Dzisiaj opowiem Wam o jednym z najlepszych horrorów nakręconych na przełomie wieków. O jednym z moich ulubionych filmów grozy, który fani pokochali, a krytycy znienawidzili. O produkcji, która ponoć stworzyła nowy gatunek horroru. Czy aby na pewno tak było? Zapraszam do recenzji filmu Hostel, oraz jego drugiej i trzeciej części. Uwaga z materiale pojawią się spojlery.
Recenzję serii Hostel obejrzysz także na Youtube:
Dwóch turystów z Ameryki, Paxton i Josh, oraz poznany przez nich Islandczyk Oli przemierzają Europę, aby się nieco zabawić. Trafiają do słowackiego Hostelu, gdzie poznają dwie napalone dziewczyny. Po upojnej nocy Paxton przekonuje się, że jego przyjaciel zaginął. Postanawiając go odnaleźć trafia na elitarny klub dla bogaczy, którzy za pieniądze torturują i zabijają ludzi.
Hostel to horror z 2005 roku napisany i wyreżyserowany przez Amerykanina Eli Rotha. Gość jest protegowanym samego Quentina Tarantino i to nie bez powodu. Eli zjadł zęby na horrorze. Jest ich fanem i podobnie jak Tarantino wyrobił sobie własny styl po prostu oglądając filmy. Z resztą Tarantino został producentem Hostelu.
Jego debiut reżyserski to również udana Śmiertelna gorączka opowiadająca o chacie w lesie, w której bohaterowie zarażają się paskudną chorobą, a ta zżera ich żywcem. Już w tym filmie dało się wyczuć zamiłowanie do b-klasowych produkcji, kina grindhouse, eksploatacji, czy gore.
W podobnym tonie jest również Hostel, ale to produkcja z nieco większych rozmachem, choć w gruncie rzeczy wciąż kameralna.
Początkowo Roth chciał nakręcić dokument o turystyce śmierci. Wiecie, jedziecie do kraju trzeciego świata, płacicie parę tysięcy dolców, a miejscowa mafia zaprasza Was do zatęchłej piwnicy, w której przywiązany do krzesła czeka na was nieszczęśnik, z którym możecie zrobić wszystko. Okazało się jednak, że dotarcie do zamieszanych w proceder ludzi nie dość, że bardzo trudne to jest również niebezpieczne. Z zebranych informacji Roth postanowił zatem napisać scenariusz filmu fabularnego.
Film zaczyna się jak Eurotrip. Wyjazd trzech kumpli do Europy wschodniej, gdzie psy chujami wodę piją. Goście chcą zaliczyć gorące europejskie panienki, a wiadomo że te są najładniejsze i najłatwiejsze. W Holandii, gdzie Paxton i kumple jarają opór zioła (swoją drogą w jednej ze scen widać samego reżysera) poznają typka, który wkręca im, że na Słowacji dziewczyny wprost szaleją za Amerykanami. Po dotarciu na miejsce lądują w miejscowym Hostelu, gdzie poznają dwie piękne i chętne imprezowiczki Natalyę i Svetlanę. Po kilku dniach imprezy najpierw znika gdzieś Oli, a następnie Josh. Paxton zaczyna szukać kolegów przez co trafia do podziemnej placówki, w której bogacze mogą bezkarnie ćwiartować ludzi.
W tym momencie z wakacyjnego filmu o ćpaniu, chlaniu i ruchaniu przechodzimy w obskurny horror, w którym życie ludzkie jest warte garści dolarów. Co przyczyniło się do sukcesu Hostelu? Po kolei: Przede wszystkim wyraziści główni bohaterowie, którzy dają się polubić.
To goście z krwi i kości o różnych charakterach i temperamentach. Islandczyk Oli to ten najbardziej nadpobudliwy, typ podrywacza, który jedyne, o czym myśli to żeby zamoczyć. Śmiejek, który lubi robić kawały. Niezbyt bystry, ale wyjście z nim na miasto zawsze jest przygodą. Każdy z nas ma jednego takiego znajomego. Josh to ten najbardziej spokojny. Właśnie rozstał się z dziewczyną i jedzie się nieco zabawić, aby o niej zapomnieć. Jednak seks za pieniądze nie jest w jego stylu, woli kobiety zdobywać, a imprezę przerywa, gdy czuje, że jest bliski zgonu. Paxton natomiast to ten z grubsza wyważony. Też lubi ćpać i jebać co popadnie, gość, który ma więcej szczęścia niż rozumu. Faceta da się polubić i jest charakternym głównym bohaterem.
