Site icon Horror blog

Wolf Man (2025) – recenzja

Reżyseria: Leigh Whannel
Kraj produkcji: USA, Nowa Zelandia, Irlandia

Wolf Man to film, który kontynuuje Mroczne Universum. Co to Mroczne Uniwersum, oraz jak sprawdza się sam film dowiecie się z niniejszej recenzji.

Blake po śmierci ojca wraz z żoną i córką wybiera się do Oregonu na farmę, którą odziedziczył. W leśnej głuszy atakuje ich nieznane stworzenie. Blake barykaduje się z rodziną w domu jednak wkrótce zaczyna odczuwać skutki ataku.

Pamiętacie coś takiego jak Dark Universe studia Universal? Jeśli nie to pozwólcie, że Wam przypomnę o co chodzi.

Studio Universal w latach 30. i 40. nakręciło sporo kasowych horrorów takich jak Dracula Toda Browninga, Frankenstein Jamesa Whale’a, Niewidzialny człowiek również Whale’a, Wilkołak George’a Waggnera i wiele innych.

W połowie XXI wieku studio postanowiło wskrzesić te horrory tworząc właśnie Dark Universe, czyli uniwersum, w którym potwory z ich starych filmów mogłyby egzystować, a studio co chwilę wypuszczać kolejną produkcję i zgarniać olbrzymią kasę.

Pierwszy film z nowego universum powstał w 2017 roku, a była to Mumia z Tomem Cruisem w reżyserii Alexa Kurtzmana. Film okazał się nieoglądalnym chłamem zjechanym przez wszystkich i pogrzebał plany Universalu na własne uniwersum.

Do czasu. Bo w 2020 roku Leigh Whannel nakręcił nowy film z uniwersum pod tytułem Niewidzialny człowiek, który okazał się hitem. Reżyser znany z Naznaczonego 3 i Upgrade nakręcił produkcję ciekawą, mroczną, nieźle zagraną i przede wszystkim z pomysłem dla siebie.

Universum zostało uratowane i w roku 2025 ten sam reżyser nakręcił nową interpretację klasycznego Wilkołaka z 1941 roku. Czy i tym razem mu się udało?

Wolf Man opowiada o Blake’u wychowanym twardą ręką przez ojca w lasach Oregonu, który mu wpajał od dzieciństwa szacunek dla dzikiej głuszy i tajniki przetrwania. Pewnego razu polując z ojcem zaatakowało ich dziwaczne zwierzę, które przeraziło ojca. 30 lat później Blake dowiadując się o śmierci ojca, postanawia razem z córką Ginger i żoną Charlotte wybrać się do odziedziczonej chaty. Po drodze atakuje ich jakiś stwór. Rodzina z trudem dobiega do chaty, ale napastnik na zewnątrz okrąża dom i ponawia ataki. Jednak we wnętrzu chaty też nie jest bezpiecznie. Okazuje się, że Blake został zraniony podczas ataku i najwidoczniej zainfekowany jakąś chorobą. Dostaje gorączki, traci możliwość porozumiewania się, robi się agresywny, a z czasem jego wygląd zaczyna się zmieniać.

Nie będzie chyba spoilerem jeśli powiem, że bohaterów zaatakował wilkołak, a zraniony Blake sam się w niego zamienia. Pomysł bardzo sztampowy, a fabuła w zasadzie nie kryje żadnych niespodzianek. Od samego początku widz wszystko wie, historia nie zaskakuje. A szkoda, gdyż można by tu wpleść różne wątki, które urozmaiciłyby film.

Dużo się dzieje niemal od samego początku bez jakichkolwiek przestojów akcji. Tempo jest utrzymywane do napisów końcowych. Nie ma tu miejsce na chwilę oddechu. Gdy rodzinę atakuje wilkołak, co dzieje się już po kilkunastu minutach kończy się fabuła, a zaczyna prosta gra o przetrwanie z wewnętrznym wrogiem jako ukrytym zagrożeniem.

Brak tu niestety jakiegoś suspensu, budowania historii, tajemnicy. A można by pokombinować. Z historią wilkołactwa, z miejscem osadzenia akcji, chorobą likantropiczną, miejscowymi legendami, które są sygnalizowane w prologu, nawet z kumplem głównego bohatera z dzieciństwa, którego spotyka po latach wracając w rodzinne strony. Nic takiego tu nie ma. To prosta ganianka z potworem po farmie. Nic więcej.

Aktorstwo również do oskarowego nie należy. Nie ma tu co prawda żenady, ale jest dość surowe. Relacje ojca z córką, czy męża z żoną są bez żadnej chemii, odegrane mechanicznie, więc ciężko jest się zaangażować w ten mały rodzinny dramat, a skoro nie ma komu kibicować to i strachu niewiele.

