grgrDziś opowiem Wam o dziwnym i przewrotnym horrorze. O filmie, którego zwiastun zapowiadał straszny badziew, a ostatecznie okazało się, że produkcja daje radę. Zapraszam do recenzji “Bodies Bodies Bodies”.
Recenzję “Bodies Bodies Bodies” obejrzysz także na Youtube
Sophie wraz ze swoją nową dziewczyną Bee przybywa na imprezę zorganizowaną przez jej starych znajomych w wielkim domu na odludziu. Podczas imprezy przyjaciele odkrywają zwłoki jednego z uczestników z poderżniętym gardłem. Szybko padają wzajemne podejrzenia i oskarżenia. Padają także kolejne trupy.
Kiedy w sieci ukazał się zwiastun “Bodies Bodies Bodies” pomyślałem: ten film zapowiada się tragicznie. Jakiś dyskotekowy, nowoczesne chłam dla niewymagającej nastoletniej publiki.
Serio, zachodziłem w głowę, czemu film ten dystrybuuje studio A24. Przypominam, że studio to nie wypuszcza bieda filmów dla popcornowej publiki, a bardziej kino zaangażowane społecznie, czy z art-housowym zacięciem pomimo, że jednak kino gatunkowe.
Przecież to studio dało nam takie perełki jak “Hereditary”, “The Lighthouse”, czy “The Blackcoat’s Daughter”. Filmy zdecydowanie nie rozrywkowe przeznaczone dla bardziej wymagającego widza.
Co więcej w Polsce dystrybuuje go M2Films, który również nie zajmuje się filmami banalnymi.
Film opowiada o grupie znajomych imprezujących w wielkim domu na odludziu. Impreza odbywa się akurat podczas huraganu, więc za bardzo na zewnątrz wyjść się nie da. Wieje silny wiatr, jest ulewa, burza. W skrócie: bohaterowie zostają odcięci od świata. Klasyczne zagranie jak w setkach slasherów od dziesiątek lat.
Impreza jak to impreza, zakrapiana alkoholem, dochodzą do tego dragi. Piguły, grzyby, czy innej psychodeliki.
Imprezowicze w pewnym momencie decydują się na grę “Bodies Bodies Bodies”. Polega ona na odgadnięciu zagadki detektywistycznej. Jedna osoba udaje trupa, a reszta dzięki wskazówką musi odgadnąć kto jest zabójcą. Gra się rozpoczyna. Ale prócz mordercy z gry po posiadłości grasuje również prawdziwy zabójca.
Podczas seansu zaskoczyło mnie, że jednak nie otrzymujemy prostego horroru o zgrai imprezujących dwudziestolatków eliminowanych przez tajemniczego zabójcę. Choć po opisie fabuły tak mogło by się wydawać. Zwiastun obiecywał nam imprezowego slashera.
Nawet ciężko mi się odnieść jaki to do końca jest gatunek. Nie jest to slasher. Przynajmniej nie stricte. Fabularnie najbliżej mu do powieści Aghaty Christy typu “Morderstwo w Orient Expresie”. Do filmów pokroju “The Old Dark House”. Do gry “Guess Who”. Wiecie, w wielkim domostwie pełnym ludzi gaśnie światło, a gdy się zapala w salonie leży trup. I zaczyna się śledztwo. Kto zabił?
Czy mordercą jest jakiś przybysz z zewnątrz jak w klasycznym slasherze? Czy gdzieś pośród okalających dom kniei czai się Jason Voorhees? A może to któryś z bohaterów chowa jakiś uraz z dzieciństwa i postanawia się zemścić. Szybko rozpoczynają się kłótnie i podziały, przyjaźnie i sojusze. Stare rany i świeże romanse wychodzą na światło dziennie. A podczas kłótni i wzajemnego oskarżania padają kolejne trupy. Niby podczas szamotaniny ktoś przypadkowo odnosi śmiertelną ranę, ale może ktoś jednak celowo pociągnął za spust. I na tym polega cała intryga filmu. W gruncie rzeczy prościutka fabuła, ale dzięki aktorstwu i dobrze rozpisanym postaciom ogląda się to z przyjemnością.