Po drugie miejsce akcji. Mimo, że film kręcony był w Czechach, przede wszystkim w Czeskim Krumlovie to jego miejsce akcji osadzone jest na Słowacji. Słowacja w Hostelu jest przedstawiona w sposób jednoznacznie negatywny i odpychający. Brudne ulice pełne zapijaczonych wieśniaków, tanich dziwek, które zrobią dla hajsu wszystko i gangsterów bez mrugnięcia okiem zabijających ludzi. Dzięki temu klimat obskury i permanentnego zagrożenia unosi się nad całą produkcją. Gdy Oli i Josh znikają, nie wiadomo komu można zaufać. Kto jest w zmowie. Czy portier, z którym gada Paxton wie o całym procederze? Czy wchodząc do jakiegoś zapyziałego budynku wyjdziemy z niego żywi? Atmosfera zaszczucia w Hostelu jest niemal namacalna.
Ciekawy jest również wątek dzieci ulicy, które całymi bandami terroryzują turystów i mieszkańców. Znam ten temat dobrze. Ze 20 lat temu na jakimś czeskim dworcu wysiadłem w nocy z grupą znajomych. Po horyzont ciemność, jakieś hołdy wungla, opuszczone tabory. Idziemy po alko, żeby doczekać do kolejnego pociągu, a po 100 metrach z ciemności wyłania się dziesięciolatek proszący, aby odprowadzić go gdzieś w ciemność. Gdy zorientował się, że niespecjalnie chcemy zostać zlinczowani przez to co się tam czai chamsko zapytał o szluga, a ostatecznie pobiegł w tabory. Nie ryzykowaliśmy i wezwaliśmy taksę, żeby podjechać do monopola.
Zatem bandy uliczników to nie jest jakiś wymysł, a realne zagrożenie. Tym bardziej surrealistyczne, że to kilkuletnie dzieci, którym krzywdy zrobić nie można, ale one mogą już realnie zaszkodzić, a nawet zabić.
Przejdźmy jednak do sedna, czyli tortur. Sceny w obskurnym pustostanie wypełnionym pomieszczeniami, gdzie zwyrodnialcy za pomocą różnorodnych narzędzi, od skalpelów, przez wiertarki, młotki, czy piły mechaniczne torturują ludzi mogą zjeżyć włosy na głowie. Co ciekawe ten film wcale nawet nie skupia się na ukazywaniu przemocy i krojeniu ludzi jak go niektórzy opisują. Bo goru nie ma tu znowu tak dużo. Jest obcinanie palców piłą mechaniczną, ćwiartowanie trupów, czy scena która zawsze najbardziej mnie boli czyli przecinanie ścięgien Achillesa. Końcowa scena z okiem to już jest zabawna groteska a’la kino klasy B. Ale to wciąż nie jest durne eksploatowanie zabijania jak ocenia go wielu. Hostel skupia się na fatalnej sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie. Obce, zacofane miasto. Groźni, bogaci przestępcy. I psychopaci którzy lubią ćwiartować ludzi w jakimś pustostanie. Czy może być gorzej?
Jakiś średnio kumaty krytyk filmowy po obejrzeniu Hostelu i Piły Jamesa Wana nadał im łatkę nowego gatunku, który określił mianem torture porn. Bo według niego prezentują krwawe sceny tak jak film pornograficzny akt płciowy. Szkoda, że gość nie wysilił się i nie sprawdził, że taki gatunek już istnieje od ponad 40 lat. Bo przecież w gore właśnie chodzi o ukazanie brudu, zgnilizny i przerywania integralności ludzkiego ciała. Jednym słowem o krew i flaki. Po co więc wymyślać takie określenia z dupy?
Na zakończenie pochwalić muszę przedstawienie antagonistów, czyli ludzi, którzy korzystają z usług gangsterów mordując ludzi. Film pokazuje, że psychopatą może być każdy mijany na ulicy człowiek. Czy to lekarz, czy prawnik, kochający mąż, czy ojciec. Hostel mówi o mrocznej stronie człowieka, jego drugiej naturze i możliwości dania upustu swoim zwierzęcym instynktom. Antagoniści są tu przedstawieni jako ludzie z krwi i kości, przede wszystkim duński biznesman, z którym Josh wchodzi w relację i który dokładnie tłumaczy dlaczego to robi. Świetnie też wypadł Rick Hoffman w końcówce, który jest po prostu bogatym, znudzonym facetem chcącym na nowo poczuć dreszcz emocji.
