Site icon Horror blog

Najlepsze horrory heavymetalowe

Horror to jeden z najpopularniejszych gatunków filmowych. Co roku wychodzi około 1500 filmów z tego gatunku. Przy takiej ilości nic dziwnego, że powstało bardzo wiele podgatunków i tematyk, o których traktuje kino grozy. Mamy więc m.in slashery – w których zamaskowany morderca skutecznie eliminuje gawiedź przy pomocy ostrych narzędzi. Mamy filmy gore skupiające się na defragmentacji ciała przy hektolitrach posoki i innych płynów ustrojowych. Mamy filmy o potworach, zombie, wampirach, trollach (widzieliście “Trolla 2”?) i inszych kreaturach. Bohaterami filmu została już chyba każda grupa społeczna od górników (“Moja krwawa walentynka”), żołnierzy (“Bunkier SS”), punków (“Powrót żywych trupów”) po czarnoskórych mieszkańców blokowisk (“Candyman”), czy bibliotekarzy (“Dziewiąte Wrota”). Nic więc dziwnego, że w końcu zaczęły powstawać horrory traktujące o subkulturze metalowej. Mimo, że tematyka ta nie wydawała na świat zbyt wielu filmów to już na początku lat 80tych próbowano zmierzyć się z ciężkimi brzmieniami w kinie grozy.

Najlepsze horroy heavymetalowe obejrzysz także na Youtube

Black Roses

Do małego amerykańskiego miasteczka przyjeżdża zespół metalowy “Black Roses”. Okazuje się, że lider grupy Damian jest demonem chcącym zwerbować żołnierzy. Po występie grupy młodzież zaczyna zachowywać się agresywnie i zabijać mieszkańców miasteczka. Sytuację może powstrzymać tylko nauczyciel literatury.

“Black Roses” to typowy ejtiwoy b-klasowiec o nastolatkach uczęszczających do miejscowego liceum i grupie muzycznej, która wybrała ich miasteczko, aby rozpocząć wnim trasę koncertową.

Ciekawie wypada w nim wątek różnicy pokoleniowej. Początkowo rada pedagogiczna i rodzice nie godzą się na występ zespołu rockowego, który otwarcie śpiewa pieśni ku chwale Szatana. Jednak jeden z nauczycieli przypomina dziadkom, że za ich czasów też się buntowano słuchając Beatelsów i ich rodzice również nie patrzyli na to przychylnym okiem. Ostatecznie koncert się odbywa. Ku zgubie mieszkańców miasta.

Fani klasycznych efektów specjalnych powinni być zadowoleni. Demony wyglądają opór gumowo, ale też pomysłowo i odpowiednio złowieszczo. Część z publiki słuchając piekielnego metalu zamienia się w gumowe kościotrupy jednak najfajniejsza scena to ta, w której po puszczeniu płyty winylowej z metalem głośnik wciąga do środka jednego z rodziców, a zarówno adapter jak i sama płyta pulsuje jakby były żywym organizmem. David Cronenberg lubi to! A czy wspomniałem o kilku roznegliżowanych panienkach?

Sama muzyka użyta w filmie to typowy toporny heavy metal z tekstami o Szatanie i żołnierzach nocy, a stylówa wokalisty Davida to klasyczne skórzane paski na gołej klacie prosto z lokalnego sex shopu. Jedyne, co mi tu nie pasuje to koncert na którym publika siedzi na krzesełkach. Jak tak można?

Co ciekawe w “Black Roses” zadebiutował Vincent Pastore znany najbardziej z roli Big Pussy w “Rodzinie Soprano”.

 

Shock ‘Em Dead

Martin to frajer i fajtłapa. Szef go nie szanuje, a gość od którego wynajmuje przyczepę kempingową każe mu się wynosić. Kasting na nowego gitarzystę miejscowego zespołu metalowego również nie idzie po jego myśli. Pewnego razu martin podpisuje pakt z czarownicą – chce zostać gwiazdą rocka. Następnego dnia budzi się w wielkiej posiadłości, z gorącymi laskami u boku i bujną czupryną. W dodatku jest wirtuozem gitary elektrycznej. Tym razem kasting na gitarzystę wypada pomyślnie i Martin rusza w trasę z nowym zespołem. Przyjdzie mu jednak zapłacić wysoką cenę, bo konszachty z diabłem nigdy nie są bezinteresowne.

“Shock ’em Dead” to lekka horror komedia o heavymetalowcach w stylu lat 80tych. Twórcy z pewnością mieli kogoś kumatego do konsultacji, bo główny bohater chodzi w koszulce punkowego TSOLa, są żarty o Ozzym i kilka cieszących oko plakatów.

Najważniejszy jest jednak metalowy humor, którego tu sporo począwszy od homoseksualnej stylówy wokalisty zespołu, przez grę na podwójnej gitarze elektrycznej po masę lepszych lub gorszych slapstickowych żartów.

