Reżyseria: Gustavo Hernández
Kraj: Urugwaj/Argentyna
Jeśli lubicie horror “28 dni później” to mam film w sam dla Was. Bo właśnie pojawiła się niskobudżetowa produkcja argentyńsko-urugwajska “Virus-32”. Na zbyt dużo nie liczyłem, a dostałem więcej niż bym się spodziewał.
Iris jest pracownicą ochrony w dużym sportowym ośrodku Neptun. Nie mogąc zostawić córki Miriam bez opieki postanawia zabrać ją na nocną zmianę. Wtem w miasteczku wybucha epidemia wirusa, który zmienia ludzi w ogarnięte szałem zabijania bestie. Rozpoczyna się gra o przetrwanie.
Zacznijmy od tego, że nie jest to film o zombie podobnie jak to miało miejsce w przypadku “28 dni później”. Zakażeni to jak najbardziej żywi ludzie, zarażeni tylko wirusem, który powoduje u nich napady szału i chęć mordowania.
Mimo, że film miał niewielki budżet reżyser Gustavo Hernández znany z horroru “La casa muda” sprytnie go zamaskował szybkim montażem i operowaniem ciemnością.
Matka z córką zostają odcięte w wielkim ośrodku pełnym klaustrofobicznych korytarzy, mrocznych pomieszczeń, sal gimnastycznych i basenów olimpijskich, gdzie za każdym rogiem w ciemności mogą kryć się grasujące bestie. I robi to robotę.
Iris będzie musiała zadbać nie tylko o swoje życie, ale także o córkę, a zakażeni to nie jedyne niebezpieczeństwa jakie na nie czekają.
Film składa się w zasadzie na grę w kotka i myszkę w ośrodku Neptun, ale jest na tyle żwawy, że tak prosta fabuła niespecjalnie przeszkadza, a momenty skradankowe często bywają poprzecinane podnoszącymi ciśnienie żwawszymi partiami szaleńczej ucieczki przed zagrożeniem.
Dobrze zagrany, nieźle zrealizowany, trzymający w napięciu. Przekonajcie się sami, czemu wirus ten nazwano 32.