Fabuła skupia się przede wszystkim na Sophie. Dziewczynie z przeszłością, która na imprezę nieco się wprosiła. W tej roli Amandla Stenberg znana z “Mrocznych umysłów”. Sopie przyjechała z nową dziewczyną Bee, którą zagrała Maria Bakalova znana z drugiej części “Borata”.
Bee jest osobą najbardziej z zewnątrz. Dziewczyną cichą i wycofaną. Nie zna nikogo prócz Sophie i to na nią szybko padają oskarżenia o morderstwo. Ale jest tu także Jordan – która jest tu tą twardą i nieufającą nikomu, nieco zwariowana Alice, która przyjechała ze swoim chłopakiem Gregiem o aparycji Shaggyego ze “Scooby Doo” i kilka innych osób.
Jeżeli chodzi o aktorstwo to wszyscy aktorzy zagrali wzorowo. Każdy zagrał absolutnie wspaniale choć szoł ukradły oczywiście dziewczyny.
Każda zagrała swą bohaterkę w sposób wiarygodny. Co prawda moglibyśmy określić większość charakterów za pomocą pojedynczych cech jak ta agresywniejsza, szara myszka, ezoteryczna wariatka itd. to nie są to wyraźnie zarysowane archetypy wycięte z kartonu.
Każdy tutaj wydaje się wielowarstwowy, z własą osobowością, historią, motywacjami. Postaci z krwi i kości, a nie jednowymiarowe kukły. Myślę, że każdy znajdzie tu swą ulubioną postać, bo żadna z bohaterek nie jest jednoznacznie irytująca, antypatyczna przerysowany w sposób, czy z drugiej strony krystalicznie czysta. Wszystkie bohaterki to zwykłe dziewczyny, które każdy z Was mija na domówce.
W klasycznych, prostych slasherach losy słabo rozpisanych bohaterów niewiele nas obchodzą. W zasadzie to kibicujemy mordercy eliminującego kolejne pionki. “Bodies Bodies Bodies” uniknął tej przypadłości. Każda postać coś wnosi do fabuły, a nie jest po to żeby po prostu umrzeć.
I chyba najważniejsze w całej produkcji – interakcje między bohaterami. Ten film bądź co bądź ma banalną fabułę i bardzo łatwo można było go spieprzyć. Ale aktorzy i reżyser udźwignęli zadanie i stworzyli interakcje bardzo ludzkie, bardzo prawdziwe. Owszem, czasem reakcje bohaterów są zbyt wyolbrzymione i ich emocje łamią miejscami immersję prawdziwego życia. Ale pamiętajmy, że to film i takowy czasem musi złamać barierę realizmu, aby podtrzymać napięcie, czy w sposób bardziej aktrakcyjny dla widza pociągnąć akcję do przodu.
Warstwa audiowizualna stoi tu na baaardzo wysokim poziomie. Obczajcie, to film który pozornie nie pozwala rozwinąć skrzydeł operatorowi kamery, czy scenografowi. To film o kilku osobach, które siedzą w domu. A jednak twórcom udało się wyciągnąć walory artystyczne. Kamery robią tu wiele sztuczek, dzięki którym świetnie się to ogląda.
Długie, a zarazem dynamiczne ujęcia. Miejscami teledyskowy montaż, który jednak nie męczy. Świetne kompozycje kadru. Widać, że twórcy wzorowali się na filmach Argento, Bavy, czy Sergio Martino. Jest tu wiele małych, niewiele znaczących scen, które wprawne oko od razu rozpozna że było inspirowane taką “Suspirią”, czy “Głęboką Czerwienią”. Jest tu np. scena, w której jedna z bohaterek biegnie przez czerwony korytarz pełen drzwi, a ciemności rozświetla błyskwica. Dla mnie natychmiastowe skojarzenie właśnie z “Suspirią”. Serio, tak silnych, a zarazem subtelnych nawiązań wizualnych do włoskiej szkoły kina grozy lat 70tych nie widziałem od dawna. Barwy są tu przyjemnie ciepłe i nasycone. Jednocześnie klisza sprawia wrażenie nieco ziarnistej jak na starej taśmie. Kilka razy wręcz poczułem inspiracje pracy kamer jak w pierwszym “Halloween”. Pan reżyser odrobił pracę domową.