Cieszy oko również wykonanie filmu. Hostel został tak umiejętnie nakręcony, że nigdy się nie zestarzeje. Nie ma tu żadnego CGI (poza jednym greescreenem w scenie z pociągiem), zdjęcia są ładne, aktorstwo wiarygodne, krwawe sceny odpowiednio mięsiste.
Swoją drogą szacun dla ekipy KNB EFX (tej samej, która robiła efekty specjalne do Intrudera Scotta Spiegela) za świetny makeup i realistyczne rekwizyty poucinanych członków.
Muzyka również jest świetnie dobrana. Cieszy chociażby kawałek z Wickermana puszcony podczas, gdy bohaterowie bzykają Svetlanę i Natalyę. Widać, że Eli Roth zna się na rzeczy.
Dodajmy jeszcze, że małe cameo gościa, który skorzystał z usług klubu miał Takashi Miike, japoński reżyser odpowiedzialny za takie produkcje jak Visitor Q, Ichi The Killer, czy Audition. W części drugiej tych cameo będzie więcej.
Co ciekawe powstały dwa zakończenia Hostelu. To bardziej znane ukazuje Paxtona, który na dworcu kolejowym wypatrzył duńskiego biznesmana i go zabija w kabinie toalety. W drugim zakończeniu bardziej pesymistycznym Paxton porywa córkę tego biznesmana i odjeżdża z nią pociągiem.
Hostel to film ponadczasowy. Film, który przy każdym seansie dostarcza tej samej godziwej rozrywki, tych samych emocji. Na poły rozrywkowy, na poły obrzydliwy. Jednak wciąż prawdziwy. Bo jestem pewny, że takie rzeczy dzieją się gdzieś na świecie. Właśnie teraz ktoś zapłacił za to, żeby wyłupić oko jakiemuś biednemu turyście, by następnie odciąć mu głowę piłą spalinową.
Już dwa lata później Eli Roth poszedł za ciosem i przy budżecie wynoszącym trzy razy tyle co poprzednio ponownie odwiedził Czeski Krumlov, aby nakręcić sequel.
Trzy amerykańskie dziewczyny Beth, Whitney i Lorna wyjeżdżają na Słowację, gdzie zatrzymują się w niesławnym hostelu. Nieświadome turystki zostają zlicytowane na aukcji przez dwóch bogaczy Todda i Stuarta. Gdy nadchodzi pora bohaterki trafiają do obskurnej fabryki, w której panowie odpowiednio się nimi zajmują.
Roth niespecjalnie zmienia w dwójce konwencję idąc sprawdzoną ścieżką nieco ją rozbudowując, ale nie bawi się już w żadne tajemnice. Mechanizmy działania klubu łowieckiego dokładnie poznaliśmy w poprzedniej części i od początku wiemy, co spotka bohaterki. Pojawia się jednak wątek licytacji jaką przechodzą obiekty tortur.
Bogacze z całego świata przez internet podbijają stawkę, a kto wygra może się z obiektem zabawić w obskurnej piwnicy. Oczywiście uprzednio zapisawszy się do klubu.
Część druga zamyka wydarzenia z pierwszej części zabawnym epilogiem, w którym Paxton dosłownie traci głowę.
W tej części Eli Roth skupia się przede wszystkim na ciekawych postaciach, które będą zarówno ofiarami, jak i katami.
Poznajemy trzy dziewczyny o trzech różnych charakterach. Beth to ta twarda i rozsądna. Whitney to typ beztroskiej imprezowiczki. Lorna to typ mało popularnego mola książkowego niepewna swojego sexapilu. Dziewczyna dołączyła do paczki nieco na przyczepkę. Dołącza do nich w pociągu Axelle, tajemnicza Słowaczka która od tej pory będzie im towarzyszyć.
Dziewczyny zamieszkuję w felernym hostelu i wybierają się na lokalne dożynki. Tam też Lorna wybiera się z miejscowym drabem na wycieczkę i słuch po niej ginie. Wkrótce wszystkie trzy dziewczyny będą musiały walczyć o przetrwanie.
Z drugiej strony poznajemy dwóch bogaczy, którzy wygrali w licytacji możliwość torturowania bohaterek. Todd to pewny siebie człowiek sukcesu, który nie może się doczekać ćwiartowania ślicznotek. Jego kumpel Stuart to nieśmiały gość, który nie jest do końca przekonany, czy to dobry pomysł. Facet sprawia wrażenie jakby w ogóle nie lubił przemocy, a największy wyczyn, na który go stać to sprzeciwienie się żonie.
