Site icon Horror blog

Martwi przed świtem (2025) – polski horror

Reżyseria: Dawid Torrone
Kraj produkcji: Polska

Dziś opowiem Wam o najbardziej krwawym polskim horrorze w historii. W dodatku reklamowanym jako film, który stworzył nowy gatunek w kinie grozy. Coś dla miłośników slasherów, ale także horrorów okultystycznych. Film w którym zagrał największym Jan Paweł w historii. Zapraszam do recenzji Martwi przed świtem.

Recenzję Martwych przed świtem obejrzysz także na Youtube:

 

Tajemniczy dramaturg zaprasza grupę młodych aktorów do wielkiego, starego teatru, aby pracowali nad jego nową sztuką. Wkrótce morderca w masce krwawo zaczyna zabijać jednego po drugim. Kto i dlaczego morduje aktorów? Czy ma to jakiś związek z opowieściami o okultystycznej przeszłości teatru?

Martwi przed świtem to nowy polski horror w reżyserii Dawida Torrone, a właściwie Dawida Krępskiego, absolwenta Akademii Filmu i Telewizji.

Zacznij od tego, że film reklamowany jest jako nowy gatunek w kinie grozy: giallo polo. Co to w ogóle znaczy? Przypomnę niektórym z Was, że giallo to włoski gatunek powstały w latach 60. łączący horror, thriller i kryminał. Filmy z tego nurtu opowiadają o tajemniczym seryjnym mordercy zabijającym niewinne ofiary, oraz o śledztwie, które ma na celu odkrycie jego tożsamości.

Jeśli niektórzy z Was powiedzą: przecież to brzmi jak slasher to będziecie mieć rację, gdyż giallo jest prekursorem slashera. Są jednak znaczące różnice zarówno w prowadzeniu fabuły, która skupia się na śledztwie, oraz zabiegach stylistycznych jak odrealniona atmosfera, fetyszyzacja kobiecego ciała, czy choćby rekwizyty typu czarne, skórzane rękawiczki noszone przez mordercę.

No i dochodzimy do tego nowego gatunku, czyli giallo polo. To nic innego jak polski film kręcony na modłę filmów giallo. Czy jednak udało się to twórcom?

Pozwólcie, że w niniejszej recenzji będę zaznaczał skąd twórcy czerpali inspiracje dla konkretnych scen, czy motywów, bo Martwi przed świtem są wręcz wyładowane odniesieniami do kultowych filmów. Dla mnie jako fana giallo to duży plus. Z dziką radością wyłapywałem smaczki jakie zaserwował nam Torrone.

Fabuła w Martwych przed świtem jest najprostszą z możliwych. Odizolowane miejsce akcji i ograniczona liczba postaci. Scenariusz stanowi największy problem filmu, gdyż niespecjalnie angażuje. Przyznać muszę że za wiele ciekawego nie dzieje się na ekranie poza atakami mordercy. Bohaterowie odgrywają sceny ze sztuki, krzątają się po budynku, rozmawiają na tematy dotyczące popkultury, showbiznesu, czy wolności jednostki. No ale to nie ziębi ni grzeje. Interakcje między nimi to takie wypełniacze dziur, żeby film dociągnąć do pełnego metrażu. Na szczęście gdy pojawia się killer zaczyna dziać się dużo.

Bo jak na rasowy horror przystało zabójca wkrótce się pojawia i zbiera krwawe żniwo. Wygląd mordercy to mocny punkt. Ubrany jest w czarny, skórzany płaszcz, a na głowie nosi dziwaczną maskę złożoną z dziesiątek gałek ocznych (czyżby chołd dla giallo Delirium Lamberto Bavy)? Maska ta sprawia dość upiorne wrażenie. Morderca nosi także obowiązkowe czarne, skórzane rękawiczki, a jako narzędzie mordu przede wszystkim używa wielkiego tasaka.

Jeszcze większą robotę robią same zabójstwa.

Już pierwsze morderstwo z prologu rozpoczęte przy pomocy sznura szubienicznego (czyżby nawiązanie do Krwawego obozu Mario Bavy), a dokończone tasakiem pokazuje, że twórcy przeleją sporo juchy. Im dalej w las tym jest jeszcze bardziej krwawo, np. jeden z delikwentów straci ramię w istnej eksplozji krwi (a to już bezpośrednie nawiązanie do Ciemności Dario Argento).

