistów prześladuje swojego nerdowskiego kolegę Marty’ego. Poprzez nieudany żart ten zostaje ciężko poparzony i opuszcza szkołę. Wiele lat później paczka dawnych przyjaciół zostaje zaproszona na spotkanie klasowe w opuszczonym budynku szkoły. Marty planuje krwawą zemstę.

“Slaughter High” to bardzo niedoceniony slasher z 1985 roku. Przede wszystkim cechuje się dość mrocznym klimatem, który buduje posępna muzyka oraz miejsce osadzenia akcji jakim jest budynek opuszczonej szkoły pełen mrocznych korytarzy i sprzętu pozostawionego na pastwę czasu.

Robotę robi też wygląd antagonisty, który na twarz założył dość upiorną maskę błazna. Wybornie wypadają także sceny morderstw, które są również zróżnicowane. Jednemu z bohaterów flaki wyjdą na wierzch , inny zostanie spalony za pomocą prądu, a kolejny będzie miał bliskie spotkanie z kosiarką.

“Slaughter High” to mroczny, nieźle nakręcony film, który pokazuje, że spotkania klasowe mogą być niezbyt przyjemne, jeśli w szkole byliśmy dupkiem dla lokalnego dziwaka.

Sleepaway Camp


Nastoletnia Angela po stracie brata w wypadku przyjezdża na letni obóz nad jeziorem. Dziewczynka jest cicha i zamknięta w sobie. Część pensjonariuszy i przebywających tam dzieci prześladuje dziewczynkę. Wszyscy oni wkróce giną w tajemniczych okolicznościach.

“Sleepaway Camp” to dość lekki obozowy slasher, o którym już mówiłem w jednej z retrorecenzji.

Fabuła prezentuje typowe życie na letnim obozie, gdzie grasuje morderca wyżynający ludzi, którzy nie są zbyt mili dla młodej Angeli.

To, co go wyróżnia to zabijanie przy pomocy narzędzi, które można znaleźć w kurorcie jak gar gotującej się wody, czy ul pełen wściekłych pszczół. Ciekawie również wypada fakt, że do samego końca tożsamość mordercy nie jest znana.

Największą zaletą filmu jest jednak mroczne, całkowicie porąbane zakończenie, które stało się już ikoną kina grozy. Koniecznie zobaczcie.

Blood Rage


Młodociany Todd zostaje zamknięty w zakładzie dla obłąkanych po tym, gdy zamordował z zimną krwią faceta w kinie samochodowym. Jego brat bliźniak Terry wiedzie spokojne i wygodne życie, mieszkając z matką, obracając dziewczynę i bawiąc się z kolegami. Po 10 latach Todd ucieka i wraca do rodzinnego domu, gdzie dochodzi do regularnej masakry.

Blood Rage” to wyborny slasher, gdzie trup ściele się wyjątkowo gęsto. Zabójca nie ma zamaskowanej twarzy, a blond czuprynę, ale zarzyna swe ofiary z zimną krwią niczym kolejne wcielenie Jasona.

W ruch idzie zarówno siekiera, maczeta jak i widelec do grilla. Mamy tu mnóstwo kozackich scen gore jak obcinanie głowy, przepoławianie, pozbawianie członków i szlachtowanie maczetę.

Wszystkiemu przygrywa wpadająca w ucho synthpopowa muzyka, aktorstwo jest niezłe, a finał satysfakcjonujący.

Może i wymuskany blondas nie jest zbyt straszny, ale jego psycholski uśmiech przyprawia o ciarki. Polecam.

Exit mobile version