Wkrótce dojdzie między wszystkimi bohaterami do konfrontacji. Eli Roth już od początku filmu buduje klimat zagrożenia rozbudzając w zachodnim widzu obawy przed plugastwem Europy wschodniej. W pociągu dziewczyny natykają się na różnych podejrzanych typów, zboczeńców i złodziei. Na Słowacji, gdzie się nie ruszą tam łypią na nich goście spod ciemnej gwiazdy. Nie wiadomo, kto jest w spisku koła łowieckiego.
Najciekawiej wypada tu trzeci akt, gdy dziewczyny trafiają już do sali tortur. Bardzo podobało mi się odwrócenie ról i podwójna wolta fabularna. Gdy przyszło, co do czego twardemu Toddowi mięknie rura. Nie jest w stanie zabić swojej ofiary. Przerosło go to i nie okazał się takim twardzielem na jakiego pozował.
Stuart natomiast okazał się tym spokojnym psycholem, który codziennie na klatce mówi dzień dobry, a w lodówce trzyma ludzkie mięso. To on ostatecznie staje się głównym antagonistą, który swe frustracje przelewa na tortury.
Co ciekawe Hostel 2 jest o wiele mniej brutalny niż część pierwsza. Zabawne, że seria którą jakieś pryszczate leszcze nazwali nowym gatunkiem kina grozy, czyli torture porn zawiera stosunkowo niewiele krwawych atrakcji. Z tych wartych wspomnienia jest akcja a’la Elisabeth Bathory, czy obcinanie fiuta nożycami. Horror skutecznie natomiast rozładowuje tu soczyście czarny humor.
Na uwagę zasługują świetnie dobrani do ról aktorzy. Lauren German i Bijou Phillips w rolach Beth i Whitney do dla mnie aktorki dość anonimowe, ale piękne i świetnie radzące sobie z rolami. Heather Matarazzo jako Lorna, którą możecie kojarzyć z Adwokata diabła kontrastuje zarówno urodą jak i temperamentem i wnosi sporo kolorytu do paczki. Finka Vera Jordanova jako tajemnicza Axelle idealnie dopełnia żeńską część obsady. W bogatych antagonistów wcielili się Richard Burgi i Roger Bart, aktorzy raczej mniej znanych produkcji, ale cholernie charyzmatyczni i pasujący do ról. Ja kojarzę obydwu przede wszystkim z serialu Gotowe na wszystko. Nawet drugoplanowe postacie są świetne, chociażby portier hostelu, którego widzieliśmy także w pierwszej części ma ten złowieszczy, niepokojący uśmiech. Zagrał go Milda Jedi Havlas, który co ciekawe nawet nie jest aktorem, a na planie pełnił przede wszystkim rolę pomocnika produkcji.
Tak jak w jedynce cameo miał Takashi Miike tak tutaj również pojawiają trzy tuzy kinematografii kojarzeni głównie z horrorami. Pierwszą z nich jest włoska aktorka Edwige Fenech grająca tu nauczycielkę malarstwa. Aktorka popularna przede wszystkim w giallo w latach 70. Zagrała w takich filmach jak Dziwny zwyczaj pani Wardth, Wszystkie kolory mroku, czy The Case of the Bloody Iris. Drugie cameo kanibala zjadającego jednego z bohaterów w fabryce jest włoski reżyser Ruggero Deodato, czyli reżyser Cannibal Holocaust. W końcu trzecią postacią związaną z kinem grozy jest Luc Merenda wcielający się we włoskiego detektywa. Merenda wystąpił m.in w giallo Torso, polizziotesco Brutalni zawodnicy, czy w Śmiertelnym interesie.
Hostel część 2 w ciekawy sposób rozwija tematykę hostelu, porwań i tortur wprowadzając grono ciekawych postaci, bawiąc się z widzem twistami fabularnymi, czy czarnym humorem nie tracąc przy tym pazura. Według mnie dwójka jest równie udana co jedynka.
Nie zabija się kury znoszącej złote jaja. Eli Roth jednak nie chciał kontynuować serii, gdyż jak sam twierdzi żaden film nie powinien mieć więcej niż dwie części. Sony Pictures jednak nalegało na realizację i na reżysera wybrano niedawno zmarłego Scotta Spiegela, który był dotychczasowym producentem serii.
