Site icon Horror blog

Ash (2025) – recenzja horroru science fiction

Reżyseria: Flying Lotus
Kraj produkcji: USA

Dwójka astronautów w bazie kosmicznej na obcej planecie musi odkryć prawdę kto wymordował resztę załogi i jaki był tego powód. Czas nagli, gdyż w placówce kończy się tlen, a powrócić na orbitę mogą tylko w wąskim oknie czasowym.

Ash to niezależny horror science fiction wyreżyserowany przez muzyka Flying Lotusa znanego z V/H/S/99, czy animacji Kuso.

Ash to film staroszkolny. To rasowy arthousowy slowburner utopiony w neonowych kolorach i syntezatorowej muzyce. Główna bohaterka Riya (w tej roli wpadająca w oko Eiza González) budzi się zakrwawiona, nic nie pamiętająca, w wokół walają się trupy załogi. Wkrótce spotyka jedynego ocalałego Briona (w tej roli Aaron Paul z serii Braking Bad). Razem odtwarzają wydarzenia z minionych godzin, oraz próbują opuścić kosmiczną bazę.

Pierwsza połowa filmu potrafi uśpić mniej wytrwałego widza. To powolne kino pełne retrospekcji i przywidzeń, które karty opowieści odkrywa stopniowo. Film od czasu do czasu serwuje jakąś żwawszą scenę budując atmosferę paranoi, ale do horroru tu daleko. Wszystko zmienia się w trzecim akcie, dla którego inspiracje można znaleźć przede wszystkim w takich filmach jak Coś Carpentera, czy Obcy. Uwagę przykuwa także ciekawy, futurystyczny design skafandrów kosmicznych, czy praktyczne efekty specjalne.

Ash to film niskobudżetowy w stylu lat 80 ze wszystkimi tego zaletami i wadami. Scenariusz bywa dziurawy i uproszczony, efekty specjalne, czy aktorstwo nie zawsze wiarygodne. Film poleciłbym tylko fanom horrorów science fiction o to tym bardziej wytrwałym. Ja bawiłem się całkiem nieźle.

Exit mobile version