Reżyseria: Robert Eggers
Kraj: Kanada, USA
Do latarni morskiej na odludziu przybywa młody chłopak, który ma być pomocnikiem stacjonującego tam od lat starego latarnika. Wyspa skrywa jednak w sobie szaleństwo.
Oj długo czekałem na seans pełen nadziei i obaw. Po świetnie przyjętym “VVitch” Eggersa jego kolejny projekt okazał się… prawie bezfabułowym art-housem. Niestety. Zacznijmy od strony realizacyjnej, bo tutaj to uczta dla oczu i uszu. Zdjęcia i praca kamer są świetne. Kapitalnie oddają klimat samotnej wyspy pośrodku niczego targanej sztormowymi wiatrami i szaleństwem. Czarno-biały obraz nakręcony w formacie 4:3 przywodzi na myśl niemiecki ekspresjonizm lat 20tych. Aktorstwo jest oszałamiające, robotę robią zarówno Deffoe, jak i Pattinson. Muzyka mroczna, przytłaczająca niczym bałwany rozbijające się o mury latarni. Fabuła przedstawia natomiast studium rozpadu ludzkiej psychiki: monotonna praca na latarni, ciągłe picie wódy (i nie tylko) i dialogi z jedynym człowiekiem w zasięgu mil. Film jest nużący i tylko dla bardzo wąskiej grupy odbiorców, którym podobała się np. “Godzina Wilka” Bergmana, czy “Wstręt” Polańskiego. I nie dajcie się zwieść opinią jako byłby to horror Lovecraftowski. Owszem, jakaś macka się pojawi, ale tu przede wszystkim chodzi o znane z opowiadań mistrza szaleństwo. Obejrzałem raz i tyle mi wystarczy. Teraz już jednak wiem, że za remake “Nosferatu” wziął się odpowiedni człowiek i nie mogę się doczekać. Oceny nie wystawiam.