Jeśli chodzi o część horrorową to polega ona na tym, że Martin musi się posilać ludzkimi duszami, więc bierze odwet na swoich dawnych dręczycielach wysysając z nich siły witalne. Jego groupies również skrywają mroczny sekret. O żadnej grozie oczywiście nie ma tu jednak mowy.

Z ciekawostek warto wspomnieć, że dubler Martina, który grał za niego na gitarze to wirtuoz elektryka Michael Angelo Batio, który zasłynął grą na podwójnej gitarze jak w tym filmie, a także na poczwórnej zmontowanej w kształt litery X.

Menadżerkę zespołu zagrała zaś słynna była gwiazda porno Tracy Lords przez którą branża XXX prawie padła w latach 80tych gdy wyszło na jaw, że Traci grając w filmach ślizganych podrobiła dowód i nie była pełnoletnia. Możecie ją kojarzyć także z mainstreamowych filmów jak “Crybaby” z Johnnym Deppem, czy horrorze “Z chirurgiczną precyzją” z 2012 roku.

“Shock ’em Dead” to niezły, niezobowiązujący i lekki film w sam raz pod piwo i czipsy z dobrą załogą.

Deathgasm

Brodie jest metalem. Pewnego razu w sklepie z winylami poznaje Zakka, który również jest metalowcem i razem zakładają kapelę, a jakże metalową. Zakk to narcystyczny intrygant, który knuje za plecami i podbiera dziewczynę Brodiego Medinę. Razu pewnego chłopaki odgrywają nuty ze znalezionego antycznego pergaminu przyzywając starożytne zło, które opętuje mieszkańców miasteczka. Skłóceni przyjaciele muszą razem stawić czoła zagrożeniu.

Na każdym kroku czuć, że film robiła kumata ekipa. Mnóstwo tu dobrych gagów i nawiązań do muzyki metalowej. Chłopaki chodzą w corpse paincie, nagrywają teledysk w lesie, który jest polewką z “Call of the Wintermoon” Immortala, grają próby w garażu jak zaczynało tysiące kapel. Oraz walczą z demoniczną hordą.

Jest tu kilka zacnych scen gore jak dekapitacje, wyrywanie flaków, czy zabójstwa przy pomocy wibratorów. W ruch z potępieńczą armią pójdzie równiez obowiązkowa piła mechaniczna.

Muzyka w filmie jest zacna, choć za dużo jej tu w zasadzie nie ma, ale usłyszymy różniste gatunki metalu, od thrashu przez death i blackmetal, heavy, doom po grindcore. Usłyszymy tu kawałki takich kapel jak Nunslaughter, Pathology, Emperor, Midnight, czy Bulletbelt.

Fabuła “Deathgasmu”, czy jak kto woli po polskiego “Śmierćgazmu” jest oczywistym nawiązaniem do “Martwego Zła”. I tam i tu bohaterowie przypadkowo przyzywają antyczne zło i muszą się zmierzyć z demonami. Deathgasmowe demony są żywcem wyjęte z serii “Evil Dead“. Dobrego humoru jest tu cała masa, choć wszystkie smaczki wyłapią tylko osoby, które siedzą w tej muzyce.

Chodzą słuchy, że jeśli włączysz “Deathgasm” bez dźwięku w tym samym czasie puszczając album “Live After Death” Ironów to muzyka idealnie zgra się z obrazem, aż do napisów końcowych.

Podsumowując “Deathgasm” to świetnie zrealizowany film będący jednocześnie niezłym horrorem i zabawną komedią o muzyce metalowej. Absolutny must see dla fanów ciężkiego brzmienia.

Trick or Treat

Eddie jest młodym metalowcem, który ma problemy w szkole z osiłkami, którzy go na każdym kroku męczą i upokarzają. Pewnego dnia Eddie dostaje od prezentera miejscowej rozgłośni radiowej niepublikowany winyl jego idola Sammiego Curra. W tym samym czasie sam Curr ginie w pożarze hotelu. Główny bohater odkrywa, że duch Curra komunikuje się z nim przez jego muzykę i pomaga chłopakowi rozprawić się z oprawcami. Igranie z demonem jednak nigdy nie kończy się dobrze i Curr zaczyna działać na własną rękę.

“Trick or Treat”, a po polsku “Metalowa Zemsta” to lekki horror o nastolatkach z połowy lat 80tych. Młody metal ma problemy w szkole, gdyż jak twierdzą jego oprawcy wygląda strasznie i słucha gównianej muzyki.

Eddie z pomocą otrzymanego vinyla przyzywa heavymetalowego demona, który włada elektrycznością. Sam demoniczny Curr wygląda bardzo fajnie: długie pióra, mroczny makijaż, spalone pół twarzy i podarte metalowe ciuchy.

Cały film kończy się obowiązkową rozpierduchą podczas balu halloweenowego niczym w heavymetalowej wersji “Carrie” Briana De Palmy, a Eddie będzie musiał stawić czoła swemu dawnemu idolowi.

