Reżyseria: André Øvredal
Kraj produkcji: USA, UK, Malta, Włochy, Niemcy
Zapraszam do recenzji horroru reżysera “Autopsji Jane Doe” i “Łowcy Trolli”. Czy warto dać szansę “Demeter: Przebudzenie zła”?
Recenzję Demeter: Narodziny zła obejrzysz także na Youtube:
Na pokład Demeter, statku który ma odbyć podróż do Anglii przypadkowo trafia medyk Clemens. Gdy statek odpływa okazuje się, że w jego ładowni ukryło się pradawne zło. Wkrótce zaczynaja ginąć członkowie załogi, a na ich ciałach widoczne są ślady kłów.
“The Last Voyage of the Demeter” to horror oparty na “Draculi” Brama Stockera, a właściwie na jednym z jego rozdziałów o tytule “Dziennik kapitana”. W nim Stocker opisał podróż jaką odbył książę ciemności pod pokładem statku Demeter do Londynu.
Oczekiwania przed premierą były spore za sprawą osoby reżysera, którym został Norweg André Øvredal znany z takich hitów jak “Łowca trolli”, czy “Autopsja Jane Doe”. Øvredal pokazał, że ma wyczucie i potrafi kręcić zarówno filmy zaskakujące jak i klimatyczne.
Dodatkowo sam fakt, że jest to horror marynistyczny nadawał smaczku. Statek to idealne miejsce na rozgrywanie się przerażających wydarzeń. Jego ograniczona powierzchnia pełna jest mrocznym pomieszczeń, korytarzy i zakamarków, w których może czaić się zagrożenie przed którym bohaterowie nie mogą uciec. W końcu znajdują się pośrodku oceanu setki mil od najbliższego brzegu.
Fabuła “Demeter: Przebudzenie zła” skupia się na czarnoskórym marynarzu Clemensie, któremu dzięki połączeniu szczęścia i odwagi udaje się dostać na pokład Demeter dowodzonego przez doświadczonego Kapitana Eliot. Na pokładzie znajduje się także kilku zaprawionych w bojach marynarzy. Początkowo podróż przebiega bez zakłóceń, ale wkrótce zaczynają padać pierwsze trupy. Nie będzie chyba spoilerem, że pod pokładem w jednej ze skrzyń przebywa sam Książę Dracula, który z załogi zrobił sobie spiżarnię.
Niestety scenariusz “Demeter” niczym nas nie zaskoczy. Zszyty jest z dobrze nam znanych klisz fabularnych, scenariuszowych rozwiązań i archetypów postaci. Mamy dobrodusznego staruszka w postaci kapiatana, religijnego kucharza, awanturniczego ruska itd. Jedynie Clemens reprezentuje sobą szkiełko i oko do wydarzeń podchodząc z trzeźwym umysłem. Fabuła brnie jak po sznurku nie prezentując choćby jednego świeżego pomysłu.
Najpierw bohaterowie nie wiedzą z czym mają do czynienia. Później poznają proweniencję zła dzięki wiedzy niespodziewanego bohatera, a następnie przechodzą do planu zniszczenia napastnika. A wampir eliminuje pojedynczo bohaterów niczym w najbardziej klasycznym slasherze.
Jak wspominałem miejsce akcji jakim jest statek pełen dusznych, mrocznych, klaustrofobicznych zakamarków to idealne miejsce na horror. Widzieliśmy to nie raz chociażby w takim “Ghost ship”, czy bardzo podobnym do Demeter “Blood Vessel”. Tutaj niestety nie czułem należycie wykorzystanego potencjału. Nie czułem tej atmosfery zaszczucia, lęku przed nieznanym zagrożeniem, napięcia, gdy bohaterowie penetrują ciemności podpokładu. I niestety wydaje mi się, że zabrakło tu wyczucia reżysera, czego bym się po Øvredalu nie spodziewał. A wystarczyłoby przenieść gęsty jak smoła klimat “Autopsji Jane Doe” na statek i widz siedziałby jak na szpilkach. Kilka miernych jump scares sprawy tu nie załatwi. Szkoda.
W dodatku film po prostu wieje nudą. Scenariusz nie ma odpowiedniego rytmu, tempa, które by przyspieszało, żeby co jakiś czas wstrząsnąć widzem. Film ma równomierne tempo od samego początku do końca i jest to tempo raczaj ślamazarne. Nawet ataki wampira nie polepszają sprawy. Są dość nijakie, jak wspomniałem nie podnoszą ciśnienia, raczej mało krwawe (aż dziwne, że film otrzymał kategorię wiekową R, bo ni tu flaków, nie odciętych głów, a jedynie kilka rozszarpanych tętnic). W połowie seansu zacząłem zerkać na zegarek.
Wygląd wampira również mnie nie przekonał. Przez większość seansu reżyser nie pokazuje nam go w pełnej krasie, a jedynie jego rozmytą twarz przez lunetę na ułamek sekundy, czy zarys sylwetki w mroku. I chwała mu za to, bo gdy w końcu ukazuje się w pełnej krasie wygląda bardzo biednie i tandetnie. Ot wygenerowana komputerowo poczwara wzorowana na Nosferatu z 1922 roku. Widziałem wiele wizerunków krwiopijców, które wywoływały trudny do opisania lęk? Dyskomfort? A tutaj nic. Wampir w Demeter to najbardziej generyczna kreatura z możliwych.
Co z tego, że film jest poprawnie zrealizowany (bo jest, nie ma tu sie specjalnie do czego czepiać, ni do aktorstwa, pracy kamer, soundtracku) skoro brak tu dobrego scenariusz, gęstego klimatu i ciekawego antagonisty. Fajnie, że słowo wampir nie pada tu ani razu, a Dracula jedynie raz. Ale, co z tego jak za miesiąc nikt już o tym filmie nie będzie pamiętał.