Reżyseria: Andy Fickman
Kraj produkcji: USA
Grupa znajomych wybiera się na kamperem festiwal muzyczny, gdy nocą gubią drogę, a samochód się psuje. Wkrótce zaczyna ich dręczyć złowroga siła.
Fabuła brzmi do bólu klasycznie i tak też jest w istocie. Horror, który do niedawna miał tytuł “Blue Lights” rozpoczyna się klasycznie od grupy znajomych wybierających się w podróż przez stany. Potem także jest klasycznie, gdy na stacji benzynowej natykają się na agresywnych, rasistowskich rednecków. Potem znów klasycznie uderzają w coś na drodze, a gdy wychodzą sprawdzić w co ich podróż zmienia się w koszmar.
A co ich nęka? Nie wiadomo. Niewidoczne strachy atakują samochód, wydają przerażające odgłosy, zabijają w krwawy sposób, oraz mieszają w zmysłach.
Brzmi to jakoś, ale film się nie broni z dwóch powodów. Po pierwsze bohaterowie to zbieranina irytujących idiotów, których nie da się polubić, tym bardziej za podejmowane decyzje (dziewczyny postanawiają się zabarykadować w kamperze i robią to… za pomocą folii aluminiowej).
Film jest też z tych bez żadnej puenty. Scenarzystom zabrakło pomysłu na wyjaśnienie zagadki kto zabija i czemu. I to nie, że pomysł jest słaby tylko wcale go nie ma.
Z pewnością znajdą się ludzie, którym “Don’t Turn Out the Lights” przypadnie do gustu, ale ja od filmu wymagam scenariusza i logiki, a nie bezsensownego straszenia bohaterów “bo tak”.