Reżyseria: Dan Trachtenberg
Kraj: USA
Predator to jeden z najlepszych horrorów jakie kiedykolwiek powstały. Niestety po pierwszej części z 1987 roku wszystkie kolejne (no może poza dwójką były mniej lub bardziej filmami średnimi (delikatnie mówiąc). Aż do teraz. Dziś wyjaśnię dlaczego “Prey” to najlepszy Predator od ponad 30lat.
Recenzję Prey obejrzysz także na Youtube:
18 wiek. Naru jest członkinią plemienia Komanczów. Chce udowodnić sobie i współplemieńcom, że może polować równie skutecznie co mężczyźni. Wkrótce będzie miała dobrą okazją, aby się wykazać. W pobliżu jej osady ląduje bowiem kosmiczny łowca. Potwór jednak to nie jedyne zagrożenie czyhające na kobietę.
Bardzo kibicowałem temu projektowi, bo od lat nie dostałem nic, co mógłbym swobodnie nazwać dobrym filmem z uniwersum Predatora. Zwiastun obiecywał całkiem dobre kino z rozmachem i masą akcji. Jak jednak wiemy po “Obcym kontra Predator” samą akcją nie da się przykryć innych mankamentów jak chociażby błahego scenariusza.
Za scenariusz i reżyserię “Prey” odpowiadał Dan Trachtenberg. Twórca, który na koncie ma ledwie kilka odcinków seriali i bardzo stonowany horror “Cloverfield Lane 10“. Jak ktoś taki mógł nakręcić solidny film akcji pełen widowiskowych scen walki?
Film opowiada o losach Naru – rdzennej Amerykanki żyjącej w niewielkiej społeczności Komanczów. Naru jednak nie chce być jak pozostałe kobiety z wioski. Marzą jej się wyprawy łowieckie zarezerwowane dla mężczyzn. Nikt jednak nie wróży jej sukcesu. Po wspólnej wyprawie by schwytać potężną pumę ona wraca na tarczy podczas, gdy jej brat z głową zwierzęcia w ręku tym samym zostając plemiennym mistrzem wojny.
Wkrótce Naru ma jednak okazję stoczyć bój z o wiele groźniejszym przeciwnikiem. Jest świadkiem dziwnego zjawiska. Coś spada z nieba w deszczu ognia, co bierze za znak od bogów. Dodatkowo w dziczy znajduje dziwne ślady na ziemi, liściach, a w końcu zwierzynę zabitą w niespotykany sposób. Rozpoczyna się gra w kotka i myszkę, która doprowadzi do wielkiej batalii. Naru w swej walce będzie miała sprzymierzeńców, ale także innych wrogów prócz bestii z kosmosu.
Pierwsza połowa filmu skupia się niemal w całości na Naru i jej walce z dziką przyrodą. Mamy tu pięknie sfilmowane plenery. Zielone równiny, rwące rzeki i dziewicze lasy pełne zwierzyny. Łatwo idzie wczuć się w klimat Ameryki sprzed trzech wieków i jej mieszkańców chodzących na polowania.
Tutaj poznajemy kilka innych postaci opowieści, m.in. starszego brata Naru Taabe. Mężczyzna zostaje mistrzem wojny plemienia zabijając pumę. Uważa, że siostra nie jest wystarczająco silna, aby polować, choć z drugiej strony stara się nią po prostu opiekować.
Mamy tu także gościa, który miał być chyba tym nikczemnym. Facetem zazdrosnym o sukces Taabe. Ale w zasadzie jego postać szybko zostaje zmarginalizowana i pozostaje nierozwinięta. Choć może to i dobrze, po co brnąć w sztampę niczym z bajek Disneya.
Denerwowało mnie, że Komancze posługiwali się płynnym angielskim jedynie miejscami wtrącając rdzenne słowa. Wolałbym jednak otrzymać coś a’la “Apocalypto”, czyli aktorów posługujących się rodzimym językiem. Ponoć nakręcono dwie ścieżki dialogowe, angielksą i w języku Komanczów i obie są dostępne w sieci. Ja niestety oglądałem tą anglojęzyczną, ale z dziką chęcią sięgnę także po oryginalną.
W połowie filmu pojawia się w końcu Predator niemal w całej okazałości. Niemal, gdyż od początku używa kamuflażu optycznego. Ale przy pierwszym bezpośrednim spotkaniu zostaje cały skąpany we krwi i prezentuje się wtedy wręcz zajebiście. Górująca nad okolicą, obca forma życia cała ociekając juchą.
