Reżyseria: Kulp Kaljareuk
Kraj produkcji: Tajlandia
Na świecie brakuje wody i pożywienia, policja trzyma społeczeństwo silną ręką. W pewnym szpitalu wybucha epidemia zombie. Tajski bokser musi do niego dotrzeć i uratować swoją dziewczynę, która tam pracuje. Na jego drodze staną hordy żywych trupów… i nie tylko.
Ziam (czyli Syjam – dawna nazwa Tajlandii) to tajski horror akcji o żywych trupach. Zaczyna się jako takie proto-apo. Braki jedzenia, wody, reglamentowany prąd, policja trzymająca społeczeństwo za mordy. Może nie jest to jeszcze w pełni postapo bo społeczeństwo jakoś funkcjonuje, ale czuć że może się to wkrótce zmienić.
Cały film skupia się na śmiganiu głównego bohatera po piętrach szpitala, eksplorowania sal, przedzierania się przez korytarze i napotykania coraz to innych zombie: na wózkach inwalidzkich, czołgających się, w ciąży, wielkich grubasów itd. No i oczywiście używania za broń boksu tajskiego w którym bohater jest mistrzem. Pierze więc trupy po pyskach, wali loł kingi, sieka z łokci i kolan. No i rzecz jasna spotyka innych żywych ludzi. Jednych wrogo nastawionych, innych przyjaźnie mi.in. małego chłopca, który będzie mu towarzyszył przez resztę filmu.
Żywe trupy wyglądają dobrze. Mimo że to świeżynki to są całe pokiereszowane, mają otwarte rany, rozwalone pyski i są całe we krwi. Ich ataki są żwawe, bo zombie z tych biegających. Może i trochę paralityczne, ale żeby zeżreć świeże flaki potrafią być bardzo zajadłe.
Krwawych scen jest tu pod dostatkiem. Zombie wyżerają bebechy, odgryzają krwawe ochłapy z ciał i pożerają wylewające się mózgi. Gore zrobione jest krwawo i wiarygodnie choć brak tu scen zrywających kapcie. Coś za coś byśmy Ziam zapamiętali na długo tak jak miało to miejsce w nieco przecież podobnym fabularnie Sadness.
Wykonanie Ziam jest całkiem niezłe, a sceny lania się po mordach zadowalające. Fabuła jest tu natomiast praktycznie żadna, choć kilka niespodzianek czeka na widza. Jeśli lubicie nieźle wykonane zombie movie z masą akcji i gore to polecam, niewiele więcej tu znajdziecie.