Muzyka również robi potężną robotę. To jeden z najlepszych soundtracków jakie słyszałem w tym roku. Muzyka generalnie jest elektroniczna. Jaki to rodzaj elektroniki nie wiem. Jest i syntezatorowo, ale i transowo. Są tu zarówno zadziorne ostre beaty i synthowe plumkania przypominające nieco główny motyw muzyczny “Suspirii”. Muzyka, gdy się pojawia po prostu robi klimat. I nie ma jej tu zatrzęsienia, choć po zwiastunie spodziewałem się, że będzie nadużywana. Jest wtedy kiedy ma być. Idealnie podkreśla konkretne sceny, czy to samotnej ucieczki przed mordercą ciemnymi korytarzami, czy podczas walki o dominację koleżanek.
Od razu też zaznaczę, żeby niektóre jednostki nie marnowały swojego czasu. Jeśli irytuje cię tematyka homoseksualna, czy różnorodność etniczna aktorów to sobie film odpuść bo twoje małe prawicowe serduczko może nieraz zapłakać. Wszystkich innych uspokajam, że nie ma tu żadnej politycznej poprawności, a zwykłe problemy zwykłych ludzi, mimo że podane nieco w wykrzywionym zwierciadle.
Mamy tu więc silnie zarysowany wątek homoseksualny, wszak główne bohaterki stanową parę. Mamy tu delikatnie zarysowane wątki rasowe, czy problemy dotyczące używek. Jednym słowem – problemy, które są na czasie, ale nie podane w nachalny, netflixowy sposób.
Film mimo wizualnych nawiązań do klasyki kina grozy lat 70tych jest też bardzo nowoczesny. Pełen telefonów komórkowych, tiktoków i nastoletnich problemów nowoczesnego świata. Nie dla każdego taka tematyka, myślę, że ktoś o 20 lat starszy ode mnie mógłby filmu nie kupić, albo nawet nie zrozumieć jego problemów.
Akcja nie gna tu na łeb na szyję. Morderstw nie ma tu zatrzęsienia, film nie jest krwawy. Cała fabuła opiera się na interakcjach między bohaterami. Reżyser oszczędził nam banalnych scen zabójstw, abyśmy tak jak bohaterowie nie znali tożsamości mordercy, aż do przewrotnego finału. Bo finał zaskakuje i bawi.
Jeśli chodzi o klimat grozy to raczej nie spodziewajcie się horroru z krwi i kości. Owszem, film miejscami trzyma w napięciu. Wiecie, gdy gaśnie światło morderca może kryć się za każdym rogiem. Jest tu też sporo scen jawnie humorystycznych. Nie nazwałbym filmu komedią. Może bliżej mu do pastiszu, czy satyry. Tak, czy siak sceny te dodatkowo rozładowują napięcie.
Mam problem z oceną “Bodies Bodies Bodies”, gdyż jestem chyba na krawędzi targetu. Gdybym był z dychę starszy mógłbym się od tego filmu po prostu odbić. Ale ostatecznie mnie kupił. Może nie tyle fabułą, która nie oszukujmy się jest prosta i w zasadzie jednowątkowa. Kupił mnie swoją lekkością, samoświadomością. Kupił mnie aktorstwem i realizacją.
Ten film bardzo łatwo było spieprzyć. Wystarczy, że reżyseria by niedomagała. Albo aktorzy nie udźwignęli swoich ról i wypadli nierealistycznie. Wtedy immersja pękłaby jak bańka mydlana. Ale wszystkie te aspekty były na swoim miejscu. Mnie film kupił i bawiłem się nieźle. Grozy może i w tym kinie za dużo nie ma, ale czerpie z dobrych wzorców.