W filmie usłyszymy sporo rockowo-metalowych kawałków brytyjskiej grupy Fastway, którą założył były basista Motorheada Pete Way, oraz obecny wokalista Floggin Molly Dave King.

Co więcej Eddi w pewnym momencie nosi koszulkę Alternative Tentacles, która była wydawnictwem muzycznym Jello Biafry z Dead Kennedys.

Ciekawie prezentuje się tu obsada, a dokładniej aktorzy drugoplanowi. W roli telewizyjnego duchownego wcielił się sam Ozzy Osbourne, a prezentera stacji radiowej, od którego Eddie otrzymuje płytę vinylową gra Gene Simmons, czyli jeden z członków formacji Kiss. Swoją drogą bez tego cringowego makijażu i wywalonego jęzora wygląda całkiem normalnie.

Najlepszego przyjaciela głównego bohatera gra natomiast Glen Morgan – późniejszy scenarzysta i producent “Z archiwum X”, dwóch części “Oszukać Przeznaczenie”, czy remaku “Krwawych Świąt” z 2006 roku.

Metalowa Zemsta to lekki, łatwy i przyjemny horror, choć tak na prawdę nie ma w nim za dużo grozy, czy mocniejszych scen. Mimo to ogląda się go z przyjemnością i jednym tchem.

Lords of Chaos

Historia blackmetalowego, norweskiego zespołu Mayhem i jego lidera Euronymusa, oraz Varga Vikernessa, który zasilił owy zespół jako basista.

Absolutny must see dla fanów blackmetalu. Film ukazuje początki tej muzyki, muzyków bodaj najpopularniejszego blackowego zespołu Mayhem, ich fanów, oraz muzyczne podziemie, w którym ten zespół dojrzewał.

Masa ciekawostek zarówno o Burzumie, który założył Varg jak i jego koneksji z Mayhemem, oraz konflikt z Euronymusem, który doprowadził do tragicznego finału.

Najciekawsza w “Lords of Chaos” jest galeria barwnych postaci, gdzie nie ma podziału na dobrych i złych, jest tylko garstka zagubionej młodzieży, która eksperymentuje ze złem. Chłopaki palą kościoły, profanują zwłoki, a w końcu dokonują morderstw.

Varg jest przedstawiony jako niezrównoważony leszcz, Euronymus to narcystyczny manipulant, a Dead – pierwszy wokalista Mayhemu, no cóż, prawdziwy czub, który przed koncertami inhalował się truchłami zwierząt, zakopywał swoje ciuchy, żeby waliły grobem, a skończył z mózgiem rozsmarowanym na ścianie.

Film nakręcony jest świetnie, świetnie wyreżyserowany i czuć w nim prawdziwy klimat blackowej sceny. Aktorzy dają z siebie wszystko, dobrani są rewelacyjnie, fizycznie bardzo przypominają prawdziwych muzyków, a noszone przez nich ciuchy wyglądają autentycznie.

Nic dziwnego, bo reżyser filmu Jonas Åkerlund sam był pałkerem w Bathorym we wczesnych latach 80tych.

Na uwagę szczególnie zasługuje Rory Culkin w roli Euronymusa, oraz Emory Cohen jako Varg. Co ciekawe Cohen to o ironio żyd, a jak wiadomo prawdziwy Varg nieszczególnie darzył szacunkiem tą nację i przed premierę płakał na swoim vlogu jak go załatwiono.

Przemoc w filmie przedstawiona jest w sposób bardzo naturalistyczny, w jednej scenie morderstwa obserwujemy przez długie minuty jak z ofiary uchodzi życie, jak o nie walczy zalany krwią, jak łapie ostatnie hausty powietrza. Świetna scena. Dopiero ostatni, główny mord jest przedstawiony w sposób groteskowy, przerysowany, ale ten zabieg uwypukla tylko jego bezsensowność.

Co ciekawe jak na film o muzykach otrzymujemy zadziwiająco mało muzyki, a szkoda, bo muzyka, zarówno Mayhemu jak i Burzuma to miód na uszy.

Mimo to miejscami usłyszymy kawałki takich tuzów czarnego metalu jak Mayhem, Sarcofago, Accept, Sodom, Bathory, czy Wardruna.

Szkoda, że muzyka jest tak mało wyeksponowana, ale rozumiem, że to nie film muzyczny i musiał być przystępniejszy dla ludzi, którzy nie siedzą w tej doskonałej muzyce.

“Lords of Chaos” nie pozostawia widza obojętnym. Dla mnie film to mistrzostwo, oglądałem go wielokrotnie i za każdym razem bawię się tak samo dobrze. Sporo znawców tematu zarzuca mu manipulowanie faktami, ale zapominają, że to tylko film, a nie dokument i jako taki rządzi się swoimi prawami.

Exit mobile version