W roli Blake’a zobaczymy Christophera Abbota znanego z To przychodzi po zmroku, czy Possessora, a jego żonę zagrała Julia Garner, czyli gwiazda horroru Mieszkanie 7A z zeszłego roku. Aktorzy może i charakterystyczni, ale jak wspominałem aktorsko wypadają średnio.

Nie czujemy także specjalnie suspensu, gdyż postacie i relacje między nimi są zarysowane pobieżnie i w zasadzie tekturowe oprócz kilku podanych banałów. Choć początkowo reżyser całkiem nieźle buduje klimat niedopowiedzenia, kiedy jedynie na ułamki sekund pokazuje zagrożenie. Gdzieś mignie jakaś widmowa postać, zobaczymy zbliżenie na jego monstrualną rękę, jedynie słyszymy, że bestia biegnie za bohaterami, słyszymy jej warkot, widzimy unoszącą się parę z pyska. To robi robotę. Ale, gdy zostają odkryte wszystkie karty cała atmosfera gdzieś wyparowuje i nic już nie straszy. No chyba, że mówimy o jump scares, bo tych jest sporo, ale na szczęście jakoś specjalnie nie były nachalne.

Jeśli ktoś oczekuje też rozwałki w stylu Dog Soldiers, czy sowitego gore to również się zawiedzie. Zmiennokształtni nie mogą sobie poużywać, bo w produkcji Whannella gra jedynie 5 aktorów na krzyż, więc i trupów będzie znikoma liczba.

Ważnym elementem każdego filmu o wilkołakach są oczywiście wilkołaki, oraz ich przemiana i tutaj również mam mieszane uczucia. Charakteryzacja likantropów w Wolf Manie jest mniej w stylu fantasy, a bardziej przyziemna. Nie mają tych zabawnych długich psich pysków, ani dodatkowych stawów w nogach. Są bardziej ludzcy, jak neandertalczycy, czy jakieś dziwne zombie. Z jednej strony zabieg spoko, bo bardziej pozwala się to współcześnie wczuć w realia filmu, ale z drugiej oczekiwałem jednak nieco więcej tym bardziej, że samo wykonanie charakteryzacji niczego nie urywa.

Natomiast przemiana Blake’a w człowieka wilka jest zrealizowana klasycznymi efektami specjalnymi, a nie komputerowo, co się chwali, ale… ona również jest bez fajerwerków. Jak sobie przypomnimy niesamowite efekty specjalne z Amerykańskiego wilkołaka w Londynie, to przemiana w Wolf Manie wypada bardzo biednie.

Podobało mi się natomiast sama wewnętrzna transformacja Blake’a ukazana jako rodzaj choroby. Blake dostaje gorączki, traci poczucie rzeczywistości, nasila się zdezorientowanie, wyostrzają się zmysły, zaczyna zachowywać się dziwnie, a potem agresywnie.

Whannel po raz kolejny rezygnuje z fantastycznych rozwiązań jak pełnia księżyca przemieniająca ludzi w bestie, jak srebrne kule, które jako jedyne są w stanie je zranić. Tutaj wilkołaki to ludzie, którym choroba odbiera zmysły i budzi zwierzęce instynkty.

Jest tu też ciekawy motyw widoku POV, czyli z punktu widzenia wilkołaka. Świat widziany ich oczami (a także słyszany uszami) jest interesujący. Ale wątek nie został w żaden sposób wykorzystany, a można było tu sporo podziałać. Szkoda.

Podsumowując Wolf Man nie jest filmem złym. Jest umiejętnie sfilmowany, głównie w mroku, muzyka miejscami bardzo dobra, głośna, orkiestrowa, w stylu starych filmów Universalu. Akcji tu cała masa. Podobało mi się olanie przez scenarzystę mitologii na rzecz bardziej przyziemnej natury wilkołactwa, rodzaju wścieklizny.

Jako prosta rozrywka może się sprawdzać. Problem w tym, że Whannell nie pokazał tu nic nowego. Tą historię widzieliśmy już setki razy. Film niczym nie zaskakuje. I to jego największy problem. Po Niewidzialnym człowieku, który był znakomity na tak wielu poziomach Wolf Man jawi się jako może i poprawnie zrealizowany, ale przeciętniak. I tak też go oceniam, ode mnie dostaje 5/10.

Co dalej z Dark Univers? W planach jest nakręcenie Frankenstein’a, Narzeczonej Frankensteine’a, filmu o Van Helsingu i remaku Potwora z Czarnej Laguny, którego jestem ciekaw najbardziej (a jeśli nie widzieliście jeszcze oryginału to polecam).

 

Exit mobile version