Reżyseria: Ti West
Kraj: USA
Ameryka, rok 1918. Pearl mieszka ze swoją despotyczną matką i sparaliżowanym ojcem na farmie. Jej mąż poszedł na wojnę i nie wraca. Pearl jest zmęczona i znudzona życiem na farmie. Marzy jej się kariera tancerki. Pewnego razu podczas kłótni z matką odkrywa w sobie mordercze skłonności.
“Peral” to prequel ciepło przyjętego horroru “X” w reżyserii Ti Westa. Film przenosi nas do czasów młodości morderczej staruchy z “X” na tą samą farmę. Tam poznajemy Pearl (w tej roli znakomita Mia Goth). Życie na farmie mija jej na codziennych obowiązkach, opiekowaniu się ojcem i spięć z matką. W pewnym momencie Pearl odkrywa, że problemów łatwo się pozbyć przy pomocy wideł.
“Pearl” to jednak nie horror, a dramat o dziewczynie z problemami psychicznymi. Rozlewu krwi tu niewiele, wątków stricte horrorowych też. To film powolny, z mniejszą ilością postaci niż w “X”, bardziej kameralny, stonowany, a nawet przegadany. Trupów pada ledwie kilka. Fabuła skupia się na rozpadzie psychiki głównej bohaterki.
Strona audiowizualna robi tu robotę. Film wygląda jakby był wzorowany na “Czarnoksiężniku z Oz” z lat 30stych. Napisy początkowe wykonane są oldschoolowym fontem, orkiestrowa muzyka rodem z wczesnych filmów Disnaya wesoło przygrywa, nasycona kolorystyka przyrody pełna jaskrawych zieleni traw przypomina technicolor. I w tą sielankę wkrada się przemoc, gdy Pearl eliminuje kolejne przeszkody.
Film bywa brutalny, jest dziwny jak po LSD, a Mia Goth wypada wspaniale. To produkcja z morałem, że “nie zawsze w życiu dostajemy to co byśmy chcieli”. Jako horror wypada jednak blado. To bardziej film psychologiczny z kilkoma mocniejszymi scenami. Nieźle jednak dopełnia pełnokrwisty “X”. Czekam teraz na “MaXXXine”, czyli trzecią część trylogii.