W trzecim akcie morderstwa stają się bardziej różnorodne, killer sięgnie już nie tylko po tasak, ale nie będę spojlerować. Jest tu też scena z tak uwielbianym przez Lucio Fulciego maltretowanie gałki ocznej. Zabójstwa są bardzo krwawe, ale też bardzo teatralne. Bawiłem się na nich jak zły!

Już od pierwszych chwil reżyser buduje mroczny klimat, dzięki miejscu akcji jakim jest wiekowy gmach wielkiego teatru (czyżby nawiązanie do Stage Fright Soaviego?), o którym mówi się że wydarzyły się w nim straszne rzeczy, a wszystko jest powiązane z okultystycznymi rytuałami.

Okultyzmu, w tym nawiązań do mitologii Lovecrafta jest tu jednak więcej. Co i rusz przewijają się zakazane księgi jak Manuskrypty Pnakotyczne, De Vermis Misteriis, czy Cultes Des Gouls. Znajdziemy tu także tajemnicze diagramy i sigile, zobaczymy mroczne rytuały, a w końcówce nawet… albo nie będę Wam psuł niespodzianki.

Realizacyjnie film jest bez większych zarzutów, a pochwalić należy chociażby pracę kamer, która bardzo daje tu radę. Spokojna, bez teledyskowego szaleństwa, choć w momentach grozy robi się bardziej dynamiczna. Kadry są dobrane według najlepszych prawideł szkoły filmowej, czyli symetria, trójpodział kadru itd.. Wiecie o co chodzi. W dodatku pojedyncze ujęcia są kręcone w ciekawy, kreatywny sposób. Są to co prawda drobne smaczki, ale wizualnie film zyskuje. Ogląda się go po prostu dobrze. W niektórych scenach użyto też jaskrawego, czerwonego filtru rodem z filmów Argento i Bavy, ale nie do końca udało się dorównać tym efektem takim filmom mistrzów jak Suspiria, Inferno, czy Sześć kobiet dla zabójcy.

Problem mam natomiast ze ścieżką dźwiękową. Myśląc o giallo od razu przychodzi na myśl psychodeliczna, progrockowa, syntezatorowa muzyka zespołu Goblin obecna w dziesiątkach giallo. Tutaj zastąpiono ją miałkim, nowoczesnym hiphopem, czy inną muzyka wokalną rodem z jakiegoś Pocahontas. Na szczęście przez większość metrażu przygrywa ponury ambient. Niesmak jednak pozostał.

Wadą polskich filmów, także Martwych przed świtem są dialogi. Nie dość, że błahe, nazbyt teatralne, to jeszcze w wielu miejscach słabo słyszalne, wypowiadane zbyt pośpiesznie i niewyraźnie. Nie ma to jednak większego wpływu na całość, gdyż jak wspominałem fabuła to tylko dodatek do krwawych morderstw.

O aktorach zbyt wiele nie powiem, gdyż są to dla mnie osoby dość anonimowe z niewielkim dorobkiem artystycznym, ale zdecydowanie nie amatorzy. Aktorstwo było dla mnie w porządku. Może nieco nazbyt teatralne, ale to w końcu film o teatralnych aktorach, więc nawet pasowało. Jedną z ról, co prawda niewielką gra tu Bartłomiej Topa, aktor z ponad setką produkcji na koncie, choć ostatnio najbardziej znany z netflixowego serialu 1670.

Podsumowując: Czy Martwi przed świtem faktycznie stworzył nowy gatunek? I czy to dobry film? Pytanie na ile to jest faktycznie giallo, a na ile jednak typowy slasher. Bo z giallo została tu tylko ikonografia i hołd dla tego gatunku. A skoro to nie jest giallo, to nie ma żadnego giallo polo, a pozostaje po prostu polski slasher, a takowe już parokrotnie gościły na ekranach kin. Pal licho jednak ten zabieg dystrybutorów. Bo na Martwych przed świtem bawiłem się świetnie. Za każdym razem, gdy pojawiał się zabójca otrzymywałem smakowite, ultrakwawe sceny rodem z najlepszych zagranicznych przedstawicieli slashera. Ten film gdyby został wydany 40 lat temu stałby się żelaznym klasykiem z wypożyczalni kaset jak Martwe zło, Dr. Chichot, czy Teksańska masakra.

Martwi przed świtem to przedziwne połączenie krwawego slashera korzystającego z ikonografii giallo i horroru okultystycznego. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Film do kin wprowadza nowy dystrybutor VHS Hell 31 października 2025 roku. Polecam się na niego wybrać bo to dobra, niezobowiązująca rozrywka dla fanów, acz nie tylko. Szczególnie robiąca robotę w kinie.

Exit mobile version