Podczas pierwszego większego starcia z kosmicznym łowcą możemy go w końcu obejrzeć w całości. I tutaj fajne zaskoczenie. Jest to oczywiście Predator, ale innej rasy niż ten znany z poprzednich odsłon. Różni się on wyglądem fizycznym jak i uzbrojeniem. To wciąż stary dobry Predzio, ale np. jego szczękoczułki wyglądają nieco inaczej. Kształt głowy też jest jakiś inny. Generalnie robi wrażenie bardziej dzikiego i nieokrzesanego.
Hełm, który nosi również jest inny niż metalowa maska z jedynki. Ten tutaj przypomina czaszkę zwierza, co uwydatnia jeszcze dzikość właściciela. Jeśli chodzi zaś o uzbrojenie to będziemy mieli i klasykę w postaci szponów, włóczni, czy siatki. Jak i zupełnie nowe np. nacelowywane laserami stalowe bełty.
“Prey” nie jest horrorem i nie wiem, czy kiedykolwiek miał nim być. To film przygodowy, survival akcji. Nie ma tej gęstej atmosfery, suspensu, mroku, strachu przed nieznanym, który towarzyszył nam w filmie z 87 roku. Mimo, że bohaterowie nie wiedzą z czym mają do czynienia, my dobrze znamy tego herbatnika.
Trachtenberg nie serwuje nam twistów fabularnych i skomplikowanej historii. To prosta, niemal jednowątkowa opowieść o prowadzeniu wojny i sile. Nie chodzi jednak o siłę fizyczną. Naru dość szybko to zrozumiała. W walce z Predatorem mięśnie są na nic, liczy się spryt i inteligencja.
Sceny walk są jednak satysfakcjonujące żwawe, pomysłowe i widowiskowe. W dodatku osadzone są w fabule i nie stanowią starć oderwanych od filmowej rzeczywistości. Krwi, a tym bardziej prutych flaków nie ma tu zatrzęsienia. Co prawda kilka kończyn, czy głów zostaje odciętych, ale raczej poza kadrem i bez spryskiwania wszystkiego czerwienią.
Jeśli chodzi o stronę techniczną to nie mam większych zarzutów. Jak wspominałem całość jest pierwszorzędnie sfilmowana, łącznie z wieloma ujęciami z drona ukazującymi piękną przyrodę i sceny walki.
Muzyka pozwala wczuć się w klimat prerii, lasów i dawnych ludów, którzy żyli w zgodzie z naturą i starali się ją ujarzmić.
Lokacje, w których toczy się akcja nie są monotonne jeśli ktoś się spodziewał jednostajnych równin i lasów. Mamy tu np. klimatyczną miejscówkę w niedawno spalonym lesie. Gołe korpusy drzew wystają z pogorzeliska, wszystko spowija dym i padający popiół, a pośród zwęglonych kniei czai się potwór.
Problem mam z dwoma aspektami.
Miejscami CGI kłuło mnie w oczy. Gdy widzisz, że zwierzę jest wygenerowane komputerowo nagle immersja zaczyna się psuć. Co prawda w świetnej scenie walki z niedźwiedziem nie było tego ą tak widać, ale przy duperelach typu wąż, czy jakiś szczur obcięto chyba budżet.
Nie przekonało mnie też aktorstwo drugoplanowych Komanczów. O ile Amber Midthunder w roli Naru jest wspaniała i udźwignęła rolę, a w zasadzie cały film to zarówno jej brat Taabe jak i pozostali współplemieńcy często trącili współczesnym drewnem przez co ciężko mi było uwierzyć, że są faktycznie rdzennymi, dawnymi osadnikom.
Jako ciekawostkę dodam, że ta część ładnie i subtelnie nawiązuje do części drugiej i z nią zazębia. Pamiętacie, jak pod koniec dwójki jeden z predatorów wręcza protagoniście pistolet skałkowy? To w “Prey” otrzymacie genezę tego pistoletu.
“Prey” wyszedł ze starcia jak najbardziej obronną ręką. Rzecz jasna do oryginału się nawet nie zbliża, ale chyba nikt tego nie oczekiwał. Mimo to “Prey” to wciąż świetne, wciągające widowisko o niebo lepsze od ostatnich odsłon. Minusy, które wspomniałem to tylko drobne rysy nie wpływające jakoś mocno negatywnie na całość. Największym minusem jest to, że film trwa zaledwie nieco ponad 90 minut, a z chęcią obejrzałbym 150 minutową epopeję.
I pamiętajcie: if it bleeds we can kill it.