Czterech przyjaciół wybiera się do Las Vegas na wieczór kawalerski jednego z nich. Po imprezie jeden z nich nie wraca do hotelu. Okazuje się, że został porwany, aby być torturowanym w dziwacznym teatrze ku uciesze bogatej publiki. Wkrótce wszyscy przyjaciele trafiają do teatru-śmierci.
Pierwsze co rzuca się w oczy to wszechobecna taniość. Budżet który nie zbliża się nawet do poprzedników. Widać to chociażby po obrazie, który wygląda jak zarejestrowany jakaś tanią, cyfrową kamerą. Jak produkcja telewizyjna. Obraz jest nieco wyblakły i jakby nieostry. Ciężko mi wytłumaczyć o co chodzi, ale myślę że każdy z was wie o czym mówię.
Najmocniejszym punktem poprzedników byli świetnie dobrani, charakterystyczni aktorzy. Co prawda ich postacie były dość sztampowe, ale dobór aktorów nadawał im charakteru i wiarygodności. Bohaterowie dali się polubić. Ekipa w trójce jest żadna. To ekipa nijakich typów. Jednego trudno odróżnić od drugiego, ich zachowanie jest denerwujące i za żadne skarby nie idzie się z nimi identyfikować. Niech giną.
Zmiana miejsca akcji z pięknej Słowacji, czy raczej powinienem powiedzieć Czech bo tam były kręcone, na stany to również strzał w stopę. Słowacja była egzotyczna, tajemnicza, miała mnóstwo świetnych lokacji. Dla nas, sąsiadów uwiarygadniało to historię, sprawiało że łatwiej było nam się wczuć w bohaterów. No bo mieszkamy obok, wyjeżdżamy tam na wakacje. Stany natomiast to odległy ląd. Już tak się nie utożsamiamy z bohaterami. Co więcej wielkie miasto jakim jest Vegas jest zupełnie bezpłciowe w tym filmie. Nie ma zupełnie żadnego klimatu, na czym zawiesić oka. Nie bardzo pasuje do tej serii. Z resztą i tak większość fabuły rozgrywa się w jakimś korytarzowych budynku, w którym więźniowie są przetrzymywani w klatkach i prowadzeni na tortury. A te nie odbywają się już w obskurnych, wilgotnych piwnicach, ale czystych, sterylnych gabinetach.
Taki wybór podyktowany był zapewne ponownie kwestiami budżetowymi. Wysłanie całej ekipy na drugi koniec świata do tanich nie należy. Ale kręcenie na miejscu to już tanizna, więc chujnia, ale rozumiem.
Zmieniła się także konwencja tortur. Pokój tortur jest przeszklony. Z drugiej strony szyby siedzi bogata publiką popijając drinki i na komputerach biorąc udział w quizach ile wytrzyma ofiara, albo co ją spotka.
A co z torturami? No to już znowu nie to samo. tym razem porozkładane są dość równomiernie w ciągu fabuły jakby chcieli zrobić z nich główne danie. Mamy i zrywanie twarzy, i zabawy z karaluchami, czy z kuszą. Ale wykonane są co najwyżej średnio i ani szokują ani brzydzą. Bez podjazdu do scen z poprzedników.
Fabuła nie jest jednak beznadziejna. Scenariusz całkiem się klei, choć jest do bólu banalny, ale znajdziemy tu kilka zwrotów fabularnych. Problem w tym że ni ziębią ni grzeją. Nikomu nie kibicujemy, specjalnie to jakiś nie wciąga, nie ma suspensu, scen na których opadały by szczęki. Hostel część 3 to typowy film Straight to DVD. Fatalne zwieńczenie serii, które nigdy nie powinno było powstać. Da się go obejrzeć, ale nawet jako autonomiczna produkcja sprawdza się kiepsko.
Jestem fanem dwóch pierwszych części Hostelu. To moja ścisła topka horrorów. Mimo bzdur, które wypowiada reżyser o Polakach, czy jego pochwał w stronę ludobójstwa jakiego dokonuje Izrael w strefie Gazy. Być może człowiek zagubiony, zdezinformowany, zindoktrynowany, a może po prostu głupi. Tak, czy siak patrzę na niego głównie przez pryzmat jego twórczości, a ta podoba się dla mnie. Seria Hostel umarła i mam nadzieję, że już nie powstanie, a Roth zabierze się za kolejne rubieże kina klasy B.