Reżyseria: Thomas J. Churchill
Kraj produkcji: USA
Ostatnio na platformia Max pojawił się horror Big Freaking Rat, który ma przepiękny polski tytuł: Szczurwiel. Zachęcony tym kreatywnym słowotwórstwem, oraz ocenami filmu postanowiłem go obejrzeć, żebyście wy już nie musieli. Zapraszam do recenzji.
Film zaczyna się, gdy dwóch rednecków pod osłoną nocy wylewa toksyczne chemikalia do jeziora przy starej kopalni złota. Jak się domyślacie nie skończy się do dla nich najlepiej. Z kopalni bowiem wychodzi wielki zmutowany szczur, który pożera nieszczęśników.
Następnie poznajemy głównych bohaterów tej nieciekawej opowieści. Strażnik leśny Brody z pomocą swego siostrzeńca Dylana i jego siostry Naomi przygotowuje się do otwarcia nowego pola namiotowego na letni sezon. Pierwsi obozowicze przyjeżdżają na miejsce jednak sielankę postanowił zakłócić szczurwiel.
Złe filmy dzielą się na kilka kategorii. Filmy, które są złe, bo twórcy nie mieli umiejętności, ale bardzo chcieli coś nakręcić. Filmy, które są złe, bo twórcy nie mieli pieniędzy, ale włożyli w realizację całe serce. I jest jeszcze trzecia kategoria do której zalicza się Szczurwiel.
Twórcy bez umiejętności, pieniędzy, ale też bez chęci. Czuć, że tutaj nikomu nie chciało się zrobić dobrego filmu, wszystko na odpierdol byle skończyć i zgarnąć garść miedziaków. Nie można każdej porażki tłumaczyć chęcią zrobienia zgrywy, bo niektórzy uważają, że Szczurwiel to po prostu jedna wielka zgrywa.
Zacznijmy od jedynej dobrej rzeczy w tym filmie, chociaż dobra nie jest chyba najlepszym słowem. Główny antagonista jest stworzony klasycznymi metodami, a nie komputerowo, co szanuję, bo oddaje to klimat starych horrorów z epoki VHS. Znaczy się nie spodziewajcie się nie wiadomo, czego, bo kukła wykonana jest na odpierdol. Takie efekty specjalnej troski. To nawet nie kukła, bo budżetu starczyło tylko na łeb, jedną łapę i ogon.
W pełnej krasie morderczego gryzonia nie będzie nam dane zobaczyć. Stwór jest czarny, parchaty, wielkości niedźwiedzia, posiada wielkie pazury i równie wielkie zębiska, z których zadziwiająco często robi użytek. Bo zgonów jest tu całkiem sporo i są równomiernie rozmieszczone w czasie, co pozwala odetchnąć po zupełnie niewciągających wątkach pobocznych. Ale o nich zaraz. Zwierz masakruje kempingowiczów zarówno odgryzając im kończyny, ryjąc krwawe bruzdy na ciałach, a w końcu pożerając. Czerwonej farby również nie szczędzono. Wydaje się spoko, ale jest to zrealizowane tak nieudolnie, że pozostaje pusty śmiech. Bo zabójstwa oglądamy najcześciej z perspektywy… szczurzej mordy, czyli wiecie, z środka paszczy.
Nie pomaga również aktorstwo, które jest po prostu umowne. Aktorom chyba płacono w orzeszkach, bo nikomu nie chce się zagrać wiarygodnie. Pośród obsady znajdziemy tylko jedno znane nazwisko, cała reszta to b-klasowi hałturnicy grający w filmach klasy Z. Tym znanym nazwiskiem jest Felissa Rose grająca drugoplanową rolę jednej ze strażniczek. Aktorka ta zagrała główną rolę w słynnym slasherze Uśpiony obóz. Mimo, że do tej pory wzięła udział w ponad 160 projektach, to nadal nie nauczyła się grać.
Ale o co chodzi w filmie, prócz tego że co 10 minut wielki szczur kogoś zabija? W sumie niewiele tu wątków. Prócz przygotowań do otwarcia kempingu i patrzenia jak przybyli obozowicze grają na gitarze, śpiewają i pieką pianki nad ogniskiem obserwujemy karierę Dylana jako youtubera, czy próby zbliżenia się jego wujka do niego. Ciekawiej już się patrzy jak schnie farba.
Ale jest tu także wątek gansgsterski. Czterech starych gangusów wynajęło domek na kempingu, żeby torturować, a potem wyeliminować gryzonia. Nie mówię jednak o szczurze, a o krecie. Bo jeden gość ich sprzedał glinom więc czwórka zbirów obija jego facjatę w pokoju wyłożonym folią niczym w Dexterze.
Wątek ten mógłby nawet mieć sens… gdyby go miał. Bo nijak nie wiąże się z fabułą, nie pcha jej do przodu, nie łączy się z głównymi bohaterami. My nawet nie wiemy kto to jest, czemu gość ich sprzedał i co robią w tym filmie. Typowy zapychacz dziur, aby dociągnąć film do pełnego metraży. Przynajmniej bywa absurdalnie zabawnie.
Na technikaliach nie będę się skupiał, bo są równie żałosne co fabuła. Na muzykę nie starczyło już kasy, na dobrego kamerzystę też, bo ten co chwilę traci ostrość, a kilka efektów komputerowych, które się tu pojawiają są prawdopodobnie najgorszymi jakie widziałem w życiu.
Zabawne jest także zakończenie i finałowa walka ze szczurem-mutantem. Spodziewałem się czegoś spektakularnego, a ono chyba jest nakręcone najbardziej na odpierdol z całej produkcji. Trwa ze 30 sekund, jest zerżnięte ze Szczęk, a po finałowym wybuchu od razu wyskakują napisy końcowe, czym scenarzysta komunikuje, że jakiekolwiek pozostałe wątki nie były warte funta szczurzych kłaków.
Szczurwiel to film zły. Bardzo zły. Ale krótki, lekki i głupawy. O dziwno dla beki da się go obejrzeć, bo animatroniczny szczur wygląda nieporadnie zabawnie, trupów pada sporo, czerwonej farby też się nieco leje. Zabrakło mi jedynie roznegliżowanych panienek, bo co jak co ale cycki mogą uratować każdą produkcję. Nie wiem, czy ten film za 30 lat stanie się kultowy, bo jest tak zły, że aż dobry. Prawdopodobnie nie. Ja obejrzałem, żebyście Wy już nie musieli. Ale jeśli się jednak skusicie pamiętajcie, że Was ostrzegałem.