Reżyseria: Mike Wiluan
Kraj produkcji: Singapur, Indonezja, Japonia, UK
1944 rok. Dwóch więźniów, japoński zdrajca i Amerykanin zostaje skutych razem łańcuchem na japońskim okręcie przewożącym jeńców. Wkrótce jednostka zostaje zatopiona, a więźniowie dostają się na bezludną wyspę. Szybko się okazuje, że razem będą musieli stawić czoła przerażającemu mieszkańcowi dżungli.
Gdybyście się zastanawiali co wyjdzie z połączenia Predatora z Potworem z Czarnej Laguny to już nie musicie, bo na to pytanie odpowiada niezależny horror Monster Island. Punkt wyjścia jest prosty. Dwóch wrogo nastawionych do siebie żołnierzy musi połączyć siły, aby pokonać śmiertelnie niebezpieczną bestię, która czai się na nich w tropikalnej dżungli.
Ten film mógłby się udać, ale reżyser nie wyciągnął wniosków ani z Predatora, ani z filmu Universalu. Im dłużej bohaterowie nie wiedzą z jaką okropnością mają do czynienia tym napięcie rośnie, a atmosfera grozy zagęszcza się. Tutaj juz po kilkunastu minutach widzimy potwora w całej łuskowatej okazałości przez co nie pozostaje miejsce na żadną tajemnicę. A szkoda, bo gdyby potwora utrzymywać w ciemności karmiąc żołnierzy jedynie zdawkowymi mignięciami mogłoby to zadziałać.
Design potwora jest ciekawy, a kostium nieźle wykonany. To taki Potwór z Czarnej Laguny na sterydach rodem z malezyjskiej mitologii. Ucieszy także kilka klasycznych scen gore, choć nieco za mało jak na mój gust. Fabuła jednak nie prezentuje nic nowego, ot ganianka z potworem po dżungli bez żadnych twistów fabularnych, czy ciekawych motywów.
Żałuję, że nie do końca się udało bo kibicowałem projektowi od początku. To mógłby być o wiele lepszy film, ekipa spisała się nieźle. Zabrakło jednak niespodzianek w scenariuszu i odpowiedniego epatowania tym, co widać, a co kryje się w mroku.